Moje posty

niedziela, 12 marca 2017

"Zwycięstwo" D. Tuska i Niemiec oraz moje refleksje...

Tym razem długo...

Tak naprawdę w całym tym polskim medialnym chaosie związanym z ponownym "wyborem" (dziś cudzysłów jest konieczny - 1) D. Tuska na szefa Rady Europejskiej można się po prostu zagubić. Niezależnie czy jest się pro czy antyrządowym. Po naszej, prawej stronie są zarówno głosy zachwytu nad walką o polskie interesy, jak i umiarkowanej, ale też emocjonalnej krytyki działań PiS-u a u "totalnej opozycji" jak zwykle: wszystko co złe to PiS a D. Tusk, czyli my zwyciężyliśmy i upokorzyliśmy na terenie Europy wstrętnego Kaczora i jego rządy.

O głupiej, aberracyjnej i bezrefleksyjnej radości "totalniaków" nawet nie ma co pisać, bo od dawna było duże prawdopodobieństwo, że D. Tusk ponownie będzie andersenowskim "Nagim Królem Europy" [2], więc zadziwiająca jest ta radość z powszechnej przecież oczywistości. Być może ta radość wynika z postawy innych krajów UE, które w sumie "poparły" D. Tuska (szczególnie kraje V4), ale sam wybór był już dawno niemal przesądzony, niemal...

Oczywiście D. Tusk i jego "wybór" są najważniejszymi obiektami powszechnej, medialnej dyskusji w Polsce, choć w Europie czy na świecie (może oprócz Niemiec) ponowne objęcie unijnej funkcji przez byłego polskiego premiera jest tylko odnotowywane i raczej wcale nie na najważniejszych pozycjach.

Przeglądając fora internetowe, czytając dziesiątki artykułów i analiz oraz oglądając wiele wywiadów dotyczących ponownego uzyskania przez D. Tuska unijnego "stołka", towarzyszyły i towarzyszą mi w większości uczucia zdziwienia i zażenowania. Wynikają one z mojej konstatacji, iż większość - nawet zacnych dziennikarzy czy blogerów - nie ma w ogóle nic konkretnego do przekazania a ich wywody opierają się na braku znajomości faktów, wynikają z emocji i bezrefleksyjnie ocierają się o kategorię "political fiction".

Z jednej strony to się nie dziwię, iż w taki właśnie sposób opisywane są okoliczności i skutki dokonanego na Malcie ponownego "wyboru" D. Tuska. Bowiem w sumie tak naprawdę nie są znane prawie żadne fakty związane z pisowską "operacją Saryusz-Wolski". Nie znamy treści rozmów kuluarowych, nie wiemy co skłoniło Jacka Saryusz-Wolskiego do takiego a nie innego działania, nie opublikowane zostały żadne materiały z pobytu A. Merkel w Polsce (w tym te dotyczące spotkania w niemieckiej ambasadzie A. Merkel z "totalna opozycją"), nic nie wiemy co tak naprawdę ustaliły mocarstwa europejskie na spotkaniu w Wersalu ani też nie znamy treści rozmów w grupie V4 i też nie mamy żadnych informacji dotyczących przebiegu lobbowania niemieckiej kanclerz za D. Tuskiem. Jedyne co wiemy - i zresztą w takich sytuacjach zawsze tak jest - to te strzępki informacji ujawnianych w takim zakresie w jakim chcą je ujawnić polscy i zagraniczni uczestnicy szczytu na Malcie.

Z drugiej zaś strony to bardzo mocno jestem zdziwiony emocjonalną i bezrefleksyjną postawą prawicowych dziennikarzy, blogerów i analityków, którzy ulegli narracji krajowej wojny "totalniaków" z PiS-em. Przecież to, że z reguły nie są  nam znane wszystkie okoliczności i treści rozmów dotyczących podjęcia przez polityków określonych decyzji jest rzeczą oczywistą i z reguły nawet opierając się na szczątkowych informacjach oraz własnej wiedzy i analitycznej intuicji, wartościowi prawicowi autorzy potrafili dogłębnie i logicznie przedstawiać swoje zdanie na określony temat i to w sposób rzetelny oraz wieloaspektowy. W tym zaś przypadku oceny stały się emocjonalne i o dziwo pozbawione głębszej refleksji i w wielu "odsłonach" były i są one krytyczne wobec działań obecnych władz w zakresie operacji "Saryusz-Wolski". Mam nadzieję, że ona już niedługo przyjdzie i pojawią się teksty racjonalne, wyważone i odnoszące się do realiów a nie wyobrażeń o nich.

