Równie ważnym - obok odtworzenia przebiegu niemal pewnego już zamachu smoleńskiego - dla odkrycia o nim prawdy jest znalezienie odpowiedzi na pytanie: Kto najbardziej zyskał, kto był największym beneficjentem śmierci polskiej elity, w tym tej najważniejszej, czyli śmierci ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego?
Niemal dwa lata temu, w swoim poście: Coś chyba nie tak z moimi snami i  konfabulacjami? To Oni mieli zginąć?  pokazałem schemat, który wskazywał możliwe przyczyny, które  mogły stanowić powody konieczności zgładzenia części pasażerów lotu do smoleńska, w tym właśnie śp. Prezydenta RP.
Jak widać jest wiele powodów natury wewnętrznej i zewnętrznej wobec Polski, które mogły stanowić powody zamachu smoleńskiego. Dla każdej z osób lub grup osób, którą wskazałem jako cel zamachu można wskazać i szczegółowo omówić każdy powód oddzielnie, zarówno ten wewnętrzny, jak i zewnętrzny (w odniesieniu do ś.p. Lecha Kaczyńskiego, większość zewnętrznych powodów zamachu doskonale opisał Jan Filip Staniłko z Instytutu Sobieskiego:  http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=54606 [1]). Niemniej wszystkie z nich  mogą się na siebie nakładać i być współzależne na zasadzie sprzężenia zwrotnego. 
W sumie nałożyło się na prawdopodobną konieczność zamachu wiele powodów, ale najważniejszym, który może dać odpowiedzieć na inne oraz przybliżyć moment odkrycia sprawców jest odkrycie kto w Polsce zyskiwał najbardziej na zgładzeniu polskich elit, a szczególnie na śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego.
Otóż - odnosząc się tylko do wewnętrznych powodów zgładzenia śp. Lecha Kaczyńskiego - skłaniam się do postawienia hipotezy, że osobą, która najbardziej - sensu stricto - zyskiwała na śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego był B. Komorowski a - sensu largo -  ludzie, którzy postanowili usadowić go na fotelu prezydenta Polski.
Nie wiem czy wszyscy pamiętają tragiczną i do dziś nie wyjaśnioną śmierć G. Michniewicza w grudniu 2009 roku i wcześniejsze zaginięcie i ostatecznie śmierć szyfranta Zielonki oraz lekceważące wypowiedzi B. Komorowskiego dotyczące próby zamachu na śp. L. Kaczyńskiego w Gruzji oraz listopadową (2009 rok) wypowiedź o tym, że "prezydent gdzieś poleci i...".
Nie wiem też czy wszyscy pamiętają nagłą rezygnację z kandydowania na prezydenta D. Tuska i jego propozycję dla śp. L. Kaczyńskiego, aby obaj zrezygnowali z kandydowania*. 
Na rzecz kogo mieli wówczas zrezygnować? No oczywiście, że na rzecz B. Komorowskiego! Może ta rozmowa była swoistym ultimatum? D. Tusk przecież nadal żyje i poleciał do Smoleńska oddzielnie...
Gwoli jeszcze przypomnienia...  Nie kto inny jak ostatni szef WSI gen. M Dukaczewski mroził szampana, którym miał czcić zwycięstwo B. Komorowskiego... jeszcze przed wyborami a w styczniu 2010 roku założył stowarzyszenie SOWA (grupujące byłych funkcjonariuszy WSI).
Wygląda więc na to, że po prostu tą funkcję miał i musiał objąć B. Komorowski a ze śp. profesorem Lechem Kaczyńskim nie miał żadnych, ale to żadnych wyborczych szans i może tutaj należy hipotetycznie szukać przyczyn zamachu smoleńskiego...
Przecież znany jest też prawdopodobny fakt umieszczenia przez B. Komorowskiego w internecie jego pokatastrofalnego przemówienia jeszcze przed katastrofą, antykonstytucyjnego objęcia p.o. prezydenta (zanim aktem zgonu poświadczono faktyczną śmierć ś.p. L. Kaczyńskiego)  oraz przejęcie - w celu odnalezienia aneksu do raportu z likwidacji WSI - BBN-u, zaskakująco szybko tuż po niej....
Osobiście więc hipotetycznie sądzę, że konieczność objęcia przez B. Komorowskiego prezydentury mogła być jedną z ważniejszych, wewnętrznych determinant dokonania zamachu w Smoleńsku.
W celu przyjęcia bądź obalenia takowej hipotezy koniecznym wydaje się odpowiedź na pytania: 
Kto namaścił B. Komorowskiego na prezydenta Polski i dlaczego mogą to być ludzie szeroko związani z WSI/GRU?
Kto wymusił na D. Tusku jego rezygnację z kandydowania na prezydenta RP i dlaczego skłaniał śp. Lecha Kaczyńskiego do podobnej rezygnacji?
Dlaczego tym  ludziom tak zależało na umieszczeniu B. Komorowskiego na tym stanowisku i czy tylko dlatego, żeby przejąć aneks do raportu z likwidacji WSI i dlatego, że był jedynym posłem PO, który przeciwstawił się likwidacji WSI?
Dlaczego B. Komorowski był przeciwny likwidacji WSI i czy dlatego, że był do tego przez nich zobligowany?
Kto zarządza dziś B. Komorowskim i dlaczego może to być np. jego żona o nazwisku panieńskim Dziadzia, która to jest córką Hany zd. Rojer (Wolf i Estera Rojer to dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony matki)?
Czy na postępowanie - przed i po niemal pewnym zamachu smoleńskim - B. Komorowskiego ma wpływ komunistyczno-ubecka przeszłość rodziców jego żony?
Dlaczego do dziś nie znamy treści aneksu do raportu z likwidacji WSI i  dlaczego nikt - nawet A. Macierewicz i PiS - nie walczy o jego ujawnienie?
Pozdrawiam
* Tak, mówił o tym Ś.P Lech Kaczyński w "Ostatnim wywiadzie" Łukasza Warzechy (ostatnia rozmowa Ł.Warzechy z Prezydentem odbyła się 7.04.2010 roku): „…było jeszcze spotkanie , podczas którego pan premier Tusk zaproponował mi, żebyśmy obaj wycofali się z kandydowania w wyborach prezydenckich. Propozycja była bardzo kusząca: on pozostałby premierem, a ja byłym prezydentem (śmiech)”.
(dziękuję blogerowi 35stan za wskazanie tej wypowiedzi śp. Lecha Kaczyńskiego) 
P.S.
W tekście wykorzystałem fragmenty jednego z ostatnich moich postów: A może celem zamachu w Smoleńsku było powstanie też Judeopolonii? (1)
---------------------------------------------- 
[1] fragment książki Jana Filipa Staniłko pt.: "„Katastrofa: bilans dwóch lat” (http://www.sobieski.org.pl/wp-content/uploads/Stani%C5%82ko-red.-Katastrofa-PDF.pdf)
"Z punktu widzenia Berlina, 
Lech Kaczyński był wyjątkowo trudnym i niewygodnym partnerem. Domagał 
się on bowiem pełnego głosu dla krajów tzw. Nowej Europy w decydowaniu 
o kształcie Unii Europejskiej, co budziło irytację starych państw Unii.
Katastrofa smoleńska a geopolityka Lecha Kaczyńskiego
Z punktu widzenia Berlina, Lech Kaczyński był wyjątkowo trudnym i niewygodnym partnerem. Domagał
 się on bowiem pełnego głosu dla krajów tzw. Nowej Europy w decydowaniu 
o kształcie Unii Europejskiej, co budziło irytację starych państw Unii. 
