Witam
Kupujemy, wciąż kupujemy te nasze wprost uwielbiane dobra trwałego użytku, przedmioty, bez których nie moglibyśmy już funkcjonować.
Kupujemy ciągle, mimo woli i przy naszej woli, coraz więcej i coraz więcej. Kupimy jednego dnia a drugiego już pojawia się lepszy model tego czegoś, więc dążmy, żeby go kupić, ale zanim go kupimy już jest inny model.
Więc żałujemy, że tamtego nie kopiliśmy, ale już chcemy następny, bo właśnie już się pojawił. Kupiliśmy, udało się, mamy kolejną zabawkę.... I nazajutrz okazuje się, że jest jeszcze lepszy model. Złościmy się, że kupiliśmy wczoraj tamten model a nie poczekaliśmy na model dzisiejszy, złorzeczymy na wszystkich, ale i tak więc w złości czekamy na lepszy model, ten wyśniony, ten najwspanialszy. Niestety... okazało się, że kupił go sąsiad więc szukamy jeszcze lepszego modelu od tegoż posiadanego przez sąsiada, ale jeszcze musimy go wyśnić, więc włączamy kolorowy świat okienek, w którym sen trwa cała dobę. O! tam nasi najmądrzejsi mówią, że ten jest najlepszy z najlepszych a nawet jest naleszpejszy z najlepszejszych! No nareszcie mamy mega najlepszejszy. Ufff....
Siadamy zmęczeni ta ciągłą pogonią za rzeczami, przedmiotami. Zdobyliśmy najlepszejszy ze wszystkich możliwych modeli. Ileż to było bieganiny, drgawek serca, złości, zawiści, zazdrości... a wszystko dla tego przedmiotu. Co prawda w domu jest do wymiany jeszcze wiele, ale to za moment... Siedzimy więc i słyszymy, że.... pojawił się najnajnajlepszejszy z najlepszeszych! Serce staje, nogi drżą... wstajemy. I znów... ta kołomyja... pogoni lub kultywowania przedmiotów, które już posiadamy. Bo ileż to mamy w domu zgromadzonych przedmiotów, które dla nas posiadają wartość szczególną, rzeczy nipotrzebnych, ale z niezrozumiałych względów wprost wielbionych a które wyzwalają w nas mnóstwo negatywnych emocji i zatruwają niepotrzebnie nasz codzienne funkcjonowanie.
Dzisiaj ja osobiście podjąłem decyzję o zakończeniu takiej emocjonalnej kołomyi wokół jednego z moich przedmiotów, dla mnie wyjątkowego. Dokonałem zniszczenia rzeczy, która w moim życiu stanowiła przedmiot szczególny, przedmiot niemal kultu o najwyższej wartości jaką sobie można wyobrazić. Nie była to ani lodówka, ani pralka, ani nawet telefon. Była to moja praca magisterska, którą napisałem w 1993 roku. Już wtedy została okrzyknięta przez niektórych za pracę bardzo naukowo profesjonalną i na poziomie co najmniej pracy doktorskiej. Tak mi wmówiono a ja się w tym utwierdzałem. Później ja jej jeszcze owy system zmitologizowania rozbudowałem.
Przez lata była dla mnie ona niespełnionym marzeniem o pracy naukowej, bowiem nie mogłem zostać na studiach doktoranckich ani jej wydać własnym sumptem. Dana mi raczej była praca zawodowa. Miałem wtedy rodzinę, małego synka, żonę kończącą studia za rok. Trzeba było zarobić na utrzymanie rodziny i na spłatę wziętego niestety kredytu hipotecznego! I ten kredyt był olbrzymim obciążeniem, który należało ponosić kwartał w kwartał (spłata była kwartalna). Stąd niestety praca naukowa została przeze mnie zaniechana.
Owego zarzucenia pracy naukowej żałowałem przez prawie wszystkie przeszłe lata. Ten żal i poczucie złości towarzyszyły mi i w pracy i w domu. Dosłownie wszędzie! Moja gorycz za utracona możliwością wydania np. tejże pracy magisterskiej - aczkolwiek trochę poprawionej oraz rozbudowanej w formie rozprawy doktorskiej - niedługo po studiach narastała geometrycznie z roku na rok. Fakt, część teoretyczna nawet dzisiaj stanowi naukowo lepszy poziom niż niejednych obecnie prac doktorskich a nawet habilitacyjnych...
Ale czyż warta była aż takiego kierowania moim życiem. Przecież był to przedmiot i chociaż jako wytwór mojej myśli stanowił dla mnie wartość, to przecież była to wartość już przeszła, wartość tylko tej książki, tego przedmiotu. Skupiłem się na analizie przeszłości i żyłem przeszłością tak, aby w przyszłości zrealizować niespełnione marzenie o pracy naukowej i wydaniu tejże pracy magisterskiej.