Natomiast ja osobiście wobec ponownego "wyboru" D. Tuska na szefa Rady Europejskiej mam kilka spostrzeżeń, które też ocierając się o formułę "political fiction", posłużą - mam nadzieję - jako materiał do dyskusji i refleksji.

Po pierwsze. 

Warto spojrzeć realistycznie na znaczenie funkcji szefa Rady Europejskiej. Obecnie jest ona  raczej funkcją fasadową w strukturze decyzyjnej UE i jako taka nie wymaga, aby sprawował ją jakiś znaczący i sprawny intelektualnie oraz przygotowany merytorycznie polityk a z teraźniejszego punktu widzenia IV Rzeszy czyli niemieckiej UE wymagania te są wprost odwrotne i je idealnie spełnia podnóżek A. Merkel - D. Tusk.

Ogólnie zaś sam nie wiem, dlaczego w ogóle ta funkcja powstała i sądzę, że jedynie po to, aby pozostawić fałszywą namiastkę jakiegoś niby narodowego charakteru współpracy państw w ramach UE.

Czym jest ta funkcja było wiadomo już wcześniej..., bo czy przed objęciem szefowania w Europie i na świecie (oprócz Belgii) słyszał ktoś o Hermanie Van Rompuy'u i czy ktoś teraz jest w stanie wymienić choćby jedną ważną jego europejską inicjatywę? Nikt już o nim nie pamięta i tak samo nikt nie będzie w stanie wymienić czegokolwiek dobrego o D. Tusku za wyjątkiem tego, że reprezentował Niemcy a za jego kadencji nastąpił Brexit, inwazja islamu i co jeszcze, to zobaczymy.

Po drugie

Należy się zastanowić, czy w kilkumiesięcznym okresie poprzedzającym marcowy "wybór", ktokolwiek sądził, że reelekcja D. Tuska na szefa Rady Europejskiej może być zagrożona.

Sądzę, że tak a pierwszym, który o takiej ewentualności myślał był zapewne sam D. Tusk, bowiem jego kadencja była jeszcze bardziej miałka niż jego śmiesznego poprzednika.

Mimo dekoracyjnego charakteru owego stanowiska, to jednak w jego pełnieniu trzeba wykazać choć odrobinę jakości politycznej. A tej D. Tusk nie miał nigdy i nie ma jej teraz. Stąd ogólnie oceniany był w UE jako polityk przeciętny i mierny a jego ponowny wybór wcale nie był pewny, nawet w kalkulacjach A. Merkel. Dlatego też A. Merkel prowadziła wielostronne dyskusje z różnymi politykami, ze szczególnym uwzględnieniem polityków polskich. I - zdając się na relację J. Kaczyńskiego - przed samym szczytem była skłonna nawet zgodzić się z wetem polskiego rządu i poświęcić (w imię zapewne jakichś ustępstw Polski wobec Niemiec) D. Tuska. Podobnie wyglądała sytuacja z V. Orbanem, który podobno też miał zapewnić polskie władze o swoim poparciu.

Nawet jeszcze przed zgłoszeniem przez Polskę Jacka Saryusza-Wolskiego mówiło się, że być może zgłoszony zostanie inny kandydat, chyba z Irlandii. W takiej sytuacji wybór dla PiS-u byłby trudny - musiałby głosować nie na obywatela z polskim paszportem a z innym.

Po trzecie

Wobec powyższego, zasadne jest dodatkowe zastanowienie się dlaczego D. Tusk stał się nagle jedynym kandydatem Niemiec na szefa Rady Europejskiej i dlaczego A. Merkel zmieniła zdanie i tak mocno zaangażowała się w lobbowanie na rzecz tego niemieckiego kandydata z polskim paszportem, lobbowania na tyle skutecznego, że przekonała nawet Węgry i inne kraje do jego akceptacji.

