Ostatnio nie pisałem (przyczyny osobiste), choć wydarzenia na arenie światowej przyspieszają w niewyobrażalnym tempie i mam wiele przemyśleń na ich temat. Niedługo postaram się je - z mojego subiektywnego punktu widzenia - zaprezentować. Dziś powiem tylko, że owe światowe procesy zmierzają w bardzo złym kierunku, złym dla świata, Europy i Polski.
Ale krew we mnie zawrzała, gdy wczoraj i dzisiaj wielu przedstawicieli naszej, prawej sceny politycznej dostało krytycznego amoku na wieść, że posłowie PiS planują podwyżki dla najważniejszych funkcyjnych pracowników państwowych.
Zdaję sobie sprawę z motywów ich krytyki, którym uległ niestety prezes PiS Jarosław Kaczyński nakazując wycofanie projektu podwyżek. Zgodzę się też z negatywną oceną pomysłu doposażenia byłych "pierwszych dam". Nie będę tego rozwijał, bo to jest drugorzędne. Nie mam też zamiaru dywagować na temat tzw. politycznych aspektów związanych z pomysłem owych podwyżek. Pominę też ocenę faktu, iż podwyżek dla najważniejszych (nie tylko) osób w państwie nie było od ośmiu lat. Nie chcę też oceniać posłów, którzy zaproponowali owe podwyżki.
Dalsza treść odnosi się do osób mających wiedzę, doświadczenie i umiejętności niezbędne do sprawowania określonych wyższych stanowisk funkcyjnych w danej organizacji.
Owa krytyka pomysłu podwyżek jest dla mnie - delikatnie mówiąc - bezsensowna i wynika - z pewnością z niezawinionego - braku wiedzy w obszarze zarządzania i motywowania ludzi zajmujących się zarządczym kierowaniem wielkimi strukturami organizacyjnymi. Takimi są firmy różnego rodzaju a państwo jako całość jest przecież największą strukturą organizacyjną w kraju.
Tak się złożyło onegdaj, że pracowałem na wysokich stanowiskach. Każdy
szczebel mojej kariery zawodowej wiązał się nie tylko ze zwiększeniem
uprawnień, ale i zwiększeniem zakresu obowiązków i tym samym
odpowiedzialności.
To jest złota zasada zarządzania: z=u=o (zakres obowiązków=uprawnieniom=odpowiedzialności).
Każdy też wyższy szczebel w danej strukturze organizacyjnej (firmie) wiązał się z bardzo dużym zwiększeniem moich
wynagrodzeń. I to było zupełnie naturalne. Gdy doszedłem do szczebla
tzw. top managementu to już o pieniądzach się nie mówiło a o innych
motywacjach, tzw. pozafinansowych. Wcześniej z pewnością jednym z
głównych motywatorów mojej pracy były finanse i zapewnienie rodzinie bezpieczeństwa finansowego.
Godne wynagradzanie za pracę i wiedzę oraz doświadczenie jest normą i to
wynagrodzenie jest do pewnego stopnia kariery zawodowej najważniejsze. Dla wielu
zresztą tak jest przez całe życie, choć wraz z upływem lat inne rzeczy
stają się ważniejsze, tym niemniej bezpieczeństwo finansowe jest zawsze
ważne.
Trzeba sobie uświadomić, że w momencie, gdy zwiększa się odpowiedzialność i zakres
obowiązków zwiększają się uprawnienia, nie tylko pod względem władzy i
mocy decyzyjnej, ale i uposażenia finansowego.
Trudno sobie wyobrazić, aby w firmie prezes zarządu zarabiał mniej niż
jego podwładni. Zarabia z reguły kilka a nawet kilkanaście razy więcej
od swoich, nawet bezpośrednich podwładnych. To samo inni członkowie
zarządu oraz (oczywiście mniej) dyrektorzy pionów... choć i oni
zarabiają dwa lub trzykrotnie więcej od podwładnych kierowników działów
czy wydziałów. Kierownicy zaś dwukrotnie więcej niż zastępcy a ci
dwukrotnie więcej niż szeregowi pracownicy.
To jest naturalne i normalne, bo gdyby było inaczej nikt by nie zarządzał (nie chciał) i firma by upadła. To samo jest z państwem jako całością.