Utrudniał odbudowę, ponad głowami krajów leżących pomiędzy, bliskiego 
sojuszu niemiecko-rosyjskiego, który od czasu rozbiorów Polski był 
tradycyjną formą relacji tych dwóch państw. Po rozpadzie Związku 
Sowieckiego Niemcy, akceptujące dotąd protektorat USA i cieszące się 
darmowym parasolem bezpieczeństwa, ponownie uznały Rosję za kraj sobie 
przyjazny i stopniowo zaczęły dążyć do wyprowadzenia wojsk USA 
ze swojego terytorium. Tymczasem Lech Kaczyński, dążył do coraz 
silniejszej obecności USA na terenie Polski i ogólnie dawnego bloku 
sowieckiego. Ewentualne przesunięcie amerykańskich sił z Niemiec 
do Polski, w połączeniu z asertywną polityką największego kraju 
w Europie Środkowej, byłoby mocno niekorzystne dla Berlina, 
który systematycznie stara się budować dominującą pozycję w regionie, 
rozbudowując więzi gospodarcze, inwestując w lokalne elity i kreując 
politycznych liderów. W tej sytuacji Berlin stawał się też naturalnym 
partnerem dla Rosji.
Jeśli chodzi o politykę Moskwy, 
działania Lecha Kaczyńskiego uderzały praktycznie we wszystkie istotne 
punkty rosyjskiej strategii odbudowy wpływów po rozpadzie ZSRR. Po pierwsze,
 Rosja – w momencie słabości – zgodziła się warunkowo na wejście krajów 
środkowoeuropejskich do NATO, ale za cenę braku trwałych instalacji 
sojuszu oraz nieobecności dużych amerykańskich zgrupowań taktycznych 
w tej części Europy. Budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej, 
z jednej strony łamałaby to kuluarowe porozumienie, z drugiej zaś 
została w rosyjskich kręgach wojskowych uznana za działanie potencjalnie
 zachwiewające równowagą potencjałów militarnych (atomowych), 
ustanowioną jeszcze w czasach zimnowojennych. Stąd tak niechętne 
i agresywne zachowania Moskwy wobec wysiłków rozmieszczenia w naszym 
kraju instalacji tarczy antyrakietowej, jak groźba wycelowania w Polskę 
rakiet atomowych oraz rozmieszczenie w obwodzie kaliningradzkim rakiety 
Iskander. Po drugie, działania Lecha Kaczyńskiego zmierzały 
do zakwestionowania przyjętej w latach osiemdziesiątych rosyjskiej 
strategii budowania imperialnych wpływów za pomocą utrzymywania monopolu
 na dostawy nośników energii. Strategia ta – zwana doktryną Falina 
(od nazwiska szefa Wydziału Europy Wschodniej KPZR, Pawła Falina) – 
zastąpiła tzw. doktrynę Breżniewa, której ostatnim aktem był wprowadzany
 w Polsce przez gen. Jaruzelskiego stan wojenny. Zastosowaniu doktryny 
Falina w dziedzinie dostaw gazu poświęcony był np. doktorat Władimira 
Putina. Budowa gazoportu w Świnoujściu, próby uruchomienia rurociągu 
Sarmacja (Odessa-Brody), czy budowania skoordynowanej regionalnej 
polityki energetycznej państw Europy Centralnej i Azji Centralnej, 
uderzały w podstawy rosyjskiego monopolu energetycznego.
Po trzecie wreszcie, polityka Lecha Kaczyńskiego zmierzała do politycznego zintegrowania krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Działania
 prezydenta nie przyniosły spodziewanych szybkich skutków, bo też tego 
typu wysiłki rzadko kończą się szybkim powodzeniem, jednak w oczach 
rosyjskich strategów i elit politycznych ich logika była całkowicie 
jasna i niebywale szkodliwa dla rosyjskich zamierzeń. Prezydent 
Kaczyński dążył bowiem do zbudowania trwałej koalicji Polski – jako 
lidera Europy Środkowej – nie tylko z krajami tzw. nowej Europy, 
ale również z krajami tzw. BUMAGI, czyli Białorusi, Ukrainy, Mołdawii, 
Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii. Ta strategia zbudowana była 
na tradycyjnym polskim myśleniu geopolitycznym, którego korzenie sięgają
 czasów jagiellońskich. Po dojściu do władzy Donalda Tuska te założenia 
polskiej polityki zagranicznej zostały natychmiast zakwestionowane przez
 rząd. Minister Radosław Sikorski w swoich publicznych wypowiedziach 
kilkukrotnie wyśmiewał założenia strategii geopolitycznej Lecha 
Kaczyńskiego, nazywając ją „prometejską” (choć tak nazywali ją także jej
 przedwojenni autorzy) i przeciwstawiał jej strategię całkowitego niemal
 skoncentrowania się na sprawach Unii Europejskiej – wpisania interesu 
europejskiego w interes polski. Lech Kaczyński wyznawał tu w istocie 
przeciwną filozofię. Podobnie jak większość silnych krajów UE, uważał, 
że to interes państwa narodowego – Polski – powinien zostać uznany 
i uszanowany przez innych graczy i wpisany w interes europejski.
Elity polskie a elity rosyjskie
Niestety
 dla prezydenta Kaczyńskiego, ta asertywna koncepcja polskiej 
geopolityki nie była życzliwie przyjmowana przez krajowe elity 
intelektualne oraz media, a co za tym idzie również nie 
rozumiał jej ogół obywateli. Perspektywę tę trudno w Polsce propagować, 
ponieważ opiera się ona na założeniu twardego targowania się o swoje 
interesy na forach międzynarodowych oraz na uznaniu za konieczny wysiłku
 budowania silnych struktur realizujących ambitne zamierzenia. Innymi 
słowy, jest to filozofia oparta na założeniach tradycyjnego realizmu 
w stosunkach międzynarodowych. Tymczasem jako Polska, nie posiadamy ani 
utrwalonej narodowej strategii geopolitycznej, ani wykształconych 
w realistycznym duchu elit politycznych i państwowych.
Z jednej strony jest to problem kulturowo-historyczny. Sprowadza
 się on w dużej mierze do źródła przyczyn i skutków utraty 
niepodległości u zarania XIX w. Polacy nie wypracowali swojej doktryny 
międzynarodowej, tak jak zrobili to np. Rosjanie, Niemcy, Francuzi, czy 
Szwedzi. Literatura poświęcona definiowaniu pryncypiów polskiej 
geopolityki w oparciu o paradygmat realistyczny, stworzona 
na przestrzeni ostatnich pięciu wieków zmieściłaby się na jednej półce. 
Co więcej, ta literatura jest generalnie dzisiaj raczej trudno dostępna 
i po prostu nieznana. Nie uczy się w oparciu o nią ani dyplomatów, ani 
żołnierzy, ani akademików zajmujących się bezpieczeństwem. Innymi słowy,
 polskie elity zajmujące się sprawami międzynarodowymi w praktyce często
 nie rozumieją polskich interesów i posługują się schematami i mapami 
mentalnymi wytworzonymi w oderwaniu od nich. Polską dyplomację i kadrę 
oficerską, z którą weszliśmy w nowe realia po 1989 r. ukształtowała 
konsekwentna i przemyślna polityka sowieckiego hegemona. Istniała 
właściwie nieprzerwana historyczna ciągłość 
kadrowo-rodzinno-intelektualna między tzw. kujbyszewiakami, 
których Stalin przygotowywał w latach 40. do roli namiestników podbitej 
Polski, a elitą oficerów WSI, sztabu generalnego i polskiej dyplomacji. 
Do połowy lat 60. kadrami i sztabem Ludowego Wojska Polskiego kierowali 
radzieccy generałowie, którzy przekazali tę władzę gen. Jaruzelskiemu, 
czyli specjaliście od komunistycznego wychowania wojskowego. Biografia 
generała pokazuje, że poza nazwiskiem i pochodzeniem klasowym, był 
to w praktyce po prostu generał rosyjski. Gen. Jaruzelski był przy tym 
patronem najważniejszych oficerów polskiej armii a nominacje generalskie
 były z nim konsultowane jeszcze długo po 1989 r.