W tym obszarze jest najwięcej znaków zapytania i możemy się tylko domyślać powodów.

Bardzo prawdopodobna jest po prostu polityczna gra A. Merkel mająca na celu wprowadzenie w błąd J. Kaczyńskiego, by ostatecznie i tak postawić na jej niemieckiego i bardzo spolegliwego kandydata D. Tuska, ale po drodze uzyskując jakieś nieznane nam szerzej polityczne cele związane z Polską i nawet w konsekwencji kończące się obaleniem jej obecnych władz. W tym obszarze celem A. Merkel mogło też być  zachwianie konsolidacji państw grupy V4, która przyszłościowo zagraża niemieckiej hegemonii w UE i prusaczka postanowiła "przywrócić" krnąbrne kraje do ich - wedle niej - odpowiedniego miejsca "w szeregu".

Być może też - wobec ogromnych problemów UE spowodowanych przez A. Merkel - kanclerzyca postanowiła "wystawić zająca", którego można "upolować" jako sprawcę wszelkich kłopotów UE, szczególnie przed wrześniowymi wyborami w Niemczech.

Jednym z powodów "zmiany" stanowiska A. Merkel mógłby być też stanowczy opór polskich władz wobec nakreślonych żądań strony niemieckiej w zamian za przychylność dla polskiego weta wobec D. Tuska. A takie żądania musiały paść w czasie ostatecznych negocjacji.

Zapewne też A. Merkel postawiła "pod ścianą" V. Orbana wymuszając na nim aprobatę wystawionego przez nią D. Tuska w zamian np. za brak sprzeciwu wobec nowej, restrykcyjnej węgierskiej ustawy dotyczącej islamskich uchodźców. Natomiast wobec innych, wahających się krajów użyła na pewno równie ważkich argumentów, czemu się tak naprawdę dziwię bowiem UE przeżywa takie kryzysy, że pokazanie takiej buty i arogancji (przed szczytem Angela już się cieszyła z wygranej D. Tuska) może tylko przysporzyć jej wrogów wśród innych, mniejszych krajów UE.

Jeszcze innym pobocznym powodem chęci "upokorzenia" Polski były PR-owe obszary kampanii wyborczej A. Merkel i pokazanie Niemcom - wobec takiego samego antypolskiego stanowiska jej kontrkandydata M. Schulza - że dalej traktuje Polaków jak od zawsze i podświadomie nas traktuje większość Niemców, szczególnie elit niemieckich, które cały czas realizują niemiecki projekt Mitteleuropy. Jeżeliby uznać ten powód za istotny, to faktycznie po "wyborze" D. Tuska jego krajanka A. Merkel zyskała kilka punktów procentowych w krajowych sondażach i wyszła na zdecydowanie prowadzenie w walce o fotel Kanclerza Niemiec.

Chyba jednak zgłoszenie przez polski rząd Polaka Jacka Saryusza-Wolskiego było tym ostatecznym powodem konsolidacji negatywnych niemiecko-unijnych, lewacko-liberalnych sił przeciwko Polsce, choć i tak było oczywistym, że zdecydowana większość krajów unijnych go nie poprze i wygra w tej rozgrywce D. Tusk, jako jedyny - oprócz - J. Saryusza-Wolskiego kandydat.  

Ta nominacja jednakowoż skomplikowała całą sprawę, i w Europie, choć raczej D. Tusk wydawał się pewny, ale też w Polsce. Bowiem - wedle mnie - były już przez Niemcy i "totalną opozycję" reprezentującą m.in. ich interesy w Polsce przygotowane działania oraz gotowa narracja, że PiS-owski rząd nie głosował na Polaka i zdradził Polskę a tymczasem wystawienie kandydatury J. Saryusza-Wolskiego zaprzepaściło te plany. B. Szydło więc ostatecznie nie zdradziła Polski bo wystawiła Polaka i to oddalonego merytorycznie o lata świetlne od miałkiego D. Tuska. I stąd się wzięła ta wściekłość PO i innych totalniaków, gdy rząd wystawił polską kandydaturę i to z szeregów PO. Już wszystko przecież było przygotowane, aby oskarżyć PiS o zdradę a tu "taki pasztet". Nawet GW w tytule piątkowego wydania dumnie napisała, że "Polak został wybrany na drugą kadencję..."... Oj... nie zmienili narracji i zabrzmiało infantylnie.

