Znów w oderwaniu od obecnej bieżączki politycznej nastawionej ze strony PO-KO na rozchwianie emocji a nie dyskusję merytoryczną. Sprowadźmy więc debatę przedwyborczą na poziom merytoryczny, bo to jest naprawdę ważne. Dziś kilka słów o Wspólnej Polityce Rolnej UE.
Swego czasu podejmowałem już tą tematykę. Dzisiaj jest aktualna jak nigdy dotąd, bowiem zbliżają się i już trwają negocjacje nowej, siedmioletniej perspektywy finansowej. Dla Polski to będą bardzo trudne rozmowy i to tak naprawdę z jednej przyczyny: Polska rozwija się nadzwyczaj dobrze i ten argument mogą chcieć wykorzystać elity europejskie do obniżenia nam pomocy unijnej. No bo tak nam dobrze to po co nam duże unijne środki pomocowe. Poza tym to jest ostatnia pomoc Unii Europejskiej dla Polski netto. Od przyszłej perspektywy finansowej to Polska będzie dopłacać do niej więcej niż otrzyma.
I można by przejść nad takimi argumentami całkiem obojętnie gdyby nie Wspólna Polityka Rolna. W tym obszarze jeszcze nigdy nie otrzymaliśmy dotacji unijnych na podobnym poziomie co kraje Starej Unii. Dlaczego? Osobiście uważam, że to był strach przed polską żywnością, która o klasę przewyższa jakość tej produkowanej u naszych zachodnich unijnych "przyjaciół". Najbardziej o takie rozwiązania walczyła Francja i to jej zabiegi powodowały, że byliśmy traktowani jak drugi sort członków Unii Europejskiej.
I sądzę, że to własnie obszar rolny negocjacji unijnych będzie dla nas najtrudniejszy, ale czy w ogóle jest potrzebny? Czy jest potrzebna owa Wspólna Polityka Rolna (WPR)?
WPR i zasady jej prowadzenia ustalono już 25 marca 1957 roku a zapisano w Traktacie Rzymskim (obowiązującym od 1962 roku). W ramach tej polityki przyjęto trzy podstawowe zasady: zasadę wspólnego rynku (swobody przepływu produktów rolnych miedzy państwami); zasadę preferencji sprzedaży na rynku wspólnotowym rodzimych produktów; zasadę solidarności, która zobowiązywała wszystkie kraje członkowskie do partycypowania w kosztach polityki rolnej.
Nie wdając się w szczegółowe dywagacje ewolucji WPR należy jedynie wspomnieć, że jej konsekwencją było m.in. ustalenie wspólnych cen na prawie wszystkie produkty rolne (oczywiście w oderwaniu od praw rynku) oraz pieniężnych kwot kompensacyjnych, dla rolników, którzy de facto sobie nie radzili. Doprowadziło to w latach 80-tych XX wieku do powstania wielkich nadwyżek produktów rolnych. Było to naturalne, bowiem wysoka opłacalność takowej produkcji (poprzez ceny i kompensaty) zabezpieczała Unia, co wpływało na nieracjonalność podejmowania decyzji produkcyjnych przez rolników europejskich (nie przypomina Wam to rozwiązań typowo socjalistycznych?)
Owa sytuacja była przedziwna. Występowała nierównowaga rynkowa: podaż znacznie przewyższała popyt na rynku a ceny były na wysokim, sztywnym pułapie ustalonym odgórnie. Nijak się to miało do wolnorynkowego prawa popytu i podaży, wedle którego naturalnym w takiej sytuacji winien być spadek cen. Ale cóż Unia to nie wolny rynek: to socjalizm w czystej postaci.
Taka sytuacja nie mogła trwać długo. Znów odgórnie reformami Mac Sharry’ego oraz programem Agenda 2000 dokonano reform polegających m.in. na obniżce cen na produkty rolne a w zamian rekompensując rolnikom utratę dochodu poprzez tzw. dopłaty bezpośrednie związane z wielkością produkcji. Dziwne to, antyrynkowe działania (nieprawdaż?). Jakże fajnie byłoby gdyby np. właściciel firmy produkującej zabawki mógł sprzedawać je po cenie rynkowej a jednocześnie mieć zagwarantowane dopłaty do sprzedanej produkcji gwarantujące mu ustalony wcześniej z sufitu poziom zysku np. 50%. Dlaczego Unia faworyzuje i faworyzowała tylko rolników rozleniwiając ich i nie zmuszając do racjonalnego gospodarowania (np. ciągłej racjonalizacji kosztów swojej działalności)?
Kolejną reformą, wyznaczającą obecny charakter WPR była uzgodniona w Luxemburgu w 2003 roku „fundamentalna reforma WPR, która (w skrócie) odchodziła od dopłat bezpośrednich związanych z wielkością produkcji na rzecz takowych dopłat za samo posiadanie ziemi rolnej, przy czym grono środków przeznaczonych na WPR będzie miało (i tak jest obecnie) charakter wsparcia tzw. rozwoju obszarów wiejskich (dostarczanie tradycyjnych wartości kulturowych, zachowanie krajobrazu i specyficznych ekosystemów, produkcja ekologiczna, tworzenie specyficznego charakteru obszarów wiejskich, promocja produktów regionalnych). I znów o alokacji tych środków bądź np. nadanie produktom charakteru regionalnego decyduje nie rynek a urzędnicy unijni oderwani od rzeczywistości.