Elita armii 
i dyplomacji krajów satelickich kształciła się na moskiewskich 
uczelniach, ale Rosjanie dbali o to, by wykształcenie strategiczne 
zawsze pozostawało ich monopolem. Stąd polska generalicja składa się 
ze specjalistów od taktyki, a polska dyplomacja ze specjalistów od praw 
człowieka, procesów rozbrojeniowych i akcji humanitarnych. Do tej pory 
około połowy wysokich rangą dyplomatów jest absolwentami MGIMO – 
moskiewskiej akademii dyplomatycznej – a duża cześć polskiej generalicji
 nadal składa się z absolwentów Akademii im. Klimenta Woroszyłowa. 
Polska po 1989 r. nie zbudowała od podstaw szkół kształcących – 
suwerennie myślące i uczące się trudnej sztuki definiowania interesów 
strategicznych – kadry dyplomacji i wojska, lecz po prostu poprzestała 
na szkołach odziedziczonych po starym systemie, tj. będącym zapleczem 
MSZ, wydziale Stosunków Międzynarodowych UW, którego patronem był 
należący do ZSL prof. Józef Kukułka oraz zsowietyzowanej Akademii Obrony
 Narodowej.
Z kolei opozycyjne kadry dyplomatyczne, 
wprowadzone do MSZ po 1989 r., nosiły silne znamię poglądów swojego 
patrona – prof. Bronisława Geremka, człowieka szerokich 
horyzontów, ale nieuleczalnego frankofila i wieloletniego członka PZPR, 
ze znaczącym epizodem pracy dla systemu pod koniec lat 60., gdy szefował
 Instytutowi Kultury Polskiej w Paryżu. W tej sytuacji szefowie polskiej
 dyplomacji po 1989 r. nawet jeśli pochodzili z obozu prawicowego nie 
mogli liczyć na komfortową sytuację, w której podlegający im aparat 
twórczo rozwijał ich myśl. Wręcz odwrotnie, zazwyczaj zajmował się on 
torpedowaniem ich nazbyt śmiałych idei. Aparat ten był zresztą 
tradycyjnie źleopłacany, zdemoralizowany i zazwyczaj marzył o możliwości
 przeniesienia się ze struktur krajowych do jakichś lepiej płatnych ciał
 międzynarodowych – kiedyś ONZ, później UE.
Trudno zatem dziwić się, że myślenie geopolityczne Lecha Kaczyńskiego napotykało na taki opór. Miało
 ono bowiem charakter w istocie kontrkulturowy. Polskie elity państwowe 
oraz intelektualne nie zmieniły z dnia na dzień swojej tożsamości, ani 
też nie podlegały istotnej wymianie i tak jak niegdyś ich naturalnym 
kanonem myślenia jest spolegliwości wobec naszych historycznych 
hegemonów oraz nadmierna czułość na zewnętrzną krytykę. W tej sytuacji 
polskie społeczeństwo hołdujące raczej sentymentalno- naiwnej wizji 
polityki międzynarodowej, nie ma okazji nauczyć się bardziej dojrzałego 
myślenia o interesach zagranicznych swojego kraju i polityce je 
realizującej. Z tej perspektywy, dość jasno widać, że elity rosyjskie są
 praktycznie negatywem elit polskich. Należy pamiętać, że w przypadku 
elit polskich problem zawsze polega na ich ignorancji w sprawach 
międzynarodowych, natomiast w przypadku elit rosyjskich ich problemem 
jest kompulsywny imperializm. Narodowa tożsamość Rosji ukształtowała się
 w ścisłym związku z ideą imperialną, a w przeciwieństwie do Wielkiej 
Brytanii, kraj ten nie przeszedł bolesnego procesu powolnej 
dekolonizacji.
Rosja swoje kolonie – zwane satelitami – 
w Europie Centralnej straciła ledwie 20 lat temu. Był to proces 
gwałtowny, bo wynikający z wewnętrznego kryzysu w samym ZSRR. Utrata
 kontroli nad tzw. blokiem sowieckim nastąpiła najpierw w wyniku 
załamania w gospodarce radzieckiej i wymuszonego przejścia 
na rozliczenia handlowe w tzw. twardych walutach, a następnie w wyniku 
załamania się politycznej transformacji i będącego jej skutkiem rozpadu 
ZSRR. Oznacza to, że elity rosyjskie gdy tylko kraj odzyskał sterowność 
powróciły do tradycyjnego myślenia w kategoriach stref uprzywilejowanych
 interesów, czyli tzw. bliższej zagranicy. Oznacza to także, że – tak 
jak w krajach będących koloniami dawnych potęg zachodnioeuropejskich – 
w Polsce i innych dawnych krajach satelickich pozostała sprzyjająca 
Rosji cześć lokalnych elit.
W procesie budowy imperium 
Rosjanie wypracowali przez ostatnie trzy stulecia niebywale zaawansowaną
 kulturę myślenia strategicznego. Poczynając od rozbiorów 
Polski, poprzez rywalizację z otomańską Turcją, wojny z Napoleonem, 
Kongres Wiedeński podbój Kaukazu i Syberii, rosyjskie elity doskonaliły 
strategie imperialne. Z racji wielkości swojego kraju, horyzont ich 
myślenia obejmuje całą Eurazję. Rosjanie w ostatnich stu latach toczyli 
wojny z najsilniejszymi państwami świata – Japonią, Niemcami i USA. Ich 
myśl wojskowa, obok niemieckiej i amerykańskiej stanowi szczytowy 
dorobek intelektualny XX w. w tej dziedzinie. Rywalizacja zimnowojenna –
 obejmująca wszakże cały glob – pozostawiła Rosji olbrzymi aparat 
analizy i kadr dyplomatycznych. Pozostawiła też rzecz właściwie unikalną
 w skali świata, gigantyczny aparat służ specjalnych. Należy pamiętać, 
że państwo bolszewickie powstało w wyniku spisku, stąd myślenie 
bolszewickie zawsze opierało się na strategiach spiskowych. Co więcej, 
Rosja bolszewicka oparta była o odziedziczony po swojej carskiej 
poprzedniczce aparat opresji. To w obrębie tego aparatu – jego wojskowej
 (GRU) i cywilnej części (KGB) – zachowały się i rozwijały kanony 
myślenia strategicznego oraz zaawansowane techniki podboju, manipulacji,
 dezinformacji, czy wreszcie skrytobójczej likwidacji wroga.
Należy
 również pamiętać, że dzisiejsze elity Rosji to po prostu aparat służb 
specjalnych, który zrzucił z siebie kontrolę zgniłej i zdemoralizowanej 
partii komunistycznej. Rosja jest państwem rządzonym przez 
zawodowych agentów służ specjalnych. Jak wykazali jakiś czas temu O. 
Kryshtanovska i S. White rosyjskie elity polityczne i finansowe w 70% 
składają się z dawnych lub obecnych pracowników KGB i GRU. Liczba 
pracowników FSB od 1999 r. wzrosła od nieco ponad 70 tys. do ponad 350 
tys. funkcjonariuszy w 2008 r. Prof. Włodzimierz Marciniak na jednej 
z konferencji użył takiego oto określenia: „Rosja to grupa przestępcza, 
która próbuje przekonać świat zewnętrzny, że jest państwem.” Rosyjskiemu
 establishmentowi, który składa się z agentów, żołnierzy 
oraz obsługujących ich finansistów, z pewnością nie przyświeca dzisiaj 
jakakolwiek prometejska idea na podobieństwo komunizmu. Jego najwyższą 
wartością jest po prostu pieniądz. Zawołanie dzisiejszej elity 
rosyjskiej mogło by brzmieć „In money we trust”, bowiem jest 
to nihilistyczna wspólnota połączona wysoką skłonnością do przemocy 
oraz zamiłowaniem do bogactwa.