Śmiem zresztą tylko hipotetycznie i bez dowodów twierdzić, że - odnosząc się do niemieckiej roli w grudniowym puczu totalnej opozycji - że i Niemcy chciały w ostatniej chwili zgłosić głosem innych jakiegoś kontrkandydata, jeszcze bardziej antypolskiego niż D. Tusk i postawić PiS pod "ścianą wyboru". I w tym obszarze nagła i późna kandydatura europosła J. Saryusza-Wolskiego mogła rozwścieczyć A. Merkel i chcąc w tej swojej prusackiej nienawiści do Polski ją "upokorzyć" emocjonalnie i raczej ad hoc postawiła niemal wszystkim krajom zapewne jakieś ultimatum i zdecydowanie zaczęła lobbować za D. Tuskiem, bo oprócz innych elementów, to ... m.in. przestraszyła się kompetencji polskiego europosła.

Wystawienie i poparcie przez Polskę J. Syriusza-Wolskiego sprawiło, iż bezsensownym stało się wystawienie przez Niemcy innej kandydatury, bowiem polski rząd tak czy inaczej popierałby Polaka i wobec tego na nic zdałaby się propaganda zdrady Polski przez PiS. 

Tak dygresyjnie. Sądzę jednak, że A. Merkel stawiając wszystko na w sumie mało istotny dla UE "wybór" D. Tuska już długookresowo przegrała, bo następnym razem raczej niektóre kraje już nie będą słuchały potulnie Niemiec a sprawy te będą o wiele istotniejsze. Podobnie arogancja i buta innych przywódców unijnych (m.in. Francji) pokazały innym mniejszym krajom, co one tak naprawdę znaczą dla liderowo i establishmentowo liberalno-lewicowego jądra Starej Unii, czyli znaczą "mniej niż zero". I na pewno te kraje ostatecznie i wreszcie dobitnie (bez jakichś tam gładkich słówek) zobaczyły jakim totalitarno-komunistycznym i antydemokratycznym tworem jest UE czyli ZSRR-bis, czyli Związek Socjalistycznych Republik Europejskich, czyli IV Rzesza Niemiecka. Okazało się wreszcie realnie, że demokracja w UE jest wtedy, gdy pozwala zrealizować cele elit UE a jej nie ma, gdy demokracja staje się faktycznie pierwotnie demokracją, która nie akceptuje ich poglądów. Wtedy elity UE są w stanie zmieniać zasady demokratyczne, a więc cała UE to totalitarna fikcja komunistycznego pokolenia '68 wspierana przez zadziwiającą koalicję starszych panów skupionych wokół syjonistycznych elit finansowych.

Tak naprawdę powyższe jest naprawdę sukcesem J. Kaczyńskiego. Od teraz nikt z UE nie ma prawa zarzucać nam braku demokracji, bo demokracja w Polsce jest naprawdę a w UE jej nie ma i jest ona totalitarnym lewackim szpetnym tworem.

Po czwarte

Należy zadać sobie pytanie: czy ktokolwiek mógłby sądzić, że obecne polskie władze mogły poprzeć niemieckiego i antypolskiego oraz najbardziej niszczącego Polskę premiera D. Tuska na kolejną kadencję szefowania Radzie Europejskiej?

Oczywiście, że nie. I dlatego jakoś jestem zażenowany niektórymi opiniami prawych autorytetów krytykujących polski rząd. Przecież przez całe 8 lat rządów PO walczyliśmy z D. Tuskiem uważając go za niemal przestępcę i likwidatora Polski. Musiał być głos sprzeciwu i wiedzieli o tym zarówno wyborcy PiS, jak i totalna opozycja.  I tu też wygrał J. Kaczyński, bo sprzeciwił się nie narażając się na zarzut zdrady a dodatkowo udowodnił, że UE to antydemokratyczna instytucja wymagająca zmian i nie mająca żadnego moralnego prawa pouczać Polski w zakresie praworządności i demokracji, bo - powtórzę - w Polsce ona jest a w Unii Europejskiej jej nie ma.

