Nie mam zamiaru zbytnio epatować przebytym przeze mnie udarem, ale jest to sytuacja
dla mnie wyjątkowa, bo takie zdarzenia jak ten udar zmieniają niemal całkowiclaie oglądla rzeczywistości i zmieniają się preferencje w życiu i dostrzega się zupełnie inne jego lastrony. Ja i tak miałem szczęœście od Boga, że udar przeszedłem prawie bez dlaużych konsekwencji: myślę, chodzę trochę kulejąc, mam niedowład policzka i lekkie problemy z mową.
Ale pamiętajmy, żeby żyć prawdziwie każdego, bo życie bardzo szybko mija a do tego może być przerwane w jedną sekundę.
Im jesteśmy starsi
tym chyba coraz szybciej to życie umyka. Nie zauważamy jak szybko kolejne dni stają się
już przeszłymi...
W czasach dzieciństwa i wczesnej młodości długim wydaje się z reguły
jeden tydzień, miesiąc czy dwa to wieczność a już pełny rok to nieznana
nieskończoność. W miarę jednak kolejnych "dziesiątek lat na karku"
upływu czasu jednak tak naprawdę nie
zauważamy. Często dostrzegamy go
patrząc na dorastające nasze dzieci, które jeszcze niedawno bawiły się w
piaskownicy, jeszcze niedawno je z czułością - by czasem nie przełamać -
kąpaliśmy i ze wzruszeniem słuchaliśmy ich pierwszych słów... A teraz
już studiują, mają własne rodziny, pracują, żyją w biegu - często
niestety biegnąc obok życia, tracąc kolejne lata na zdobywanie rzeczy a
nie na przeżywaniu życia każdego dnia, każdego dnia wolności od
wszystkiego a nie wolności do czegoś, każdego dnia szczęścia, czyli
codziennego odczuwania własnego istnienia...
Może warto nieraz zastanowić
się nad swoim życiem. Ale nawet wtedy tak jest, że dalej
biegniemy przed siebie bez chwili zastanowienia i refleksji. Cały czas
przesiadujemy na rozmowach komórkowych czy biegamy po Internecie lub
oglądamy bezrefleksyjnie setkaki kanałów TV. Nie potrafimy przystanąć choć
na chwilę i zastanowić się nad tym kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, co
jest ważne w życiu a co tak naprawdę tylko takim się wydaje lub zostało
nam wmówione i wykreowane.
ak
Może jednak nieraz warto się zatrzymać, spojrzeć w lustro, wyjść z
siebie i spojrzeć na tę swoją twarz niejako innymi, obcymi oczami... i
zadać sobie pytania: Czy jestem takim jakim chciałem być w młodości? Czy
piękne idee i ideały nie uciekły gdzieś w miarę poruszania się w tym,
często brutalnym świecie? Czy nie zatraciliśmy własnego Ja? Czy tak
naprawdę My to naprawdę My... Ja to naprawdę Ja, czy już raczej Ktoś Nam
Obcy?... Może warto wtedy pomyśleć co się z nami stało? Nami jako
ludźmi, naszymi wartościami, ideami, marzeniami, naszym
człowieczeństwem.ak
Te chwile krótkiego oderwania się od codzienności, często stresującej i
wysysającej z nas całe "jestestwo" pracy zawodowej (ku chwale i
sukcesowi nie nas samych, ale często np. wielkich korporacji),
codziennej troski o spłatę kolejnych rat kredytu i ciągłej walki o
kolejne dobra materialne... nie powinny też być np. okresem właśnie owej
refleksji i przypomnieniu sobie jak to niedawno było kiedy np.
mówiliśmy sobie: Jeszcze tylko kilka miesięcy pracy po 16
godzin...Jeszcze tylko ten samochód i koniec... Ale koniec nie
nastąpił.. bo trzeba przecież było go zmienić na lepszy... a do tego
wciąż uwieszony ciężar kredytu hipotecznego, który tak naprawdę nas
ubezwłasnowalnia nieraz na całe życie nie pozwalając nam odpocząć... i
dalej musimy gonić, gonić... aby go spłacić jak najszybciej a przy
okazji awansować zawodowo i dalej o ten kolejny awans znów gonimy.
Nieraz się nam wszystko to udaje. I co przestajemy tak gonić?... nie, bo
może trzeba zmienić mieszkanie na lepsze i zdobywać coraz więcej nieraz
niepotrzebnych rzeczy... gromadzić i gromadzić... i tak bez końca.
Często w tej gonitwie zapominamy o rodzinie, dzieciach i nieraz życie
płynie i nagle zauważmy, że syn ma już 17 lat a córka 15: cały okres
dojrzewania, kiedy dzieci potrzebowały nas najbardziej utraciliśmy i
nawet nie wiemy jak z tymi dziećmi dziś rozmawiać i w ogóle o czym, bo
ich po prostu już nie znamy.