Przemoc, dezinformacja, manipulacja
Znakiem firmowym ekipy Władimira Putina jest szczególny rodzaj soft power oparty o stosowanie przemocy. Rosjanie
 często dobrze rozumiejąc wewnętrzne problemy swojego państwa – jego 
zacofanie i skorumpowanie – uważają, że skutecznym narzędziem realizacji
 swoich interesów będzie rozpowszechnienie opinii o ich bezwzględności 
w stosowaniu przemocy. Tak jak Amerykanom obsesyjnie zależy 
na utrzymywaniu poczucia atrakcyjności, tak Rosjanom z ich 
charakterystycznymi dla mentalności sowieckiej kompleksami, rodzącymi 
poczucie stałego zagrożenia ze strony wrogów otaczających Rosję 
ze wszystkich stron, zależy na tym, aby się ich bano.
I tak
 poczynając od upadku Michaiła Chodorkowskiego, którego los stał się 
czytelnym sygnałem dla reszty postnomenklaturowych oligarchów (często żydowskiego pochodzenia, jak np. Roman Abramowicz, czy Wiktor Wekselberg), aby porzucili ambicje polityczne -
 władza w Moskwie co jakiś czas wysyła dyscyplinujące sygnały i buduje 
swój kapitał lęku. Los Zelimchana Jandarbijewa, byłego prezydenta 
Czeczenii, zamordowanego w katarskiej Dausze przez dwóch agentów FSB był
 ostrzeżeniem dla innych polityków o separatystycznych ambicjach, aby 
porzucili nadzieję. Los Anny Politkowskiej, był ostrzeżeniem dla 
środowisk dziennikarskich, aby nie były nazbyt dociekliwe w śledzeniu 
interesów finansowych elit. Los płk. Aleksandra Litwinienki – byłego 
zawodowego porywacza i specjalisty od przesłuchań – ostentacyjnie 
zabitego wyszukaną trucizną w Londynie, był ostrzeżeniem dla innych 
zmęczonych swoją trudną pracą lub ogarniętych wyrzutami sumienia 
agentów, aby skoro już uciekają na Zachód nie informowali wszystkich 
o kulisach poczynań aktualnych władców Kremla. (Nie jest przypadkiem, 
że inni podobni uciekinierzy – Suworow, czy Gordijewski – zajmują się 
pisaniem książek historycznych).
Ciekawe, że większość powyższych 
spraw prowadził ten sam prokurator, który obecnie zajmuje się 
prowadzeniem… śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej – Jurij Czajka. 
Zasłynął on m. in. przypisaniem morderstwa Litwinienki siedzącemu 
pod granicą mongolską Chodorkowskiemu. W tym kontekście całkowicie 
zasadnym jest zatem postawienie pytania, czy katastrofa smoleńska 
również nie wpisuje się w ten ciąg „komunikatów”. Ludzie poważni, 
rozumiejący rosyjskie metody działania lub po prostu myślący, jak 
dorośli muszą postawić sobie pytanie: Czy prezydent Kaczyński 
mógł zginąć, w ramach ostrzeżenia dla wszystkich przywódców krajów 
postsowieckich, aby nie podejmowali nazbyt ambitnych przedsięwzięć 
strategicznych, stojących w sprzeczności z rosyjskimi dążeniami 
imperialnymi? Uderzenie w pasterza, prowadzi wszak 
do rozpierzchnięcia się stada. W zwichrowanym umyśle polskiego 
inteligenta pojawi się w tym momencie natychmiastowa lękowa reakcja 
wyrażona w formie zarzutu, że przecież jest to myślenie spiskowe. 
Odpowiedź właściwa brzmi następująco: tak, jak najbardziej jest 
to myślenie spiskowe i jest ono najzupełniej zasadne, ponieważ z jednej 
strony spiskowo myślą i działają sami Rosjanie85, a z drugiej strony, 
hipotezy spiskowe z zasady są podstawowym sposobem ochrony własnej 
wolności. Nie jest wszak przypadkiem typowo republikańska obsesja 
spiskowa, którą hołubią zarówno lewicowi, jak i prawicowi Amerykanie. 
Naiwność polegająca na dezawuowaniu hipotez spiskowych, cechująca 
myślenie współczesnych Europejczyków, świadczy z kolei o ich 
zdziecinnieniu i zatracie instynktu politycznej wolności.
Problem
 tak naprawdę leży w zupełnie innym miejscu. My po prostu nie wiemy 
i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy, czy był to zamach będący 
wynikiem spisku, czy po prostu zwykły wypadek, spowodowany ludzkim 
błędem lub techniczną awarią. Tak, jak do tej pory nie wiemy, 
co zdarzyło się na Gibraltarze 1943 r. i tak, jak długo oficjalnie nie 
mieliśmy prawa wiedzieć, co zdarzyło się w Katyniu. Innymi słowy, nawet 
jeśli katastrofa smoleńska jest zwykłym wypadkiem, Rosjanie zrobili 
wszystko, by mogła ona ostatecznie wyglądać na zamach – wycięli drzewa, 
pocięli wrak, nie przekazali nagrań z wieży itp. A zrobili tak, ponieważ
 jest to zgodne z ich tradycyjną polityką wyciągania dla siebie korzyści
 z każdej możliwej sytuacji. Cały rozwój wydarzeń, działania 
Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i Komitetu Śledczego Prokuratury 
Generalnej zdają się potwierdzać tezę, że celem rosyjskich władz nie 
jest bynajmniej zachowanie wiarygodności, ale ponowne potwierdzenie 
aktualności starej sowieckiej zasady: „Nie muszą nas szanować, 
wystarczy, żeby się nas bali.”
Obok kapitału strachu, innym tradycyjnym narzędziem działania Rosjan jest dezinformacja. Jak
 ujął to w jednym z wywiadów prof. Włodzimierz Marciniak: „Widać 
wyraźnie, że sytuacja jest nowa, a instrukcje stare, o czym świadczy ta 
ilość dezinformacji ze strony rosyjskiej: te opowieści o czterech 
podejściach do lądowania, o winie pilota. Przypomnę, że o czterech 
podejściach do lądowania mówił sam naczelny dowódca wojsk lotniczych.” 
Rosjanie reagują zazwyczaj według tego samego schematu. „Dezinformować 
i zaprzeczać. Cokolwiek by się zdarzyło, iść w zaparte i rozsiewać mgłę.
 Taka jest zasada tego systemu, by – jeśli naprawdę coś się stało – nie 
dojść winnego. Zresztą winni zawsze są obcy: polscy piloci, czeczeńscy 
terroryści, Gruzini, wszystko jedno, byle nie my.” Rosyjskie kłamstwa są
 w tym samym stopniu również narzędziem polityki wewnętrznej – tak było 
przy katastrofie w Czernobylu, jak i przy niedawnej katastrofie 
elektrowni wodnej sajańsko-szuszeńskiej, tak samo było sześć lat temu 
przy Biesłanie i przy tragedii okrętu „Kursk”. Pierwszą reakcją jest 
zawsze dezinformacja. Dopiero potem ocenia się, jak można 
to wykorzystać. Ostatecznie pamiętać należy, że Rosjanie do najwyższych 
poziomów doprowadzili sztukę manipulacji. Po zastopowaniu najpierw armii
 Tuchaczewskiego u bram Warszawy w 1920 r., a następnie po zdezawuowaniu
 potęgi pancernej Stalina przez Alberta Wholstettera i jego doktrynę 
wzajemnie gwarantowanego zniszczenia atomowego, Rosjanie wiedzieli, 
że podbój świata nie może się udać wyłącznie za pomocą siły. Dlatego 
komunizm wzniósł się na wyżyny sztuki manipulacji, rozwijając 
laboratoria broni psychotronicznej, eksperymentując z hipnozą, 
rozwijając techniki manipulacji oparte o psychologię poznawczą 
oraz psychologię społeczną. Komunistyczne służby specjalne animowały, 
rozsiewające moralną zgniliznę i ideologię, postępowe grupy literackie 
czy filozoficzne oraz utrzymywały całe siatki agentury wpływu, które 
stosowały zaawansowane techniki manipulacji informacją barwnie opisane 
w słynnej powieści Wladimira Volkoffa „Montaż”.