W tym kontekście warto przytoczyć pewną analizę dokonaną przez jednego z polskich przedsiębiorców [3]:

"Jeżeli Tusk przegrałby przy braku poparcia PiS, wróciłby do kraju i zagroziłby zjednoczeniem opozycji, miałby dwa lata na przygotowanie się do wyborów. Dodatkowo Kaczyński byłby oskarżany za każdą złą dla Polski decyzję Unii Europejskiej, bo przecież PiS ponosiłby odpowiedzialność za nową strategię UE, a ta nie byłaby już "winą Tuska". 

Jeżeli Tusk przegrałby przy poparciu PiS, wówczas wróciłby do kraju jednoczyć opozycję, mając dwa lata do wyborów. Prawo i Sprawiedliwość nie miałoby już zbyt wielu argumentów przemawiających za krytykowaniem poczynań Donalda Tuska w Radzie Europejskiej, skoro w tym przypadku rząd polski by go poparł. 

Jeżeli Tusk wygrałby przy poparciu PiS, wówczas Kaczyński odsunąłby Tuska od naszych przyszłych wyborów parlamentarnych, ale z drugiej strony nie miałby argumentów na krytykowanie Donalda za działania w UE. Miałby też mniej argumentów na osłabianie jego pozycji w Polsce, a za trzy lata Tusk wjechałby do Polski na białym koniu.

Ale skoro Tusk wygrał przy braku poparcia PiS, będącym w zasadzie jedynie markowaniem braku przez polski rząd, to:
  • nadal wszystko co dzieje się "złego" w UE jest winą Tuska,
  • wreszcie można go pociągać po prokuraturze z gwarancją, że po oczernianiu przed Komisją wróci do Brukseli nie mając wpływu na opozycję i na obronę poprzez krajowe media,
  • po zakończeniu kadencji Tusk nie wróci na białym koniu z Brukseli, bo społeczeństwo będzie non stop bombardowane sprawami przeciwko Tuskowi z wewnątrz Polski oraz poprzez komunikowanie jego "zdradzieckich" działań w Radzie Europejskiej przeciwko Polsce,
  • działania Tuska na rzecz opozycji zostają wstrzymane de facto aż do wyborów (mniej więcej wtedy kończy się jego kadencja w RE), więc opozycja pozostaje rozbita, tak jak teraz,
  • Tusk zostaje osłabiony także w UE, bo przecież "nie poparł go jego własny kraj".
W tej chwili świat nie ma wątpliwości, że PiS zrobił wszystko, żeby zrzucić Tuska ze stołka. Tak naprawdę jednak zrobił wszystko, żeby na tym stołku nie stała mu się żadna krzywda.


Komisja śledcza ds. Amber Gold na dzień przed wyborem przewodniczącego Rady Europejskiej wspomniała o przesłuchaniu syna Donalda Tuska. Gdyby politycy Prawa i Sprawiedliwości chcieli strącić Tuska ze stołka, to jego syn byłby przesłuchiwany w ciągu ostatnich dni, a w jak najbliższym terminie przed wyborami na komisji musiałby stawić się sam Donald Tusk. Dlaczego tak się nie stało? Ryzyko było po prostu zbyt duże – taki obrót spraw zaszkodziłoby reelekcji, której tak naprawdę PiS chciał.
Wszyscy dziwili się, że grupa wyszehradzka popierała Tuska, a Szydło niemal w ostatniej chwili zaczęła przekonywanie do swoich racji... Angelę Merkel - jedyną pewną kumpelę Donalda, która decyzji o jego poparciu szybko nie zmieni. PiS o stanowisku grupy w ogóle nie mówił, nie krzyczał o zdradzie, o rozłamie, bo tak naprawdę jest z jej członkami dogadany. Nie daj Bóg Węgry, Czechy lub Słowacja wycofałyby poparcie dla Tuska, a wtedy pojawiłaby się szansa, że nagle wyskoczyłby trzeci kandydat i Tusk mógłby się posypać. Wówczas PiS otrzymałby to, czego nie chciał. A gdyby ktoś pytał o decyzję Orbana, to sam fakt, iż węgierski premier jest z tej samej frakcji, do której należy PO, chyba wystarczy na usprawiedliwienie oddania głosu na największego wroga Kaczyńskiego.

