środa, 12 kwietnia 2023

Niemcy wraz z Francją chcą dać sygnał USA!

Zręby tego tekstu powstały już w listopadzie 2022 roku, zaraz po wizycie Olaf Scholza w Chinach. Teraz Chiny odwiedził Emmanuel Macron w towarzystwie ośmieszonej i zagubionej na arenach międzynarodowych jak nasza Ewa Kopacz, Ursuli von der Leyen. Stąd powróciłem do tego tekstu, bowiem już teraz dokładnie widać jak Niemcy i Francja chcą odzyskać znaczenie międzynarodowe i dać sygnał USA, aby one zmieniły swoją geopolityczną strategię. 

A tym sygnałem są wskazane wizyty O. Scholtza, E. Macrona i Ursuli von der Leyen w Chinach. Tymi wizytami w kraju, który jest wrogiem USA, chcą ich skłonić, aby powróciły do popierania niemieckiej i francuskiej UE a tym samym oddania Niemcom całej Europy, w tym Europy Środkowo-Wschodniej. A jak Niemcom to i Rosji. 

Wydaje się, że starają się "zagrozić" Stanom Zjednoczonym, iż jeżeli one nie oddadzą im Europy (z naciskiem na kraje naszej, m.in. polskiej środkowo-wschodniej jej części) to oni są gotowi wejść w geostrategiczny alians z Chinami kosztem USA. 

Oba kraje zdają sobie bowiem sprawę, że ich geopolityczne znaczenie spadło do wartości najniższych od wielu, wielu lat a im one wojennie tracą, tym zyskują kraje Europy Środkowo-Wschodniej z Polską na czele. Dla Niemiec wzrost militarnego, geopolitycznego i gospodarczego znaczenia Polski jest nie do zaakceptowania i ponownie wywołuje u nich obudzoną wielowiekową antypolską wściekłość. 

Reakcja Niemiec i Francji na agresję W. Putina na Ukrainę a tak de facto wcześniejsza kilkudziesięcioletnia bliska współpraca z Rosją kosztem całej Europy uwidoczniła nie tylko słabość tych dwóch krajów, ale ich buńczuczny egoizm. 

W przypadku Niemiec możemy wręcz mówić, że po II WŚ cały niemal czas realizowały postanowienia przyjęte w ramach idei Mitteleuropy oraz Paktu Ribbentrop-Mołotow i sławetnego już kondominium rosyjsko-niemieckiego. Tak naprawdę pośrednio to Niemcy, Francja i ich część UE są winni wywołania wojny pomiędzy Rosją a Ukrainą. 

W czasie pekińskiej wizyty O. Scholza ""padło kilka ważnych stwierdzeń dotyczących m.in. Rosji i Tajwanu, ale naiwnością byłoby oczekiwać, że zmienią one politykę ChRL – ocenił w piątek w rozmowie z PAP dr Marcin Przychodniak z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Według niego wizyta była „politycznym błędem” Berlina, wykorzystanym przez ChRL do „promocji własnej narracji o współpracy z UE i Niemcami, na przykład na rzecz światowego pokoju” (...) Kanclerz ogłosił po spotkaniu z Xi, że poprosił go, by wykorzystał „swój wpływ” na Rosję, aby ta przerwała „agresywną wojnę” przeciwko Ukrainie. Na konferencji prasowej z premierem Li podkreślał również odpowiedzialność ChRL za bezpieczeństwo w regionie. Oświadczył, że Niemcy przestrzegają polityki „jednych Chin”, ale jakakolwiek zmiana statusu quo w sprawie Tajwanu musiałaby się odbyć pokojowo i za zgodą obu stron" (...) Scholzowi towarzyszyła w Pekinie delegacja niemieckich przemysłowców. Ekspert PISM zwrócił uwagę, że podczas wizyty ogłoszono między innymi, iż szczepionki mRNA przeciw koronawirusowi niemieckiej firmy BioNTech zostaną dopuszczone do stosowania w Chinach, początkowo dla mieszkających tam obcokrajowców. Po tej deklaracji ceny akcji BioNTech wzrosły o 5 proc. - podała agencja Reutera"" [1].

