Moje posty

czwartek, 16 lipca 2020

Kredyty nominowane w CHF - krótka historia

(Poniższy tekst jest wprowadzeniem do przedstawienia walki tzw. "frankowiczów" z bankami udzielającymi kredytów nominowanych we franku szwajcarskim. Kolejny tekst będzie niejako studium przypadku tej walki na podstawie batalii kredytobiorców z mBankiem, który był jednym z największych oferentów tych kredytów a ponadto były podstawy formalne by zgłosić ów pozew zbiorowy).  

Lobby banksterskie jest silne na całym świecicie. Z bankami trudno wygrać w każdym sądzie. Mają pieniądze na wynajmowanie najlepszych prawników i z reguły batalia z nimi w procesie sądowym kończy się porażką.

Banki w sądach walczą do końca, nawet gdy w grę wchodzą małe sumy, bowiem nie chcą tworzyć precedensu i na zasadzie "kastowości" bronią siebie nawzajem. Ponadto sprawy ciągną się latami, co nieraz jest po prostu nie do wytrzymania dla zwykłego człowieka, też finansowego. 

Tak jest w przypadku kredytów nominowanych we franku szwajcarskim, gdzie dziś toczą się procesy zbiorowe kredytobiorców z określonymi bankami, w tym z mBankiem.

"Frankowicze" zdani na grupową walkę z bankami 

Większość kredytobiorców kredytów nominowanych we CHF w ilości około 250 tysięcy w obecnych wyborach nie zagłosowało na A. Dudę mając do niego pretensje, że nie spełnił obietnicy wyborczej z roku 2015 roku dotyczącej przewalutowania na złote kredytów frankowych według kursu z dnia ich udzielenia, przy czym faktyczna - licząc rodzinę - liczba tych głosów mogła się nawet wahać między 500 a 1 000 tys. głosów. 

Co prawda w lipcu ubiegłego roku parlament przyjął ustawę pomocową, która była inicjatywą prezydenta, ale została ona okrojona z jednego z najważniejszych instrumentów pomocowych dla "frankowiczów" a mianowicie tzw. Fundusuz Konwersji, na który miały się złożyć banki i z niego następowałoby przewalutowanie frankowych kredytów hipotecznych na złotowe. Jedyną pomocą były  zmiany funkcjonowania Funduszu Wsparcia, który przygotowała jeszcze w 2015 r. roku koalicja PO-PSL. Po zmianach działa on w sposób bardziej elastyczny, większe będzie wsparcie dla kredytobiorców i na dłuższy czas. Będą mogli z tego skorzystać wszyscy, którzy zakupili mieszkanie na kredyt niezależnie od tego czy jest on w złotych czy innej walucie.

Mam nadzieję, że poniższy tekst trochę rozwieje wątpliwości dlaczego nie można było jednym pociągnięciem dokonać przewalutowania i dlaczego mogłoby to doprowadzić do zaniechania wielu programów społecznych PiS-u oraz zachwiać rynkiem finansowym w Polsce. Trzeba było wybierać, ale jest taka możliwość, że w przypadku błędów konstrukcji i zapisów umów można - jak w przypadku mBanku - procesować się zbiorowo z kredytodawcami. Trwa to bardzo długo, niestety. 

Jak się to wszystko zaczęło?

Rokiem przełomowym ekspansji kredytów w walucie obcej w naszym kraju było wejście Polski do Unii Europejskiej, w 2004 roku. To ten rok spowodował, że inwestorzy chętniej wchodzili na rynek rozwijający się, ale funkcjonujący na zasadach takich jak w Starej Unii. 

W szczytowym 2008 roku udzielono kredytów w CHF o łącznej wartości 56 mld zł. Wcześniej były to wartości dziesięciokrotnie mniejsze. 

Warto wskazać, że przed 2007 rokiem szerokim strumieniem te kredyty popłynęły też do krajów Strefy Euro jak Niemcy, Austria, Francja oraz państw członkowskich UE, jak Węgry, Polska, Islandia, Rumunia, Bułgaria. Nie jesteśmy osamotnieni w tym problemie, przy czym w jednych krajach jest on większy, a w innych mniejszy. 

Na czym polegało?

I początkowo kredyty frankowe naprawdę jawiły się jako idealne inwestycje w nieruchomości. Kredytobiorcy zamiast zadłużać się w Polsce na ponad 6% rocznie plus marża banku, zaczęli pożyczać pieniądze od Szwajcarii, oprocentowane na zaledwie 0,25% plus marża banku. Wraz z odpływem kapitału ze Szwajcarii zaczęła rosnąć jego cena w tym kraju. Odpływ oszczędności powodował spadek notowań szwajcarskiej waluty i wzrost oprocentowania. W połowie 2007 roku różnica pomiędzy oprocentowaniem kredytu w PLN i CHF spadła do zaledwie 2,25 punktu procentowego z początkowych 5,5 punktów. To pokazuje dlaczego kredyty w CHF były tak atrakcyjne w latach 2004 – 2008.