I dziś w końcu stwierdziłem, że faktycznie zbyt mnie ona kosztowała dużo wyrzeczeń, zbyt stała się dla mnie wyznacznikiem jakiegoś nieokreślonego celu, do którego w swoim zatraceniu dążyłem i który chciałem osiągnąć, stając się nieraz w tym dążeniu dość zabawnym. Była źródłem samych mych negatywnych emocji: złości, żalu, zazdrości, gniewu, frustracji, itd. Przecież cały czas chodziłem przez nią sfrustrowany, że nie doceniono mojej pracy naukowej. Cały czas powodowała u mnie złość i niepokój serca. Jak długo można było to jeszcze wewnętrznie przezywać: to rozdygotanie, tą chęć ciągłego wydania jej i pokazania światu, że nie tylko piję (jestem alkoholikiem, niepijącym od niedawana) ale stworzyłem coś wartościowego. I nie chodziło mi o pieniądze, ale o uznanie w środowisku naukowym i docenienie mnie, mojego talentu. Zresztą nigdy o pieniądze nie dbałem, nawet nie mam samochodu a pieniądze ze sprzedaży mieszkania oddałem prawie całe zonie i synowi na nowe. Swoja niewielka część przepiłem...
Dlaczego tak szeroko o tym piszę... ano dlatego, że ta pogoń za przedmiotami, pogoń za luksusowym życiem, pogoń za lepszym statusem materialnym, lepszym samochodem, mieszkaniem staje się dla nas obsesją. Zapominamy o człowieku, o nas samych. Stajemy się niewolnikami otaczających nas przedmiotów, niewolnikami pieniądza w każdej formie.
W tej pogoni możemy zatracić siebie. Pracujemy coraz więcej żeby mieć na te coraz lepsze dobra a jak je juz mamy, to musimy pracować na te lepsze jeszcze ciężej... Kołomyja...
I w tej pogoni możemy stracić coś najcenniejszego, nas samych. W różny sposób, ale najczęściej są to różnego rodzaju uzależnienia: narkomania, alkoholizm, pracoholizm, seksoholizm, lekomania i inne.
Ja osobiście stałem się alkoholikiem. I było to dla mnie osobiście najtragiczniejszym rezultatem tej mojej pogoni za szczęściem, za utraconym marzeniem jakim była praca naukowa i wydanie jej (po rozbudowaniu) jako pracy doktorskiej ku zadowoleniu moim i wszystkich, ze wniosłem coś do nauki. Mój alkoholizm doprowadzić mnie na skraj wyczerpania fizycznego i psychicznego i mógł zakończyć się tragicznie. Przez niego porzucili mnie najbliżsi: żona i syn, nie mam prawie w ogóle znajomych i przyjaciół, skrzywdziłem bardzo wielu ludzi wokół mnie i oczywiście jak na razie nie zrealizowałem swojego marzenia.
Tenże alkoholizm sprawił, że musiałem pożegnać się z wieloma stanowiskami pracy, m.in. dyrektora ds. ekonomiczno-finansowych jednego z dużych przedsiębiorstw. Zdarzało mi się też nieracjonalnie podejmować decyzje: mogłem zostać prawdopodobnie dyrektorem dużej placówki medycznej a nieracjonalnie powiedziałem "nie", licząc zapewne, że będę proszony... Wiele się wydarzyło podczas kilkunastu lat mojej aktywnej choroby alkoholowej.
Jest to specyficzna i bardzo tragiczna w skutkach choroba, w której ma się okresy trzeźwości i długich ciągów alkoholowych.
Kiedy nie pije się alkoholu, jest się trzeźwym to można być postrzeganym zwyczajnie. Wyglądamy trzeżwo, mówimy trzeźwo i nic nie wskazuje wtedy, że alkohol może doprowadzać na do ruiny. W zalezności od wykonywanej pracy i funkcjonowania w społeczeństwie trzeźwy alkoholik nawet postrzegany jest lepiej od innych, bo che tego sam osobiście. Okresy trzeźwości są bowiem często okresami tworzenia oprzez alkoholika iluzji jego osoby jako tej prawie najlepszej, aby później - po zapiciu - mieć jakieś usprawiedliwienie samego siebie w oczach swoich i otoczenia. Tworzy się wtedy bajki, które później przykrywają okresy picia... aż do ludzkiego upodlenia, do spania na ziemi, chodzenia na boso w mieście, itd.
Takie okresy, okresy ciągów alkoholowych są najgorszymi dla alkoholika. Człowiek nie może przestać pić, można zrobić rzeczy, których nigdy by się po sobie nie spodziewano (np. kradzież alkoholu w sklepie). Równie ciężkim przeżyciem jest okres wychodzenia z ciągu a nawet późniejsze trzeźwe nieraz życie.
(o chorobie alkohlowej wiecej: TU , TU)
Pisząc to wszystko wskazałem tylko na to, że ta pogoń za pieniądzem, pogoń za przedmiotami może nieraz mieć tragiczne dla nas samych skutki.
