Moje posty

sobota, 8 czerwca 2024

Był czas, kiedy odchodziłem od wiary katolickiej... (1)

Był czas, kiedy odchodziłem od wiary katolickiej. Wpierw jednak powiem, że pochodzę z rodziny o wielowiekowej głębokiej religijności. Za młodu byłem wychowywany zgodnie z katolickimi wartościami. Byłem nawet ministrantem i lektorem czytającym czytania w czasie Mszy Świętej. Poranna i wieczorna modlitwa była codziennością a uczestnictwo w Eucharystii radosnym zobowiązaniem.

Jako dziesięciolatek pamiętam reakcję moich rodziców, gdy wybrano Papieża Polaka. Pamiętam te łzy szczęścia i jakąś podniosłą atmosferę, której uległem i sam miałem łzy w oczach. Sąsiedzi z bloku informowali się nawzajem, że stało się coś wielkiego, każdy był wzruszony i szczęśliwy a te ich gorące łzy rozpalały ich polskie serca. Niedługo po wyborze uczestniczyłem we Mszy Świętej dziękczynnej za naszego Papieża.

Obracałem się też w kręgach katolickich i tylko nieraz musiałem konfrontować się z agnostykami bądź ateistami, choć wtedy dla mnie te pojęcia były tożsame. Były to najczęściej dzieci komunistycznych włodarzy, sbeków, itp. Prowadziliśmy nieraz wzburzone dyskusje, które często kończyły się zerwaniem znajomości, ale też wielu otwierałem oczy z otaczającego ich zakłamania.

Oczywiście cała moja rodzina była antykomunistyczna i kiedy nastąpił wybuch Solidarności to byli szczęśliwi i czynnie do tej Solidarności się włączyli i ja również. Pamiętam jaki wtedy był entuzjazm, pamiętam te radosne twarze, że Polska się odradza i to, że św. Jan Paweł II był tym, który prosił aby Duch Święty zstąpił na tą ziemię, żeby ją odnowić.

Wtedy też zetknąłem się po raz pierwszy z gazetami, czasopismami i książkami dotychczas zakazanymi. Uczyłem się też historii od ludzi, którzy nagle zaczęli mówić, co to był komunizm, co to był Katyń, kim naprawdę byli bojownicy polskiej wolności po II WŚ (dziś: żołnierze wyklęci, niezłomni). Jako, że moja ciocia w dużym mieście była sekretarzem w Solidarności, to tych pozycji miałem mnóstwo i czytałem je namiętnie. To wówczas - jako dopiero 12 latek - zostałem już świadomym antykomunistą i posiadłem już wiedzę dlaczego. To wtedy zostałem ukształtowany politycznie i tak trwa to do dzisiaj.

Później był Stan Wojenny, który zmiażdżył polskie marzenia o wolności. Roznosiłem ulotki, wybijaliśmy z kumplami szyby w komisariatach milicji, nosiłem oporniki na swetrze (ówczesny symbol oporu), uczestniczyłem w tajnych kompletach w kościołach i comiesięcznych manifestacjach sprzeciwu wobec SW (oj dostało się nieraz pałą po plecach)  i nawet na lekcji rosyjskiego zaintonowałem "Rotę", za co mój ojciec miał dość duże problemy w pracy i nie tylko a moje problemy zaczęły się na dobre w technikum, gdzie wychowawcą mojej klasy był szef Podstawowej Organizacji Partyjnej i skaptował do ZSMP całą klasę oprócz mnie i jeszcze jednego kolegów. Leciał z zapisami w dzienniku aż do mnie a ja odpowiedziałem, że nie mogę należeć do ZSMP, bo należę do Ligi Ochrony Przyrody... wyobrażacie sobie jaką miał czerwoną twarz i niemal piana z ust mu nie uleciała. Oj... miałem z nim później przeboje, bo nauczał 3 przedmiotów zawodowych i zawsze musiałem być perfekcyjnie przygotowany a na nich były i różniczki i całki i liczby zespolone, itd., bowiem moje średnie wykształcenie to technik aparatury kontrolno-pomiarowej, automatyki przemysłowej i metalurgii metali i poziom matematyki na automatyce był bardzo wysoki.

No i nadeszły szalone lata mojego dojrzewania. przypadające na okres 1983-1988. Pojawiły się pierwsze miłości i szalone randki, gdzie dotyk dłoni kochanej dziewczyny wystarczał na cały dzień a jej spojrzenie było wspaniałym snem na jawie i te oczy wyrażające wszystkie kolory tęczy. Telefony (stacjonarne) i długie listy, to było naprawdę wspaniałe. Do dziś mam swoje archiwum z tamtych lat. A do tego pochłaniałem wszelkie książki, nawet trzy czy cztery tygodniowo i po nocach. Zacząłem pisać wiersze i wierszem odwzajemniałem miłość tej jedynej, która była jedyną nieraz na długo a nieraz przemijała jak mgła poranna pozostawiając za sobą jedynie wilgotność zielonych traw moich wspomnień. Był to też okres fascynacji Witkacym, którego sztuki i książki przeczytałem wszystkie i sam... zacząłem nawet pisać abstrakcyjne i sarkastyczne sztuki na wzór Witkacego...