Napływające do Polski oszczędności zagraniczne powodowały dynamiczny wzrost cen aktywów w naszym kraju, czyli polskiej waluty, nieruchomości oraz akcji na giełdzie.  Ceny nieruchomości w tym okresie poszybowały. Indeks WIG w zaledwie 3,5 roku zyskał na wartości 230%, a kurs franka szwajcarskiego został przeceniony względem polskiej waluty o 24%. Czuliśmy się coraz bogatsi, ale w rzeczywistości to była ułudą, gdyż dramatycznie rosło nasze zadłużenie w obcej walucie. Kiedy napływ oszczędności z zagranicy się zatrzymał nastąpił zwrot na rynku walutowym.

Kiedy "walnęło"?

Ale wielu Polaków brało dalej te kredyty i po prostu przeinwestowało. Kredytobiorcy we franku szwajcarskim z 2007 i 2008 roku mają więc klasyczny problem z finansowaniem nietrafionej inwestycji. Ich mieszkania nie są po prostu warte tej ceny, jaką zapłacili w 2007 i 2008 roku. 

Inną kwestią jest też to, że kredytobiorcy we franku szwajcarskim eksploatowali swoją zdolność kredytową do granic możliwości. Zamiast kupić mieszkanie o powierzchni 60 m2, na które pozwalała im zdolność kredytowa w walucie krajowej, decydowali się na zakup mieszkania o wielkości 80 m2, w przypadku kredytu walutowego. To tylko potęguje koszty i skalę tego jak bardzo inwestycja okazała się nietrafiona i jak duże koszty kredytobiorcy muszą obecnie ponosić. W związku z tym około 250 tys. kredytobiorców w CHF/PLN, którzy zdecydowali się na kredyt pomiędzy 2007-2009 rokiem musi płacić dużo wyższe, raty niż gdyby zaciągnęli zobowiązanie w krajowej walucie oraz ponosić koszt dodatkowo zakupionego metrażu, na który ich w rzeczywistości nie było stać.

Inne niekorzystne skutki kredytów frankowych

Problemem kredytobiorców we franku szwajcarskim nie są jedynie wyższe raty kredytu, ale też w wielu przypadkach tak zwane zjawisko hipoteki pod wodą, która odbiera zdolność kredytową. Przez to kredytobiorcy we franku szwajcarskim, którzy nie mają problemu z regulowaniem swoich zobowiązań i tak nie mają zdolności kredytowej, gdyby chcieli zaciągnąć dodatkowe zobowiązanie. Wartość ich kredytu w PLN, pomimo wielu lat spłacania, wciąż przekracza wartość nieruchomości, na którą kredyt był brany. To zmniejsza potencjał do dalszych inwestycji w naszym kraju i przez to obniża nasz potencjalny wzrost gospodarczy.

Kredyty we franku szwajcarskim stanowią też istotny element ryzyka dla całego polskiego sektora bankowego i nie są niczym dobrym dla bankowców. KNF nieraz wstrzymuje przez nie wypłatę dywidend z banków, które się w nie zaangażowały. Niektóre banki przez kredyty w CHF musiały się dokapitalizować, ponieważ nie spełniały współczynników adekwatności czyli wielkości kapitałów własnych w stosunku do utrzymywanych aktywów. Wielkość kapitału własnego, jaki musi utrzymywać bank jest ważona ryzykiem aktywów, a kredyty w walucie obcej mają ryzyko największe. To wszystko powoduje, że nagłe umocnienie szwajcarskiej waluty może powodować wstrzymanie akcji kredytowej w polskich bankach i konieczność ich dokapitalizowania, czyli emisję akcji lub obligacji.

Jak z tego wyjść? [1]

1: Wypracowanie długookresowej nadwyżki w handlu, która umocni naszą walutę

Pierwszym i najlepszym sposobem jest wypracowanie nadwyżki w handlu zagranicznym, która sprawi, że Złotówka zacznie się umacniać względem Euro, USD i CHF. Aby to osiągnąć musimy mieć coraz więcej dużych przedsiębiorstw, które eksportują zaawansowane technologicznie produkty, sprzedawane z wysoką marżą, a nie wyłącznie płody rolne i surowce. Kolejnym warunkiem jest to, że te przedsiębiorstwa muszą być polskie, aby ich właściciele nie transferowali zysków za granicę, bo to osłabia naszą walutę. Aby to zmienić trzeba nie lada wysiłku, kapitału, determinacji oraz co najmniej 10 lat, więc to trochę jeszcze potrwa. Obecne rządy dążą do takiego uzdrowienia naszej gospodarki. Jaskółka już jest w przypadku fuzji PKN ORLEN z LOTOSEM. 