Do gry został wystawiony Jacek Saryusz-Wolski, kandydat nie do podważenia merytorycznie, a w dodatku (do niedawna) polityk Platformy Obywatelskiej. Kandydat ponad podziałami, ale taki, którego z całą pewnością nikt nie zauważy i który nie stanowi absolutnie żadnego zagrożenia dla pozycji kończącego pierwszą kadencję szefa Rady Europejskiej. Lud kupił, że PiS znalazł alternatywę dla braku poparcia Tuska. W rozmowach liderów podczas wyborów szefa RE Saryusz-Wolski był już pomijany. Ten pionek miał być spójnym elementem strategii jedynie dla elektoratu PiS. W tym punkcie można się zastanowić, czy PiS nie mógłby wystawić kogoś mocnego ze swojej ekipy, ale… wtedy ktoś mocny z PiS przegrałby z Tuskiem, a tak to właściwie z Tuskiem przegrał ktoś z Platformy. Więc de facto największym wygranym jest Kaczyński".

Po piąte 

Pewien obszar całej tej politycznej akcji jest niemal niezauważalny a wyrażający się w odpowiedzi na pytanie: dlaczego Jacek Saryusz-Wolski podjął się roli, której końcowym efektem i tak była jego przegrana z D. Tuskiem?

Otóż wydaje mi się, iż właśnie on - a nie J. Kaczyński - był inicjatorem całego przedsięwzięcia. Ten Polak  jest jednym z najdłużej pełniącym obowiązki europosła. Jest merytorycznie chyba najlepiej przygotowany do tej roli a jednocześnie jest polskim patriotą ze szlacheckim, polskim rodowodem a nie rodowodem syjonistycznych komunistów i nazistów.

Przez tyle lat europosłowania zyskał szacunek, ale też wielu przyjaciół, którzy zapewne są mu lojalni i przekazali mu jakieś informacje, które wymagały postawienia całej swojej kariery na szali, aby bronić Polski i polskich interesów. Mogą o tym świadczyć jego wpisy, których kwintesencją mogą być jego słowa: "wysiadłem na przystanku Polska" oraz swego czasu nazwanie D. Tuska "szmatą". 

Jacek Saryusz-Wolski unika wywiadów i publicznych wypowiedzi. Sądzę, że dokładnie wie dlaczego i wydaje mi się, iż taka została przyjęta strategia wspólnie z J. Kaczyńskim. Oni wszystko wiedzą i wiedzą, że być może cała operacja "Saryusz-Wolski" ostatecznie się udała i pokazała prawdziwe oblicze UE a to jest niezbędne, żeby zmienić oblicze UE i powstrzymać hegemonię Niemiec.

I tyle moich refleksji. Liczę na dyskusję :)

[1] Minister Witold Waszczykowski: "Nasz oficjalny kandydat Jacek Saryusz-Wolski w ogóle nie został dopuszczony pod dyskusję, nie mówiąc o głosowaniu. Kiedy postawiono sprawę Tuska, zapytano tylko, kto jest przeciw. Mówienie o 27:1 jako wyniku głosowania jest nieuprawnione, bo nie wiemy, który z tych 27 krajów byłby za, a kto by się wstrzymał. To pytanie w ogóle nie padło" - za: http://wpolityce.pl/swiat/331111-waszczykowski-o-kulisach-szczytu-re-nie-dano-sie-wypowiedziec-panstwom-ue-z-gory-zalozono-ich-poparcie-dla-tuska
[2] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2010/01/cesarz-tusk-jest-nagi-i-jego-dworzanie.html
[3] http://opinie.wp.pl/zwyciestwo-tuska-to-tak-naprawde-zwyciestwo-kaczynskiego-6099544781214849a

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.