Jak byłem odpowiedzialny za finanse i ekonomię firmy zatrudniającej
przeszło 250 osób to moja praca trwała niemal 24 godziny na dobę. Nawet weekendowe biznesowe spotkanie na golfie to też była praca, bo podejmowaliśmy wtedy wiele strategicznych decyzji dotyczących przyszłości firmy, też tzw. alianse strategiczne. Każda moja decyzja musiała uwzględniać
długookresowo dobro firmy oraz jej długookresowe trwanie i zapewnienie
strategicznej (długoletniej) płynności finansowej. Każda decyzja mogła
wpłynąć na trwanie lub upadek firmy i każda musiała być podejmowana z
myślą też o tych 250 pracownikach i ich rodzinach oraz ich przyszłości.
Na tego typu stanowiskach pieniądze już nie powinny odgrywać żadnej
roli. One są i można myśleć tylko o rozwoju firmy i działaniach dla jej dobra a
tym samym dobra wszystkich, którzy w tej firmie pracują.
Z tego punktu widzenia - biorąc pod uwagę całe państwo i zarządzanie nim
- a więc odpowiedzialność za losy 38 mln ludzi to gradacja wysokości wynagrodzenia winna być
następująca: prezydent zarabia najwięcej ze wszystkich urzędników
państwowych i nie mogą to być kwoty odbiegające znacząco od uposażeń
prezesów zwykłych firm i większe niż największe uposażenie prezesa spółki Skarbu Państwa (dotyczy to również premiera). Na drugim miejscu jest właśnie premier, później
wicepremierzy, ministrowie, wiceministrowie, dyrektorzy departamentów,
kierownicy... itd.
Sytuacja, że prezydent Polski, premier, wicepremierzy, ministrowie
zarabiają mniej od prezydentów miast czy nawet mniej od swoich
podwładnych jest po prostu chora. Poza tym zwiększa skłonność do
korupcji na styku państwo-biznes... Podobnie jest z żoną prezydenta: ona ma niemal tyle
obowiązków, co mąż... może innych gatunkowo, ale za tę pracę musi być
wynagradzana... bo nieraz to ona buduje zaufanie i sprawia, że Polska
może więcej.
Reasumując. Wedle mnie dzisiaj prezydent powinien zarabiać co najmniej 40 tys.
zł. Premier 30 tys. zł. Wicepremierzy 25 tys. zł, ministrowie około
18-20 tys. zł, dyrektorzy departamentów 15 tys. zł, itd...
Posłowie i senatorowie na poziomie dyrektorów departamentów, czyli około 15-17 tys. zł.
I to tyle na ten temat.
Pozdrawiam
P.S. (21.07.2016)
Po dyskusji postanowiłem jednak tekst rozszerzyć o niniejsze p.s. - gwoli uzupełnienia, bo być może zostałem źle zrozumiany...
W tekście skupiłem się na przedstawieniu zasad, które winny
obowiązywać. Zastrzegłem też, że odnoszę się do ludzi, którzy są
predestynowani do pełnienia określonych funkcji zarządczych. Tak jak w
firmie top management musi dbać o nią i jej rozwój oraz pracowników, tak
w państwie muszą to być państwowcy (propaństwowcy) dbający o rozwój
Polski oraz dobro jej obywateli.
Nie rozpisywałem się na ten temat, ale chyba jasnym jest, że wtedy,
gdy dana osoba jest nieskuteczna, okaże się nieodpowiednia, nie
posiadająca niezbędnych umiejętności a już, gdy świadomie działa na
szkodę firmy to... winna wylecieć z pracy z hukiem a do tego jeszcze
nieraz i z "wilczym biletem" czy wnioskiem do prokuratury i więzieniem.
Dotyczy to np. dziś wielu posłów i senatorów opozycji, którzy okazują
się "zdrajcami" Polski i działają na jej szkodę. Podobnie wielu
urzędników już dawno winno pożegnać się z pracą a i wielu też dlatego,
że torpedują "na dole" inicjatywy rządowe.
Ogólnie sytuacja jest chora i trzeba ją naprawiać. Ta ustawa miałaby
właśnie taki sens: naprawy chorego systemu a poza tym faktycznie
niwelowała tzw.: "szarą strefę" urzędniczą np. wzajemnie sobie
przyznającą podwyżki, dodatki, nagrody, itp.
Bardzo dobrym pomysłem było powiązanie gaży urzędników ze wzrostem
gospodarczym i innymi czynnikami makroekonomicznymi. To jest właśnie
dobra motywacja i rozwiązanie bardzo dobre.
Jak wskazał jeden komentatorów to faktycznie może i połowa urzędników
winna być wymieniona. Mamy młodych ludzi bez szans awansu, mamy
kreatywną emigrację zarobkową, mamy Polonię i ludzi na tzw. : "emigracji
wewnętrznej". Oni często byliby lepsi od dzisiejszych urzędasów.