A to wszystko okraszone muzyką i fascynacją polskimi zespołami lat 80-tych. Byłem fanem i Republiki i Lady Pank czy TSA oraz Oddziału Zamkniętego, byłem Pankiem i zwolennikiem New Romantic, bywałem na koncernach zespołów polskich i zagranicznych jak Depeche Mode w Warszawie. Zainteresowałem się też tańcem break-dance do tego stopnia, że założyłem swoją grupę taneczną i wystąpiliśmy nawet w najbardziej wtedy znanym programie rozrywkowym TV "Jarmark" a później dawaliśmy występy niemal w całej Polsce. To też był czas szalony: w tygodniu szkoła a w weekend wyjazdy na "tańcowanie" i imprezy do białego rana, też okraszane alkoholem. To mi nie przeszkadzało w nauce, bo szybko się uczyłem i nie sprawiało mi to żadnych kłopotów, ale ziarno  odchodzenia od wiary już powoli wtedy zaczęło kiełkować, bowiem zacząłem się obracać wśród artystów różnej maści a tam osób wierzących było bardzo mało a ja jako młody chłopak chciałem im imponować i dorównać.

Ale nawet zanim to ziarno zaczęło kiełkować to jeszcze zdążyłem być na Mszy Świętej w Częstochowie w roku 1983, którą odprawiał Nasz Papież oraz na pogrzebie Błogosławionego Jerzego Popiełuszki, po którym napisałem wiersz:

"Miałem 16 lat i świat krętych dróg życia przed sobą...
Wszystko było możliwe, nic nie było przeszkodą...

Świat widziany ze szczytów gór dawał skrzydła anielskie...
I kazał lecieć ku pełni kolejnych dni nieskończonych, zdawały się wieczne...
Śmierć nie istniała...

Słońce oblane blaskiem purpury...
Kolor drogi mlecznej, zew dalekiej natury...
I tylko ten ciągły stukot pociągu... już Warszawa...

I tłumy szły, tłumy ich szły z gniewnym smutkiem...
Transparenty, znaki V, z ciszy krzykiem...
Śmierć zaistniała we mnie...

I nagle czerń nieba i te łzy zraszające serce...
Jego już nie ma wśród twarzy dających ciepło...
Jego, który swą prawością zło dobrem zwyciężał
Jego, który dawał nadzieję

A tłumy wracały w skupieniu...
Już wiedząc, że zwyciężył pośmiertnie...

Szedłem z nimi... już inny... zmieniony na zawsze...
Bo zostawił za sobą we mnie prawości i mądrości ślad

A ja widząc te tłumy zrozumiałem, że warto tak żyć
Dziękuję Ci za to księże Kapelanie!"

I właśnie tym wierszem zakończyłem swoją przygodę z gorącym katolicyzmem, bo pojawiły się inne drogi przeze mnie nie odkryte. Wspomniany okres dojrzewania był czasem mojego buntu wobec teraźniejszości i przeszłości. Z perspektywy czasu wiem, że to jest niemal norma, ale wtedy faktycznie myślałem, że zmienię ten świat tak, jak jak chcę. Pojawiła się pycha... a ona jest najgorszą rzeczą jaka może się zdarzyć człowiekowi i to niezależnie od wieku.

Oprócz tego wszystkiego odkryłem też pasję chodzenia po górach. Przeszedłem wszystkie polskie i czeskie szlaki górskie. Te szczyty i doliny były niczym blask wschodzącego letniego słońca, który rozświetlał swoim pięknem i nieskończonością istnienia.

Pomimo tego natłoku nowych wrażeń, jeszcze gdzieś tam w sercu tkwiło katolickie wychowanie i ta "moja skorupka", którą za młodu nasiąknąłem nieraz przeważała i starałem się być dalej katolikiem, albo mi się tylko tak wydawało. Co prawda uczestniczyłem w niedzielnych Mszach Świętych, chodziłem do rytualnej spowiedzi, przyjmowałem komunię, ale były to rzeczy raczej machinalne i dla mnie trochę absurdalne, bo... zacząłem czuć się nowoczesnym a religia tej nowoczesności była przeszkodą. Tak to sobie wykoncypowałem i zacząłem w ostatniej klasie szkoły średniej uważać się za agnostyka.

A później były studia poza miejscem zamieszkania, gdzie mogłem już bez nadzoru rodziców robić wszystko to, co mi się podobało i to był okres kiedy faktycznie powoli i systematycznie zacząłem odchodzić od mojej rodzinnej wiary. Wtedy wydawało mi się, że mogę rozpocząć nowe życie bez balastu przeszłości a że w owym czasie byłem poniekąd sangwinikiem/ekstrawertykiem (teraz to wiem) to  zbudowanie przeze mnie swojego świata nie było trudnością. Próbowałem jakoś pogodzić moją głęboko katolicką przeszłość z teraźniejszością i ugruntowanie w  sobie tego, że jestem agnostykiem było wybawieniem dla mnie i uspakajało moje wnętrze duchowe.

Okres studiów był naprawdę ciekawy, ale oddalał mnie od wiary jeszcze bardziej i później się to jeszcze pogłębiało w czasach pierwszej i drugiej pracy zawodowej... o czym napiszę w kolejnej drugiej części... Trzecia będzie dotyczyła tego jak się to stało, że ostatecznie się nawróciłem i dziś jestem wierzącym katolikiem a historia ta jest trochę w ujęciu też intymnie metafizycznym stąd trudno mi o tym pisać i dojrzewałem do tej decyzji dość długo . 

(cdn...)

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.