W tej chwili podjąłem się zobowiązania niepicia i nie mam zamiaru już więcej w ogóle pić. Zależy mi na tym abym odzyskał zaufanie ludzi do mnie. Jest to teraz dla mnie bardzo ważne. Zamierzam wszystkim, którym w jakiś sposób wyrządziłem krzywdę... zadośćuczynić lub w jakiś inny sposób naprawić swój błąd.
Ja biegnąc za marzeniem, za przedmiotem zatraciłem własnego siebie... alkohol stawał się chwilami dla mnie najważniejszy.
Dla mnie akurat marzeniem było napisanie doktoratu, dla innych takim czymś mogą być: lepsze mieszkanie, samochód, czy też inne dobra materialne.
Za wszystkim tym jednak stoją pieniądze. Pieniądz stał się niejako bożkiem współczesnego, konsumpcyjnego świata: stanowi wyznacznik wszystkiego co ma być ludzkie. Nie rozumiałem tego nigdy. Wiedza, wykorzystywanie talentów, pomaganie innym lub nawet zarabianie, ale w firmie, gdzie ludzie za swoją pracę mogliby godnie żyć a nie wegetować... to było moje marzenie.
Przecież, gdy pracownik zarabia głodowe pensje to po prostu wegetuje, jest niewolnikiem... a jak jeszcze swoje posiadane dobra nabył na kredyt, np.: samochód, mieszkanie, pralkę, lodówkę, etc. to... jest już nawet nie niewolnikiem, jesteś niczym 'pies na smyczy' u swojego pracodawcy: firmy, banku czy jakiejś innej organizacji gospodarczej lub instytucji go zatrudniającej.
Taki człowiek jest ubezwłasnowolniony i tak naprawdę tak dalece zniewolony, że przestaje myśleć, zachowywać się i czuć jak człowiek. Każą Mu pójść jako baranowi na rzeź to pójdzie, bo jak nie to... starci pracę, a więc: mieszkanie, samochód, pralkę, lodówkę, i zostanie - wedle dzisiejszych konsumpcjonistycznych kanonów - nikim....
Bo przecież człowieka już w Nim dawno zabito. Stał się li tylko przedmiotem a nie podmiotem. Wartość przedmiotu zależy też właśnie od jego koloru, wagi, ciężaru, ozdóbek, itd. Przedmiot łatwo wycenić: ma tyle a tyle części, tyle i tyle wartych. I tak teraz wyceniany jest człowiek – jako suma wartości dóbr, które posiadł (samochodu, pralki, mieszkania, garniturów, itd, itp).
A gdzie jest sam człowiek i jego wartość? Gdzie jest człowiek jako ten, który winien byc w centrum zainteresowania. Czyż to nie on winien być najwartościowszym z tych "przedmiotów", które nabył? Czyż to nie on powinien decydować o ich wartości a nie one o jego wartości?
Z człowieka dziś próbuje się zrobić wyjałowioną z wszelkich wartości "rzecz" niezdolną do bycia człowiekiem!
A może o to właśnie chodzi, żeby była tylko nieliczna grupa ludzi a resztę ma tworzyć bezkształtna, bezmyślna, kolorowa, wiecznie głupawo zadowolona masa, której wartość maja określać jedynie przedmioty, które ta masa posiada? Bo w tej masie może ma już nie być człowieka jeno łatwo sterowalny, zhomogenizowany w zakresie potrzeb zlepek "istot cokolwiek oddychających jeszcze"? Czy o to chodzi obecnym elitom rządzącym w skonsumpcjonizowanym do granic absurdu świecie?
Jeżeli tak, to pragnę przypomnieć, że nie da się z człowieka wyplenić z człowieka. Choćby i jedno ziarnko z człowieczeństwa w nim zostało to wzrośnie w nim, wypełniając znów jego całe wnętrze. Jesteśmy różnorodni i tacy zostaniemy. Mamy różną osobowość, ducha, poglądy, idee, narodowości, kolor skóry, ale i każdy z nas inaczej myśli, zachowuje się, ma inny system wartości, odczuwa, myśli, podejmuje sam decyzje... jest Człowiekiem, czyli istotą wiedzącą, umiejącą, myślącą i czującą. A wnętrza, ducha nie da się kupić ani sprzedać ani wymodelować!
I wnętrze człowieka, czyli sam człowiek jest największą własną wartością Człowieka a nie dobra, które może posiadać jednego dnia a drugiego już nie.
Największą wartością człowieka jest on sam! Bądźmy dalej ludźmi i starajmy się każdego dnia uszlachetniać i zwiękaszać naszą wartość!
Zostaw za sobą miłości, dobra i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com
Człowiek największa wartość, ja to już wiem i miło mi z tym :-)))
OdpowiedzUsuńCzłowiek największa wartość - ja to wiem już i miło mi z tym :-)))
OdpowiedzUsuń" Bardzo dużo można zauważyć , gdy się patrzy ... ".
OdpowiedzUsuńZ pokojem w sercu najcieplej pozdrawiam :-) El.