Jedna 
z najciekawszych technik manipulacji, opisanych w powieści Volkoffa, 
nosi nazwę „trójkąt” i polega na doprowadzeniu do sytuacji, w której 
rząd danego kraju zostaje opuszczony przez społeczne elity, poprzez 
wzbudzenie w owych elitach poczucia winy. Warunkiem powodzenia 
tej techniki jest zrozumienie danej społeczności lepiej, niż rozumie ona
 siebie samą. Trudno uniknąć skojarzeń z polską sytuacją, gdzie
 od czasów powojennych elity zmagają się z syndromem historycznego 
poczucia winy (np. winy za powstanie warszawskie) a jednocześnie 
kompulsywnie zwalczają narodowy kompleks ofiary (np. ofiary zbrodni 
katyńskiej). Również za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego i tuż 
po jego śmierci ukazywały się w prasie krajowej i zagranicznej pisane 
przez wpływowych pisarzy i publicystów niezliczone artykuły o narodowej 
megalomanii, jałowym machaniu szabelką, czy odgrzewaniu mesjanistycznych
 mitów ofiary.
W tej perspektywie problemem polityki Lecha Kaczyńskiego wobec Rosji była właśnie podatność na uruchomienie syndromu ofiary,
 co Rosjanie skutecznie wykorzystywali odmawiając uznania zasadności 
zaskarżania umorzenia śledztwa katyńskiego przez polskich obywateli. 
Wówczas jednak okazało się, że najskuteczniejszym narzędziem walki 
z taką manipulacją, jest po prostu wejście na drogę sporu prawnego 
i wygranie sprawy w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Jednak 
problem pojawiał się również na bardziej generalnym poziomie, mianowicie
 w dążeniu do zbudowania relacji z Rosją na prawdzie, a w szczególności 
na prawdzie o zbrodni katyńskiej. Problem nie tyle leżał w słuszności 
tego rodzaju dążeń, bo jest ona z naszej perspektywy oczywista, co 
raczej w niemożności przekonania do tego Rosjan. Istnieje bowiem poważne
 przypuszczenie, że Rosjanie tak pojętej prawdy po prostu nie rozumieją.
Polska prawda a rosyjski relatywizm
Polski sposób myślenia – którego przedstawicielem był także Lech Kaczyński – jest silnie zakorzeniony w filozofii tomistycznej. Jego
 fundamentem jest przekonanie, że rzeczywistość może być co prawda 
widziana z różnych perspektyw, ale zawsze jest to ta sama rzeczywistość.
 Innymi słowy, odsłonięcie, opisanie istotnych faktów historycznych jest
 warunkiem zbudowania płaszczyzny prawdy historycznej, na której powinny
 zostać oparte możliwie partnerskie relacje sąsiedzkie. Również 
wywiedzione z prawa naturalnego zasady sprawiedliwości są takie same dla
 wszystkich – małych i dużych, słabych i silnych.
Tymczasem
 w mentalności sowieckiej głęboko zakorzeniony jest relatywizm norm 
i zasad, które gdzie indziej noszą uniwersalny charakter. Pozwala
 to Rosjanom wprowadzać w relacje z innymi stałe poczucie niepewności. 
Lew Gudkow – badacz kolejnych pokoleń ludzi sowieckich – pisze, 
że w warunkach chronicznej samowoli przełożonych człowiek nigdy nie może
 polegać na prawidłowym działaniu instytucji formalnych, a to z kolei 
powoduje zaniżoną samoocenę i brak ufności we własne siły. Chroniczne 
kompleksy świadomości hierarchicznej kompensowane są przez uczucie 
przynależności każdej jednostki do czegoś ponadindywidualnego, wielkiego
 i wyjątkowego – narodu, „dzierżawy” lub imperium. W tym sensie w Rosji 
społeczeństwo istnieje dla budowy potęgi państwa, a sam Rosjanin niejako
 stwarzany jest w swojej godności przez bycie elementem potęgi 
państwowej. Rosjanin wyjęty ze swego państwa zazwyczaj z czasem zatraca 
swoją tożsamość (np. przywódczyni ukraińskiej opozycji, Julia 
Tymoszenko, jest Rosjanką).
Pułkownik Edmund Klich 
zapamiętał zdanie przewodniczącej MAK generał Tatiany Anodiny: „Rosja 
jest wielka, a Polska to mały kraj”, wypowiedziane w kontekście badania 
przyczyn katastrofy smoleńskiej. „Dziwiłem się – mówił 
pułkownik Klich – bo w tej sprawie powinna być równowaga, a nie 
rozważanie „po wielkości””. Zdziwienie pułkownika nie było uzasadnione, 
albowiem dochodzenie do prawdy „po wielkości” to właśnie cecha 
charakterystyczna mentalności sowieckiej, która wcale nie zniknęła wraz 
z rozpadem Związku Sowieckiego. Kolejne konferencje MAK tylko 
potwierdzają jej niezwykłą żywotność.
Wiceprzewodniczący MAK, 
Aleksiej Morozow stwierdził na konferencji po ogłoszeniu raportu 
Millera, że już sama obecność generała Andrzeja Błasika w kabinie 
pilotów była formą nacisku, niezależnie od jego zachowania 
i wypowiadanych słów. Natomiast obecność pułkownika Nikołaja 
Krasnokutskiego na stanowisku kontroli lotów „była obowiązkowa”, 
niezależnie od tego, że nie miał ona prawa tam być i że wielokrotnie 
ingerował on w proces podejmowania decyzji przez kierownika lotów 
podpułkownika Pawła Plusnina, sprowadzając zagrożenie na lądujące 
w Smoleńsku samoloty – najpierw Ił-76, a potem Tu-154. Aleksiej Morozow 
kilka razy powtórzył również opinię, że zgodnie ze statusem 
„nieregularnego lotu międzynarodowego” kontrolerzy nie mieli obowiązku 
podawania precyzyjnych danych. Postępowanie kontrolerów było pochodną 
statusu lotu. „Sam podjął decyzję – powiedział feralnego ranka 10 
kwietnia pułkownik Krasnokutski – niech sam dalej…”. Wywody Morozowa 
odsyłają nas do rzeczywistości, w której nie istnieją uniwersalne 
kryteria oceny ludzkiego postępowania. Noszą one bowiem cechy sytuacyjne
 i hierarchiczne. Przyznanie komuś racji, pozytywna ocena jego 
działania, nie zależą od obiektywnych kryteriów, a od miejsca, jakie 
dana osoba zajmuje w hierarchii społecznej. Dobra materialne, prestiż, 
godność, normy etyczne, zdolności, aspiracje, potrzeby, wsparcie i pomoc
 rozdzielane są w społeczeństwie zgodnie z pozycją zajmowaną 
w strukturach władzy. Postępowanie pułkownika Krasnokutskiego uznane 
zostało za prawidłowe, a nawet obowiązkowe, ponieważ wynika to z jego 
miejsca w hierarchii wojskowej, a nie z obiektywnej analizy sytuacji. 
