Dlaczego tak jest? Bo przecież nie dlatego, żeby wprowadzać demokrację i przeciwdziałać wykreowanemu terroryzmowi...
Tak naprawdę cele są cztery, które tworzą pewną nierozerwalną całość i przenikają się wzajemnie na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Pierwszym z nich jest podtrzymanie oraz zintensyfikowanie w społeczeństwach poczucia zagrożenia - często tylko sztucznie wykreowanym - terroryzmem. Następnym zaś to zdobycie wpływu w krajach o potencjalnie dużych zasobach surowcowych lub też w krajach, które USA czy Rosja uznają za geopolitycznie strategiczne z punktu widzenia własnych interesów polityczno-gospodarczych. Kolejnymi zaś a tak naprawdę podstawowymi, które implikują pozostałe to: władza i pieniądze - uzyskanie, zwiększenie lub utrzymanie stanu ich posiadania. Zagrożenie terroryzmem umożliwia ograniczanie wolności obywateli - paradoksalnie - w celu zapewnienia im koniecznej ochrony przed tym terroryzmem. To rozszerza obszar i zakres władzy dla elit rządzących. Każdy zaś konflikt zbrojny wymusza jego finansowanie a tym samym powoduje zwiększenie stanu posiadania gotówki przez koncerny zbrojeniowe... które mogą współfinansować rządzące partie polityczne lub rządzących autorytarnie przywódców... Uzyskanie nowych wpływów w krajach o dużych zasobach surowcowych zwiększa zarówno zakres władzy jak i zasoby finansowe...
Powyższe jest niemal truizmem, ale jakże często celowo pomijanym w naszej świadomości
a także również celowo z niej skutecznie (poprzez PR i publicity)
wypierany przez elity polityczno-gospodarczo-społeczne. Bo przecież
ewentualna akceptacja wojny przez normalnych ludzi musi (winna) wynikać z ducha jej humanitarnej celowości lub też celowości związanej z poprawą bezpieczeństwa.
Społeczeństwo musi mieć jasno nakreślony cel wynikający z idei budowy
demokratycznego dobrobytu i wolności w państwach będących podmiotem prowadzonych działań wojennych lub też musi być przekonane, że dana wojna poprawia ich poczucie bezpieczeństwa. W imię
właśnie takich idei politycy i elity mogą zdobyć obecnie poparcie
pospólstwa dla przecież tragicznych i krwawych w swej istocie działań
wojennych. I tak w rzeczywistości jest. Wojna w imię demokracji i
humanitaryzmu oświecenia oraz dla poprawy bezpieczeństwa zabija tworząc niestety jednocześnie wrogość
oraz fanatyzm prowadzące w sumie do jej eskalacji. Czyż tak naprawdę nie
o to chodzi i to w sumie we wszystkich obecnie trwających konfliktach
zbrojnych? Aby po prostu trwały i trwały...
Zauważmy
(ograniczając się do wojen na Bliskim Wschodzie), że z historii tych
wojen inicjowanych przez wielkie mocarstwa w stylu USA czy wcześniej
ZSRR możemy wyciągnąć jeden oczywisty wniosek: żadna z nich nie
przyczyniła się w jakikolwiek sposób do budowy zachodniej (lub tzw.
socjalistycznej wcześniej) demokracji w państwach będących ich areną.
Pochłonęła za to zawsze wiele ofiar w postaci zwykłych żołnierzy
walczących w imię wydumanych idei popartych równie zwykłą chęcią
zarobku. Ponadto wpłynęła na fanatyczny wzrost nienawiści podbijanych narodów wobec agresorów a tym samym... wzrost zagrożenia terroryzmem... Agresorzy więc niejako sami wykreowali sobie terroryzm i sami go podsycają... Niestety też - co wielu podejrzewa - same np. akty terrorystyczne będące przyczyną rozpoczęcia konfliktów zbrojnych kreowane lub inspirowane były przez tych, którzy teraz bronią nas przed tym terroryzmem.
I nawet gdybyśmy odrzucili wymienione przeze mnie trywialne cele wojen w postaci przede wszystkim władzy i pieniędzy, które powodują iż:
-
występowanie wojen i konfliktów zbrojnych jest dla mocarstwowych
wojskowych oraz koncernów reprezentujących globalny przemysł wojskowy
gwarantem ich istnienia i takowoż niezbędności tegoż istnienia a w
konsekwencji wzbogacania,
-
tworzenie i implikowanie antagonizmów narodowościowych, państwowych,
religijnych czy systemowych prowadzące do powstania lub utrzymywania
wojen jest potrzebne „wielkim demokratycznym i niedemokratycznym politykom” do przejęcia lub
utrzymania władzy,
i
w dobrej wierze przyjęli fakt cywilizacyjnej, humanitarnej i antyterrorystycznej
niezbędności tych wojen, to i tak nigdy one nie zmienią kształtu
innych cywilizacji, w tym islamskiej!
Najważniejszym - dla USA czy Europy - jest zrozumienie faktu, iż zachodnia tradycja demokracji i jej rozumienie jest i będzie zawsze obce tradycji i kulturze krajów Bliskiego Wschodu!