Ponadto i tak należy ograniczyć liczebność administracji urzędniczej
radośnie zwiększanej za czasów PO-PSL.
"Biurokracja" i jej geometryczny rozrost winny być ograniczone do
minimum właśnie. I tu jest rola ustawodawcy oraz nas wyborców. Korpus
urzędniczy winien być racjonalny i w ilościach niezbędnych do sprawnego i
efektywnego działania. Tu też widzę wiele do zrobienia.
Nawet nie wiem, czy wpierw nie należało zrobić czystek urzędniczych,
redukujących ich liczbę po "radosnych" rządach PO-PSL i ogromnym
wzroście liczebności urzędników a dopiero później zabrać się za
podwyżki, ale nie w sposób szokowy.
Dobre chęci i posiadanie racji nie wystarczą w przypadku państwa. I
tu jest największa różnica między np. firmą a państwem. Państwo i
rządzący muszą robić tak, aby było to transparentne i wpierw przekonać
ludzi, że idzie się w dobrym kierunku.
Stąd uważam, że J. Kaczyński w sumie podjął dobrą decyzję i mam
nadzieję, że ona nie wstrzyma dyskusji nad reformą chorego dziś systemu
wynagrodzeń urzędniczych.
Inną kwestią są płace Polaków. Jest coś nienormalnego, że nawet przy
nieraz większej wydajności pracy Polaków, większą nieraz niż w Europie
Zachodniej liczbą przepracowanych godzin, cenami na takim samym poziomie
jak u nich (a nawet nieraz większymi w Polsce)... Polacy zarabiają
kilkadziesiąt procent mniej od pracowników w krajach starej unii. Trzeba
to zmienić, ale to wymaga niestety czasu. Podobnie jest z poziomem
wysokości emerytur czy rent.
Rząd robi dużo dla ludzi: 500+, mieszkanie+, plan rozwoju, płaca
minimalna 12 zł, obniżki podatków dla małych firm i wiele innych rzeczy.
To dobry kierunek. Podobnie jak ustawa zmniejszająca renty i emerytury
sb-kom i innym komunistycznym szujom, którzy przez całe 26 lat III RP
śmiali nam się w twarz i pobierali wiele tysięcy złotych podczas, gdy
wielu opozycjonistów nieraz umierało z biedy lub żyło na skraju ubóstwa
(do dzisiaj jeszcze tak jest), ale przecież nie tylko opozycjonistów a
zwykłych Polaków... bo nie każdy przecież musiał być opozycjonistą.
Jest wiele rzeczy do zrobienia. Podstawową jest przywrócenie
odpowiedzialności urzędniczej. I tu też mamy jaskółki w postaci
odpowiedzialności finansowej urzędników, kar dla notariuszy czy
prokuratorów, itd. Problem jest właśnie w odpowiedzialności za
podejmowane decyzje. U nas wszystko staje na głowie a taka HGW czy
prezydent Gdańska kradną na potęgę, wielu innych też i ludzie to widzą.
Stąd chyba ten opór przed podwyżkami.
III RP zdewaluowała podstawowe pojęcia: państwowiec, urzędnik, lider,
odpowiedzialność, honor, itd. Wszystko stoi na głowie. To trzeba
zmienić. To jest i była niejako kontynuacja PRL-u.
Sam pomysł jest dobry, ale spartaczono sposób jego wprowadzenia. Nie
wiem czy z głupoty, czy były to jakieś celowe działania. Nieistotne.
Mówiłem - trzeba było wpierw: zredukować liczbę administracji,
wprowadzić karną prawną regułę odpowiedzialności urzędniczej, obniżyć
wiek emerytalny, pomóc frankowiczom, rozpocząć ustawowo proces powolnego
zwiększania kwoty wolnej od podatku (np. ustawa na jesieni)... i wtedy
zacząć dyskutować o systemie wynagrodzeń i rozpocząć podwyżki w sposób
pełzający. Dobrym momentem na taką dyskusję byłaby późna jesień tego
roku a podwyżki mogłyby obowiązywać od 1 stycznia 2017 roku.
O tym wszystkim nie pisałem, bo chciałem przedstawić zasadę, która powinna być realizowana, na chłodno i logicznie.
Ale jeszcze na koniec: by dobrze działać a reformy mają się udać to potrzeba najlepszych a najlepszych trzeba dobrze wynagradzać.
Pozdrawiam
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.