Opisywaną w tym miejscu rzeczywistość mentalną potwierdza późniejszy 
względem katastrofy awans tego pułkownika na wyższe stanowisko służbowe.
Partnerstwo czy sparingpartnerstwo?
Dotychczasowe
 relacje z Rosją po 1989 r. konsekwentnie budowane były w oparciu 
o realistyczną doktrynę, której zręby stworzyli autorzy paryskiej 
„Kultury”, a która swoimi korzeniami sięga jeszcze XVI w. Koncepcja ta, 
zakładająca, że w polskim interesie leży istnienie między Polską i Rosją
 pasa niezależnych i przyjaznych nam państw, okazała się jednak w 2007 
r. fałszywa. Przynajmniej w ocenie nowego polskiego rządu i większości 
medialnych komentatorów. W konsekwencji zarówno prezydent Kwaśniewski 
na kijowskim Majdanie, jak i prezydent Kaczyński na placu w Tbilisii 
okazali się być rusofobicznymi awanturnikami, owładniętymi 
prometeistycznym szałem. Natomiast prezydent Komorowski po katastrofie 
smoleńskiej obdarowujący orderami Rosjan i ich polskich „przyjaciół” 
okazać się musiał mądrym realistą.
Prezydent Komorowski wpisał się
 w liczne wówczas głosy, mówiące o głębokiej potrzebie zmiany 
w relacjach pomiędzy Polską a Rosją. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, 
że te przymilne gesty przyjaźni miały mocno służalczy charakter. 
Od kilku bowiem dobrych lat, polski rząd kierowany przez Donalda Tuska 
usilnie lecz bezskutecznie stara się dowieść kwadratury koła, tzn. 
zabiegał o zbudowanie partnerskich relacji na rosyjskich warunkach. 
Tymczasem takie partnerstwo w stosunkach polsko-rosyjskich polega 
na tym, że to strona rosyjska wciąga nas w niekończące się spory, w toku
 których musimy udowadniać swoje racje, prosić o poświadczenie prawdy, 
domagać się ujawnienia lub przekazania dokumentów, jednym słowem stawiać
 się w roli petenta. Rosja natomiast rezerwuje dla siebie rolę suwerena,
 który albo nasze oczekiwania uwzględni, albo je odrzuci.
Jak
 mówi prof. Włodziemierz Marciniak, tak uprawiane partnerstwo stanowi 
w istocie sparing i dlatego lepiej będzie mówić o sparingpartnerstwie. Zasadnicza
 użyteczność sparingu dla Rosji polega na tym, że obniża on status 
Polski poniżej naszych osiągnięć, możliwości i ambicji, podwyższając 
zarazem status słabego rosyjskiego państwa postkomunistycznego do rangi 
państwa silniejszego, które dzięki budowanemu w partnerstwie z Polską 
wizerunkowi mocarstwa może poszukiwać na arenie międzynarodowej 
silniejszego od siebie sojusznika. Problem polega również na tym, 
że wielu polskich polityków lubi sparing. Widocznie pozycja 
podporządkowana mentalnie im odpowiada. Sparing ma bowiem tę zaletę, 
że oprócz boksowania zakłada także dopuszczanie bliżej, zapraszanie 
do wspólnego świętowania, czułe objęcia i wzajemne ocieplanie wizerunku,
 co zawsze można przedstawiać jako sukces.
Sukcesy rzekomo wolnej od historycznych kompleksów Polski na drodze do partnerstwa z Rosją są jednak trudno dostrzegalne. Dużo
 łatwiej można pokazać rosyjskie sukcesy w egzekwowaniu od rządu Donalda
 Tuska oczekiwanej spolegliwości. Są to m. in.: wycofanie sporu o mięso 
produkowane w Polsce ze szczebla unijnego na poziom bilateralny 
i uwarunkowanie jego wwozu do Rosji absurdalną biurokracją, 
pozostawienie samotnej Litwy w jej próbach warunkowego zatrzymania 
negocjacji umowy partnerskiej UE-Rosja, rezygnacja z przekopania Mierzei
 Wiślanej w zamian za ponowne otwarcie cieśniny pilawskiej przez Rosję, 
ale za każdorazową jej zgodą, bezprawne odcięcie od informacji 
kancelarii prezydenta Kaczyńskiego przez MSZ i jednostronne uzgadnianie 
wspólnych obchodów katyńskich z Rosjanami, oddanie Gazpromowi faktycznej
 kontroli nad gazociągiem Jamał i rezygnacja z zaległych opłat 
przesyłowych, brak reakcji na sprzedaż Rosji przez Francję 
wielozadaniowych okrętów desantowych typu Mistral, czy wreszcie 
faktyczne przyjęcie polityki historycznej Putina (milczenie ws. zbrodni 
na Polakach w latach 30., faktyczne uznanie Katynia za część wielkiej 
czystki, uznana przez min. Sikorskiego symetria między Katyniem, 
a śmiercią rosyjskich jeńców w 1920 r., absurdalny pomnik ku czci 
czerwonoarmistów w Ossowie). Jest to tylko część z długiej listy 
faktycznych szkód wyrządzonych przez ekipę Tuska, która niemal całą 
polską politykę zewnętrzną podporządkowała wewnętrznym rozgrywkom 
i własnej popularności. Świadomie nie wymieniam wydarzeń dwuznacznych 
takich, jak wizyta premiera Putina na Westerplatte, czy bezprecedensowe 
zaproszenie ministra Ławrowa na naradę polskich ambasadorów. Nie mówię 
też o oczywistych zaniechaniach, które można by dziś – w czasach 
„znakomitej atmosfery” – nadrobić. Wszak w Rosyjskim Państwowym Archiwum
 Wojskowym w Moskwie wciąż spoczywa archiwum Legionów Polskich, całe 
niemal archiwum wywiadu II RP, archiwum rządu, Sejmu czy nawet 
Kancelarii Prymasów Polski. Ale za kompulsywnym parciem do poprawy 
relacji polsko-rosyjskich kryją się jeszcze dwa inne powody. 
Po pierwsze, zmiana ta wychodziła też naprzeciw cichemu oczekiwaniu 
państw zachodnich, dążących do gospodarczego zbliżenia z Rosją. Swoisty 
„przymus przyjaźni” jest zatem także wynikiem lokajskiej relacji Tuska 
w stosunku do Angeli Merkel. Podobnie też zainicjowane przez Davida 
Camerona partnerstwo Wielkiej Brytanii oraz państw skandynawskich 
i bałtyckich zawiązało się bez udziału Polski. Jednym z motywów 
powstania tego sojuszu był niepokój wywołany planowanymi zbrojeniami 
w Rosji ($800 mld). Tymczasem rząd polski, ustami goszczącego we Francji
 prezydenta Komorowskiego, sprzedaż francuskiej (ale także niemieckiej 
i włoskiej) broni do Rosji pochwala i niczym się nie niepokoi.
Relacje handlowe między Polską a Rosją mają nie większą rangę, niż nasze relacje handlowe z Czechami. A gdyby
 jeszcze odjąć z wyraźnie ujemnego dla nas bilansu ropę i gaz, rynek 
rosyjski mógłby dla nas praktycznie nie istnieć. W sensie gospodarczym 
wojna o warty bodaj 30 mln dolarów rynek mięsa nie miała sensu. 
Ale przecież nie o handel w niej chodziło, a o zmuszenie państw starej 
Unii do objęcia ochroną interesów nowych państw członkowskich. 
Administracja premiera Kaczyńskiego uporem i konsekwencją doprowadziła 
do sytuacji, w której po szczycie Merkel-Putin w Samarze to Rosja 
zaczęła być traktowana jako kraj eurofobiczny, choć cena jaką trzeba 
było za to zapłacić było ugruntowanie opinii kraju rusofobicznego. 