I
w tym sensie każdy tam zainicjowany konflikt zbrojny jest z góry
skazany na niepowodzenie realizacji górnolotnych celów wypowiadanych
przez złotoustych przywódców oraz ich klakierów. Tą odmienność
kształtowaną przez tysiące lat widzą wszyscy, którzy w jakikolwiek
sposób interesują się ta problematyką. Widzą ją też np. żołnierze
wracający z misji i półotwarcie sami mówią, że te wojny są bezsensowne. Może dlatego wykreowano terroryzm i zagrożenie nim, by stał się alibi dla prowadzenia wojen?
Ewenementem jest oczywiście państwo Izrael, które zostało na tych
ziemiach sztucznie stworzone na wzór demokracji zachodniej cywilizacji
(ale to zupełnie inna inszość).
Tak
więc, gdyby celem inicjowania owych konfliktów nie były tylko przede wszystkim władza i
pieniądze, nasze - w sensie naszej cywilizacji - działania winny
koncentrować się na jej ochronie a nie z góry skazanym na niepowodzenie
niszczeniu lub też "ucywilizowywaniu" świata islamskiego.
Winniśmy zająć się rozwojem naszej zachodniej cywilizacji a islamską pozostawić im, propagandowo dbając jednocześnie o niwelowanie nienawiści islamskiej wobec USA i Europy, za którą niestety w większości ponosimy - jako cywilizacja zachodnia - winę sami (szczególnie USA i Izrael).
Niestety.
Jak już pisałem i ograniczając się tylko do USA i jej sojuszników, nie zaprzestaje się kreacji owych wojen i konfliktów zbrojnych. Irracjonalna walka o wpływy, władzę
i pieniądze jest silniejsza od zdrowego rozsądku. Tak było i w przypadku Bush'ów (gdzie stworzono sztucznie
zagrożenia iracką bronią masowego rażenia i wszechobecnym terroryzmem,
co pozwalało utrzymać im władzę i rozpocząć wojnę w Iraku), tak jest w przypadku B.H. Obamy
(kontynuującego i intensyfikującego politykę poprzedników, który wobec
trudności gospodarczych postawił na wojnę w Afganistanie) , ale też i takie też są przyczyny
nieustającego konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
W
przyszłości może się nawet okazać, że nawet argument w postaci
kontrreakcji wojskowej na Afganistan za ataki na WTC może być jałowym,
płytkim i fałszywym jak owa broń masowego rażenia w Iraku. Kto wie
skoro niektórzy renomowani i znaczący naukowcy oraz politycy skłaniają
się do uznania 11 września jako "organicznej pracy wewnętrznej USA"?
Jestem daleki od spiskowej teorii dziejów, ale niektóre ich argumenty są
doprawdy przekonywujące (chociażby wcześniejsze powiadomienia w newsach
o zamachu na jeden z budynków, który w momencie tej informacji stał
jeszcze dumnie w najlepsze lub specyficzny sposób zawalenia budynków
przypominający operację ich wyburzania).
Niemniej
już teraz widać, że np. wojna w Afganistanie była posunięciem jałowym pod
względem skuteczności. Nawet jest wprost przeciwnie: wyrosło już nowe
pokolenie talibów, które rośnie w siłę a skuteczność wojskowa działań
militarnych USA i jej sojuszników sukcesywnie się obniża. I, wobec
pamiętnej historii inwazji ZSRR na Afganistan i jej ostatecznej porażce,
twierdzę, że żadne ewentualne zwiększanie kontyngentów i realizowanie nowych
operacji wojskowych owej skuteczności relatywnie nie zwiększy. Będzie
tylko więcej ofiar, więcej propagandy zagrożenia terrozryzmem, więcej
kasy w budżetach firm zbrojeniowych, więcej...
Symptomatyczna
jest tutaj postawa B.H.Obamy. Ten sztuczny twór, wykreowany przez
"zarządczy dwór" władający USA od bardzo dawna, jest niczym wprowadzony
na rynek nowy PR-owy produkt, którego segmentem docelowym (targetem)
byli czarnoskórzy mieszkańcy USA i kobiety. Więc marketingowo - choć tak naprawdę O'Bama jest mulatem i po matce prawowitym Żydem - akcja się
powiodła: skłoniła (a nawet wzbudziła po raz pierwszy impuls do zakupu w
postaci głosowania) do oddania głosów na Obamę i jego zwycięstwo
wyborcze. Natomiast polityka USA była i pozostanie w swoich pryncypiach
taka sama jaką dotychczas znamy. Nagroda Nobla dla Obamy to nic innego
jak budowanie sztucznego wizerunku Obamy jako polityka pokojowego. Stała
się (ta nagroda) tym samym własną parodią i zdezawuowała się chyba
ostatecznie.
Reasumując. Wojna jest więc potrzebna wielkim mocarstwom jak deszcz na pustyni. Może jednak nadszedł już czas na pokój na świecie i wyeliminowanie tych przywódców, którzy do niej dążą i ją wywołują? Może warto o ten pokój walczyć... oczywiście pokojowo?
Pozdrawiam
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com