Oczywiście można tak żyć i na łożu śmierci - leżąc na złotym łóżku i
przykryty jedwabiami - rozejrzeć się wokół i z radością stwierdzić, że
ten basen, ta posiadłość, ta fortuna na koncie... to spełnienie mojego
życia. Można popatrzeć na te "kochające" Ciebie osoby otaczające Twoje
łoże i z "troską" w głosie pytające: Jak się czujesz?... Masz wtedy
setki telefonów od "przyjaciół"... Często jednak tak naprawdę to Ci
wszyscy otaczają troską nie Ciebie a zawartość Twego testamentu... W
końcu jak wszyscy umrzesz i po co to wszystko, ta bieganina,
pracoholizm, itd?
Często w takich chwilach jakże mogącym sprawić ból jest wymowa takiego np. mojego dwuwersu (kiedyś pisałem wiersze i sztuki):..Idąc krętą ścieżką swojego życia...
"Wdepnąłem w kałużę...
Obejrzałem się... a za mną była pustka..."
Zróbmy wszystko, aby wdepnięcie w tą kałużę nie następowało u kresu
naszego życia, ale o wiele wcześniej... wcześniej na tyle, żebyśmy
jeszcze zdążyli "...zostawić za sobą dobra, miłości i mądrości
ślady..." i dane nam było zaznać prawdziwego szczęścia, "szczęścia
odczuwania codziennej własnej wolności od wszystkiego i poczucia, że to
My istniejemy..." I nie traćmy tego życia na "bzdety"...
Mi osobiście teraz pomógł Bóg i to drugi raz. Wcześniej pomógł, bo niestety onegdaj wdepnąłem w
tą kałużę po same kolana, na szczęście nie "nad trumną" i - dzięki Bogu -
stwierdziłem, że tak naprawdę muszę przystanąć i zmienić siebie,
wyrzucić pracoholizm i też zmieniać otaczający mnie świat. Żyć tak, aby
abym kładąc się do snu mógł stwierdzić: tak… dzisiaj żyłem, byłem,
istniałem, coś zrobiłem dla siebie i innych, dałem też komuś uśmiech,
dobre słowo, gest, część siebie… no i po prostu już byłem i ponownie
myślałem (nie nad smakiem ostatnio zjedzonej grillowanej kiełbasy... oj
nie...).
Zawsze chciałem być lekarzem-chirurgiem, bo pochodzę w sumie z
lekarskiej rodziny, ale niestety (lub stety) trafiłem na ekonomię a po
tym był wyścig szczurów w wielkich korporacjach. Trwałem tak niemal
dziesięć lat i się doszczętnie wypaliłem zawodowo. Pomogła mi praca w
sektorze ochrony zdrowia i mimo, że byłem tylko od spraw ekonomicznych
to i tak moja satysfakcja z pracy była pozytywna.
Ale przebywanie na oddziale neurologicznym (udarowym) napatrzyłem się wielu tragedii ludzi, którzy przed momentem funkcjonowali jako normalni by w sekundę stracić wszystko i leżeć jak roślina...
Niestety jest tak, że gdy jednostka pozbawiona jest możliwości myślenia
oraz empatii lub nie potrafi myśleć i czuć siebie i innych, gdy nie
zastanawia się nad własnym sobą, losem świata i narodów, gdy nie potrafi
dawać i otrzymywać miłości... staje się bezwolnym, pustym komunikatorem
racji innych. Przestaje być w ogóle kimś, przestaje być dosłownie warta
określenia mianem człowieka!
Warto pamiętać, że gdy nie myślimy i nie potrafimy dawać innym dobra,
miłości i mądrości to jesteśmy nikim... tylko rzeczą, przedmiotem -
podobnie gdy żyjemy obok życia pędząc "do nieokreślonego przodu".
Ktoś kiedyś powiedział i napisał: "Dokądkolwiek byśmy nie szli, zawsze
idziemy ku śmierci... a sztuką życia jest dostrzeżenie i pełne
wykorzystanie tego krótkiego przebłysku rozświetlającego pośród
bezkresnej ciemności niebo... podczas burzy, tuż przed grzmotem!"
A zastanawiając się cóż to znaczy "pełne wykorzystanie przebłysku"
pamiętajmy o słowach: Jana Pawła II – "Człowiek jest wielki nie przez
to, co posiada, ale kim jest, nie przez to, co ma, lecz przez to czym
dzieli się z innymi", słowach E. Burke: "Wolność bez mądrości i cnoty?
To jest zło największe z możliwych" oraz słowach Bł. J. Popiełuszki:
""Zło dobrem zwyciężaj". Tylko to jest dla mnie na dziś pełnią życia.
I mam do Was wszystkich prośbę. Dbajcie o siebie. Monitorujcie swoje ciśnienie, cholesterol., trójglicerydy....
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Jeżeli moje teksty nie są dla Państwa obojętne i szanują Państwo moją pracę, to mogą mnie Państwo wesprzeć drobną kwotą. Z góry wszystkim darczyńcom dziękuję!
Nr konta - ALIOR BANK: 58 2490 0005 0000 4000 7146 4814
Paypal: paypal.me/kjahog
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.