Obecnie zaś pod oświeconym kierownictwem ministra Sikorskiego Polska 
zyskuje na popularności, bo nie robi kłopotów, tylko skwapliwie – jak 
to swego czasu ujął prezydent Chirac – „korzysta z okazji by siedzieć 
cicho”. Ale mimo to upokorzenia bynajmniej się skończyły. Wręcz 
przeciwnie. Trzy lata temu Rosjanie wprowadzili wizy tranzytowe dla 
Polaków, przyjaznemu rządowi grozili wycelowaniem w Warszawę głowic 
balistycznych, rozmieścili w obwodzie Kaliningradzkim rakiety Iskander, 
mimo, że USA z projektu stacjonarnej tarczy antyrakietowej się wycofały.
 W ostatnich miesiącach problemy analogiczne do mięsnych, dotknęły 
polskich eksporterów owoców a także firmy transportowe, po tym jak Rosja
 zmniejszyła limit pozwoleń przewozowych. Wszystko to jednak niknie 
w obliczu tego gigantycznego upokorzenia, jakim jest sprawa katastrofy 
smoleńskiej i dotyczącego niej śledztwa. W kluczowym momencie tuż 
po katastrofie, gdy Donald Tusk opracowywał strategię wizerunkową, 
premier Putin opracowywał strategie prawne. Stąd nie jest dziś 
zaskoczeniem, że to Rosjanie ustalili i narzucili nam reguły prowadzenia
 dochodzenia. Lot wojskowy w oparciu o konwencję międzynarodową 
dotyczącą lotów cywilnych badała działająca w konflikcie interesów 
organizacja powołana przez Wspólnotę Niepodległych Państw (tj. MAK). 
Jako że nie jest ona podmiotem prawa międzynarodowego przedstawiła ona 
swoje ustalenia rządowej komisji rosyjskiej, która się z nimi zapoznała,
 ale oficjalnie ich nie przyjęła. Nie można zatem w tej sprawie nikogo 
pozwać. Przy okazji również tradycyjnie już okazało się, że Rosjanie 
zniszczyli ważne dowody (wycięli drzewa, pocięli wrak) a pozostałe 
kontrolują (czarne skrzynki, czy 5000 elementów z miejsca katastrofy 
zebranych rękami polskich archeologów) i jakoś nie spieszą się z ich 
oddaniem.
Irytujące oczekiwanie na przyjazne gesty 
ze strony Moskwy skończyło się tradycyjnym rosyjskim gestem „nierównej 
przyjaźni” – upokarzającym siarczystym policzkiem.
Rząd 
najpierw chował przed Polakami niekorzystne dla Rosjan informacje, potem
 oburzał się na nierzetelność rosyjskiego raportu, nad przygotowaniem 
którego nie miał żadnej kontroli, by wreszcie uznać, że wersja, w której
 winny katastrofie jest pijany polski generał, nie jest aż taka bardzo 
zła. Okazało się, że rząd Tuska – na krajowym podwórku niezrównany 
mistrz piaru i gierek mediami – ma tym razem przed sobą nie byle kogo, 
bo prawdziwego maga manipulacji percepcją. Rosją rządzi i samodzierży 
wszak ekipa wywodząca się z KGB – służb specjalnych, które tworzenie 
złudzeń doskonalą od dziesiątek lat. Rosyjski PR ma przy tym swój 
specyficzny trumienny styl.
Niezależnie zatem od tego, co wydarzyło się 10. IV 2010 w Smoleńsku, skutki tej katastrofy są niebywale korzystne dla Rosji. Po pierwsze,
 to Rosjanie ustalają warunki prawdziwości raportu z katastrofy i to oni
 puścili w świat pierwszą, kluczową interpretację tego wydarzenia. 
Po drugie, to Rosjanie trzymają dziś w ręku przełącznik do temperatury 
politycznej w Polsce. Udało im się doprowadzić do tego, do czego dążą 
w Polsce od 300 lat, tj. do podzielenia sceny politycznej i rozniecenia 
wojny wewnętrznej. Po trzecie, udało im się poniżyć Polskę zarówno 
w oczach krajów Zachodu, jak i krajów BUMAGI (Białoruś, Ukraina, 
Mołdawia, Armenia, Gruzja, Azerbejdżan), których politycznym patronem 
starał się być prezydent Kaczyński. Po czwarte wreszcie, Rosjanom udało 
się te kraje zastraszyć – wszyscy rozsądni ludzie będą wszak zadawać 
sobie pytanie, czy był to zamach, czy jednak nie. I nawet jeśli była 
to zwykła awaria, to niszczenie dowodów przez Rosjan właśnie 
pozostawieniu takiej niejasności miało służyć. Zza chmury pompatycznej 
retoryki „równorzędnego partnerstwa” wyłania się zatem obraz upokorzonej
 Polski stojącej sam na sam wobec Rosji. Łasząc się do Rosji i Niemiec 
zraziliśmy lub rozczarowaliśmy do siebie większość państw naszego 
regionu. A przecież nasi regionalni sąsiedzi są naszymi najlepszymi 
sojusznikami, ponieważ sojusze z nimi nigdy nie będą dla nas 
egzotycznymi, przetrwanie jednego, zależne jest od przetrwania drugiego.
 Każde realne ustępstwo z polskiej strony, spotyka się co najwyżej 
z symbolicznym gestem strony rosyjskiej, bez podjęcia żadnych kroków 
wiążących ją prawnie. Zwrot w relacjach z Rosją przyniósł nam aplauz 
niekompetentnych publicystów i pochwały zachodnich dyplomatów, 
przestępujących z nogi na nogę, w kolejce do rosyjskiego kufra 
z pieniędzmi. Wszak Europa potrzebuje rynków zbytu, bo jej udział 
w handlu międzynarodowym systematycznie spada, a konkurencyjność maleje.
 Jednak konsekwencją tego zwrotu jest powolna utrata szacunku ze strony 
Amerykanów, niska widoczność polskiego interesu w Europie i brak 
jakichkolwiek realnych korzyści w relacjach z Moskwą. Chyba, 
że mówimy o sukcesach, które zdefiniowali i przedstawili nam 
do akceptacji sami Rosjanie. Wówczas wszystko staje się sukcesem.
Jan Filip Staniłko, Instytut Sobieskiego
---------------------------------------------
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...  
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com
Szczęście to codzienne odczuwanie własnej wolności od wszystkiego... Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...

 
 
Trudno napisac komentarz - tak przerazajaca jest rzeczywistosc czyli prawda.
OdpowiedzUsuńTez nie daje mi spokoju ten aneks i milczenie PiS na jego temat.Czyzby obawiali sie ze "milczenie owiec" zamieni sie w "zarzynanie owiec"?!
OdpowiedzUsuńpanie... niech pan zacznie brać jakieś leki, albo odstawi te które pan bierze... smoleńsksroleńsk, nikt nikogo nie zabił, nieszczęśliy wypadek, ot co.
OdpowiedzUsuńJak ci rodzinę ktoś wymorduje, to też się śmiać zacznę, powiem morderstwosrorderstwo i każę ci się leczyć psychiatrycznie.
UsuńDoprawdy... nie rozumiem jak ktoś jeszcze dzisiaj może mieć wątpliwości, że był to zamach. Wszystko co działo się przed zamachem, jak i po nim tylko potwierdza taką konkluzję. Radzę piewcom raportów Anodiny i Millera wziąć lekcję logoki. Ot... tyle tylko...
UsuńPozdrawiam
P.S.
A jeżeli już to proszę o argumenty merytoryczne
CHORY CZŁOWIEKU,ŻAL MI CIEBIE.
OdpowiedzUsuńJedno pytanie. a właściwie kilka.