Powyższe rodzi chorą sytuację, gdzie decyzje o przydziale środków zapadają na biurkach urzędników, a rodzi to wiele patologii związanych m.in. z siłą lobbingu niektórych krajów (Niemcy, Francja) oraz zjawisk korupcyjnych. Nowe kraje jak Polska nie mają zbyt wiele do powiedzenia (co było widoczne w przypadku np. określenia cech napoju alkoholowego o nazwie „wódka”, gdzie Polska przegrała batalię w unii z kretesem). Zresztą tam gdzie jest zbyt dużo państwa, na styku państwa i własności prywatnej rodzi się najwięcej patologii w socjalistycznej Unii Europejskiej a w „głowach” urzędniczych rodzą się pomysły śmieszne i alogiczne (np.. sławetny kiedyś pomysł dopuszczalnej na wspólnotowym rynku krzywizny banana czy tego, że ślimak to ryba).
A ja w tej sytuacji pozwolę sobie postawić, być może daleko idącą, tezę!: Gdyby faktycznie zlikwidować Wspólną Politykę Rolną Unii Europejskiej (i tym samym dopłaty do rolnictwa w obecnym kształcie) lub też głęboko ją zreformować w kierunku zbliżenia do zasad wolnej konkurencji, to polskie rolnictwo stałoby się jednym z najlepszych i najbogatszych w tej właśnie Unii! (ze względu na jakość i sprawność polskich rolników).
Spokojnie można byłoby pomagać rolnikom w ograniczonym zakresie z własnych środków budżetowych (wszak i tak jesteśmy niemal już płatnikiem netto do Unii, więc co za różnica czy pomoc daje Unia czy nasz, polski rząd?). I nie ma się w tej chwili co wyszydzać obecnego rządu, że proponuje programy "świnia +", czy "krowa +". Jest to naturalne bowiem zachodni rolnicy są konkurencyjni wobec polskich jedynie ze względu na dopłaty jakie otrzymują od UE i to dopłaty wyższe niż polscy rolnicy.
Jest jeszcze jeden argument: po co w ogóle Wspólna Polityka Rolna dająca dopłaty do rolnictwa? Przecież i tak beneficjentami niej są w krajach zachodnich w 75% wielkie koncerny przetwórcze i duże gospodarstwa rolne lub grupy producenckie. Ale skoro jednak ta polityka ma zostać to dobrze, że premier M. Morawiecki nawołuje rolników do tworzenia grup producenckich, bo one mogłyby korzystać z efektu skali i sprzedawać więcej i po korzystniejszej cenie produkty rolne swoich członków. Nawołuje też do tego najlepszy wedle mnie od 1989 minister rolnictwa i rozwoju wsi J.K. Ardanowski.
Ale jestem pewny, że gdyby była wolna konkurencja to polska żywność i polscy rolnicy byliby na czele Europy. Dzisiaj dostają i tak mniejsze o połowę dopłaty a i tak nasza żywność jest lepsza jakościowo. Na razie lepsza, choć (właśnie ze względu na chorą u podstaw WPR) i w Polsce mamy tendencję pogarszania się jakości żywności. Niestety.
Wspólna Polityka Rolna to innymi słowy "kołchoz w pigułce" dający nie tym, którzy produkują a tym, którzy przetwarzają i najlepiej jeszcze będąc "dużym światowym, bezpaństwowym graczem".
A Unia może w konsekwencji doprowadzić do dopłat rolniczych, przy produkcji żywności GMO. Stworzyła takie uzależnienie od siebie rolników, dała im takie udogodnienia, że będą Oni przychylnie takowej żywności (chociaż wiedzą, że to "terror" na jej jakości i naturalności).
Tak więc, jeżeli Unia wróciłaby do korzeni kapitalizmu to polska żywność byłaby jedną z najlepszych w Europie, a polscy rolnicy nie tylko by nie stracili, ale zyskali.
Niestety zdaję sobie sprawę, że na dzień dzisiejszy jest to wołanie w próżnię. Wielkie koncerny oraz „latyfundia” korzystające w największym stopniu ze WPR zrobią wszystko, aby ją jeszcze bardziej rozbudowywać, a rolnicy, przyzwyczajeni do dopłat i de facto okłamywani informacyjnie, też mogą być w większości przeciwni wszelkim zmianom redukującym wielkość owych dopłat.
Nie mówię tu o urzędnikach unijnych i samej Unii, która straciłaby możliwość ingerowania i uzależniania sobie mieszkańców Europy (w tym przypadku rolników). Ilu takich urzędników musiałoby stracić pracę? I czy Unia na to pozwoli? Przecież w ten sposób traci władzę centralną (a przecież to uwielbia: uzależniać i sterować „zwykłymi ludźmi” – mieszkańcami krajów Europejskich).
Jak wiemy z historii socjalizm jest systemem, który jest bardzo trudno obalić, ale prędzej czy później zawsze okazywał się nieefektywny i umierał śmiercią naturalną bądź dzięki niepokojom społecznym.
Sądzę, że w perspektywie czasu i tak Unia Europejska w obecnym kształcie nie przetrwa, jako sztuczny twór (podobnie jak Cesarstwo Rzymskie czy ZSRR lub Jugosławia), sztuczna waluta Euro zniknie jak kamfora a rolnictwo powróci do racjonalnego gospodarowania według zasad wolnego rynku.
Nierealne marzenia? Nierealnym wydawał się też upadek bloku socjalistycznego wraz z ZSRR, więc podobny Związek Socjalistycznych Republik Europejskich historycznie czeka podobny los…
Pożyjemy, zobaczymy….
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Post jest chroniony prawem autorskim. Może być kopiowany w całości lub w części jedynie z podaniem źródła tekstu na bloggerze lub innym forum, gdzie autorsko publikuję. Dotyczy to również gazet i czasopism oraz wypowiedzi medialnych, w których konieczne jest podanie moich personaliów: Krzysztof Jaworucki, bloger "krzysztofjaw".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.