2: Mniejsza konsumpcja kredytobiorców

Drugim sposobem jest pozostawienie kosztów po stronie kredytobiorców. Sami muszą odpowiedzieć za swoje błędne inwestycje, mniej konsumować i nie inwestować, aby spłacić swoje zobowiązania. Niestety to też odbija się negatywnie na gospodarce, bo tracimy jako kraj gigantyczny, ponad 250 tysięczny (milionowy?), kapitał ludzki, głównie zlokalizowany w dużych aglomeracjach miejskich u szczytu swojej efektywności zawodowej. Ich mniejsza aktywność odciska negatywne piętno na całej gospodarce i wzrośnie gospodarczym Polski przez co dalej osłabia rodzimą walutę.

Sposób 3: Straty sektora bankowego

Kolejnym sposobem jest przerzucenie kosztu kredytów walutowych na banki. Zarabiały, no to niech teraz poniosą tego koszt! Niestety przewalutowanie kredytów po kursie z przeszłości jest praktycznie niemożliwe, bo zdestabilizuje cały sektor bankowy. Pochłonęłoby to bowiem całość kapitałów własnych banków i wymagało ich dokapitalizowania. W banku kredyt zawsze musi być równy depozytowi więc spadek wartości tego pierwszego będzie wymagał dopłaty wyrównania tym drugim ze strony banku. Banki straciłyby zyski na lata i wstrzymały akcję kredytową, podnosiły opłaty, co w konsekwencji też odbiłoby się negatywnie na wzroście gospodarczym, a w skrajnym przypadku spowodowało spadek zaufania do sektora i zagrażało miliardom oszczędności Polaków, które ulokowali w bankach.

Sposób: 4 Budżet państwa

Koszty przewalutowania kredytów mogłoby wziąć na siebie Państwo. Pomijając już fakt, że ze względów wizerunkowych żaden Rząd by się na to nie zgodził, to niestety wiązałoby się to z mniejszymi wydatkami i w konsekwencji spowolnieniem gospodarczym albo z drastycznym wzrostem zadłużenia. 

Sposób 5: Pomoc NBP

Ostatnią opcją jest sięgnięcie do rezerw walutowych NBP. Aktualnie posiadamy około 94 mld USD w rezerwach walutowych. Koszty przewalutowania kredytów w walucie obcej to obecnie około 12 mld USD. Jak widać nie pochłonie to dużej ich części. Zamiast leżeć w nisko oprocentowanych obligacjach USA i finansować gospodarkę Stanów Zjednoczonych mogłyby zostać wykorzystane do likwidacji problemu kredytów walutowych w Polsce. Niestety w tym momencie Polska waluta znajduje się pod presją i sięgnięcie do rezerw NBP mogłoby mocno podkopać zaufanie inwestorów do złotego i w konsekwencji przyspieszyć jego osłabienie. Wykorzystanie natomiast powiedzmy 4 mld USD na ten cel pozostało by pewnie nawet niezauważone.

Najlepiej koszty borykania się z problemem rozbić po trochu na samych kredytobiorców, banki, budżet i być może NBP. 

Tak pośrednio została przygotowana wspomniana ustawa prezydencka dotycząca pomocy dla "frankowiczów", która - po okrojeniu - ostatecznie ich nie zadowoliła. Bo nie mogła zadowolić, bowiem w sumie parlament wyszedł z założenia, że nie można uprzywilejowywać jednej z grup kredytobiorców wobec innych, którzy rozsądnie brali kredyty w złotych i nie przeinwestowali jak "frankowicze". Poza tym istotnym argumentem było to, że jednak powszechne przewalutowanie - wobec naszej dużej gospodarki dużego kraju - mogłoby zachwiać rynkiem finansowym w Polsce

Pozwy zbiorowe "frankowiczów" wobec banków

Wobec powyższego najlepszym rozwiązaniem stały się pozwy zbiorowe kredytobiorców wobec banków udzielających kredytów nominowanych w CHF. 

Niektóre kancelarie prawne przez lata niemal zajmowały się i zajmują takimi pozwami. 

Oczywiście nie wszyscy mogą składać takie pozwy, bowiem muszą być jakieś prawno-formalne uchybienia w umowach z bankami, aby taki proces mógł znaleźć się na wokandzie sądowej i mieć szanse powodzenia przez powodów. 

Jednym z najdłuższych i najbardziej znanych procesów zbiorowych jest proces wytoczony wobec mBanku przez grupę 1247 kredytobiorców w grudniu 2010 roku, ale to w następnej jutrzejszej notce...



Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
© Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.