OdpowiedzUsuń1,dlaczego Lech kaczyński był w Katyniu tylko dwa razy i to zawsze przed wyborami????
2, Dlaczego wsadził do jednego samolotu całą generalicję i inne ważne dla kraju osoby wiedząć, że jest to niezgodne z przepisami bezpieczeństwa.???
3 o czym świadczy wypowiedź Gregorczuka,który trzy dni wczesniej wraz z Protasiukiem pilotował TU 154 do Smoleńska, że z " nimi nikt nie chciał latać, wiec załoge kompletowano na biegu"????.
4. Co w kabinie pilotów robił Kazana, w momencie, kiedy powinien siedziec na tyłku przypiety pasami???
5. Dlaczego w pilot, który ocalił zycie prezydenta poniósł karę????? czyzby Prezydent uważął siebie za ważniejszego od Boga????
6, Dlaczego wylot opóźniono z winy Kaczyńskiego, który spoźnił się na samolot.
i na końcu
7. Jakie doświadczenie i uprawnienia ma Antoni Macierwicz do prowadzenia tego typu śledztw. Nie chodzi mi o tytuły naukowe, bo tez bez doświadczenia sa warte tyle, co rolka papieru toaletowego, ale o doświadczenie???? Czy kiedykolwiek brał udział w wyjaśnianu tego typu katastrof???? albo ktos z człaonków tej pożal sie boże komisji. ??? Toska.
Wszyscy szukają winnych w Rosji a przecież Tuski to opcja niemiecka.Co za idiota robił by zamach na terenie własnego kraju. Moje zdanie jest takie ze to nasz rząd czyli Tuskonazi to zrobiły .Popatrzcie na dominacje Bundesrepublik Deutschland które nie jest państwem a korporacją .Nie patrzcie na wschód tylko na zachód co macie Lidle,DB shenkery, cementownie ,cukrownie ...itd wszystko niemieckie .Ocknijcie sie To jest dezinformacja
OdpowiedzUsuń100% to był zamach
OdpowiedzUsuńBył to100% zamach ale mamy media czerwonych swin mamy autorytety przedstawiane tvn24 ze powinni krowy pasc.Polakow majo za idiotow .Czytamy wypowiedzi internautow jakby nie posiadali kory mózgowej .Propagada rządu wiedzie prym szczucie ludzi na ludzi dzielic polakow na A-B.Polsko podnieś się z kolan.
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że było to w 100% zamach. Kwestią do rozstrzygnięcia pozostaje kto był jego inspiratorem a kto wykonawcą. Wszystko wskazuje, że inspiracja wyszła z Moskwy a wykonawstwo było wspólne z elytami III RP, przy czym nie wykluczałbym też cichej zgody na zamach ze strony Niemiec czy nawet USA z Izraelem.
UsuńPozdrawiam
Na zdrowy rozum: cała ekipa nie mogła znajdować się w tym samolocie. Mysle, że zginęli w różnych miejscach w różny sposób.
OdpowiedzUsuńW dniu katastrofy TVinfo podała dwukrotnie potwierdzoną wiadomość o rozbiciu się JAKA.
Informatorom pomyliły sie kłamstwa?
Dlaczego nikt tego nie wyjasnia?
Dlaczego zginął architekt Stefan Kuryłowicz, który projektował hangar na Okęciu, który został po wypadku Tupolewa natychmiast zrównany z ziemią, mimo, ze był nowy i kosztowny?
Co z przejęzyczeniem "siedziałem cały czas w tym hanga..."
Lech Kaczyński żyje! Widziałem go z Elvisem!
OdpowiedzUsuńto że to był zamach to aż nazbyt oczywiste! dziwi minie dlaczego od początku przyjęto , choć śledztwo trwa , iż to była katastrofa i dlaczego od początku zdarzenie smoleńskie ogłoszono katastrofą. Dziwi także, że nadal wlaśnie takie pojęcie funkcjonuje. Nawet zwykły laik wie , że jedną z wersji jest zamach i był od początku i nawet zwykły laik wersję zamachu wykluczyłby dopiero , gdyby pojawiły się dowody , a dzieje się przeciwnie .Właśnie pojawiające się dowody wykluczają, nazwijmy to, nieszczęśliwy wypadek, natomiast potwierdzają wersję zamachu.
OdpowiedzUsuńTo wszystko myslenie to pic na wode . pierwsze trzeba wyszatkowac wszystkich ale to wszystkich wrogow wewnetrznych , Dopoki beda wrogowie wewnetzni nie wyjasni sie zadnego sledztwa . Powiem tak Tusk byl premierem a Arabski jakims urzednikiem poddanym Tuskowi kto jest z nich wiekszy i kto ma wieksza wladze . No oczywiscie Arabski mial wieksza wladze nad Tuskiem pomimo ze nie byl premierem wiecej nie powiem bo oskarzaja o rasizm . Urojona ideologia psychopatologicznogenna rzadzenia SWIATEM znajduje sie w glowach takich jak Arabskiego i jemu podobnych kumpli powiazanych wiezami djabelskiej krwi . I stad bierze sie przyczyna katastrofy smolenskiej , a nie jakas inna przyczyna .
OdpowiedzUsuńSpiskowa teoria dziejów zawsze prowadzi do zaniku logicznego myślenia i oderwania od rzeczywistości. Exemplum: Br. Komorowski zamordował Lecha Kaczyńskiego, żeby zostać prezydentem, bo innej drogi do tego stołka nie miał - L.Kaczyński mógłby być prezydentem dożywotnio przecież.
OdpowiedzUsuńA poza tym bezpośrednią przyczyną śmierci L.Kaczyńskiego i pozostałych 95 osób był prawdopodobnie nacisk, jaki tuż przed wylądowaniem w rozmowie przez telefon stacjonarny wywarł na brata Jarosław Kaczyński: Ruscy nie mogą przecież zabronić polskiemu prezydentowi wylądowania w celu wzięcia udziału w uroczystościach katyńskich(będących rozpoczęciem kampanii wyborczej Lecha K.,który i tak nie miał żadnych szans na reelekcję).
"Spiskowa teoria..." to termin termin wdrożony z pełnym sukcesem, w latach 50-tych i 60-tych olbrzymim nakładem środków do światowego języka mediów w celu "odpowiedniego kształtowania świadomości ludzi" i zwalczania przeciwników. W roku 1967 powstała specjalna szkoła dezinformatorów, a nadzorujący projekt dyrektor CIA został szczególnie wyróżniony przez prezydenta. Wnioski proszę wyciągnąć samodzielnie.
UsuńZapomniał Pan, lub przemilczał (nieświadomie), o beneficjentach kluczowych spod znaku ideologii B'nai B'irth, jednego z najważniejszych narzędzi Chabad Lubawicz. Odsłonięcie tej zasłony wyjaśni Panu wszystko.
OdpowiedzUsuńZalecam pytanie: kto zyskał na katastrofie/zamachu w Smoleńsku. Odpowiedź: Jarosław Kaczyński, bo dzięki temu doszedł do pełni władzy.
OdpowiedzUsuńhttp://wpolityce.pl/m/polityka/130087-czyja-korzysc-kto-zyskal-na-smierci-polskiej-elity-100410-to-niebezpieczne-pytanie-coraz-bardziej-niewygodne
Wszyscy poty ostatnie wypisuja a zamach byl i tyle kropka
OdpowiedzUsuńlech kaczy.... byl przeszkodą i teraz pis tez jest przeszkodą.
45 year-old Senior Editor Douglas Fishpoole, hailing from Brossard enjoys watching movies like Baby... Secret of the Lost Legend and Crocheting. Took a trip to Archaeological Sites of the Island of Meroe and drives a S40. lubie to
OdpowiedzUsuńile sie czeka na rozwod w rzeszowie
OdpowiedzUsuń