Prof. Bogdan Musiał w wywiadzie dla salonu24 odnośnie Niemiec stwierdził m.in., że ""Coraz więcej polityków sprzeciwia się wspieraniu Putina. Ale to lobby rosyjskie nadal jest silne, a Niemcy pod rządami Scholza są piątą kolumną Rosji (...) W kontekście polskim zdecydowanie większym problemem od napięć wewnętrznych (w Niemczech - dop.: kj), są międzynarodowe powiązania gospodarcze  Berlina. Nie chodzi tylko o wieloletnią współpracę z Federacją Rosyjską, ale też o fakt, że aż  30 – 40 proc. eksportu niemieckiego idzie do Chin, które prowadzą zbrodniczą politykę. Bez wątpienia są zagrożeniem dla demokracji na całym świecie. Tymczasem Niemcy robią z nimi geszefty, stosując w praktyce zasadę German First, czyli najpierw Niemcy. Ta polityka musi się zmienić, mam nadzieję, że w końcu Stany Zjednoczone na niemieckich politykach zmianę tę wymuszą. Analogicznie do sytuacji w Ukrainie, gdzie po prostu mleko się rozlało,  jest po prostu wojna. I mamy pewne  symptomy zmian w Niemczech. Choć oczywiście rządząca SPD nadal jest formacją prorosyjską (...) Sądzę, że kanclerz Scholz i jego ludzie robią wszystko, żeby Putinowi nie zaszkodzić (...)  Dlatego w moim przekonaniu to Stany Zjednoczone są na dzień dzisiejszy jedynym gwarantem bezpieczeństwa w Europie. Dlatego już od końca II wojny światowej, celem Kremla jest wypchnięcie Stanów Zjednoczonych z kontynentu. To wciąż ta sama polityka, którą opracował Józef Stalin. Polegała między innymi na uzależnianiu poszczególnych państw od rosyjskich surowców. I już w czasie zimnej wojny mieliśmy do czynienia ze współpracą Berlina i Moskwy. Ten sojusz ponad  głowami  innych państw był bardzo groźny  dla Finlandii,  Polski, Rumunii – krajów zagrożonych tą rosyjską agresją. Rodzaj tego zagrożenia rzecz jasna się zmienia – po 1990 roku powstały nowe państwa w przestrzeni sowieckiej. Wcześniej była agresja sowiecka, teraz jest rosyjska. Ale ideologia „Ruskiego Miru” jest również śmiertelnie groźna wobec sąsiadów. Niestety w Niemczech  przez dekady na Kremlu  widziano sojusznika. Po 24 lutego coś się zmieniło – chodzi o nastawienie opinii publicznej, części polityków. A i kanclerz Scholz choć nadal jest prorosyjski, nie może wyjść i powiedzieć „tak, jestem za Putinem"" [2].

Wizytę E. Macrona w Chinach można również uznać jako wizytę pod hasłem France First (Najpierw Francja), z tym, że teraz "francuski fircyk" uzurpacyjnie zaczął się wypowiadać w imieniu całej Europy a może raczej Unii Europejskiej. I ten pekiński pobyt E. Macrona był o wiele szerszy politycznie i groźniejszy dla nas i całej UE niż wcześniejsza chińska wizyta O Scholza. I sądzę, że została ściśle uzgodniona z Niemcami - stąd odbywała się "pod nadzorem" Ursuli von der Leyen, która zresztą została potraktowana przez władze chińskie jako niemal persona non grata. Jej durna mina po takim potraktowaniu to zjawisko bezcenne... Ale fakt nadzoru nad nią szefowej KE jest bezsporny.

E. Macron podpisał 51-punktową, wspólną deklarację z Xi Jinpingiem [3]. 

----------------------------------------

"Zaczyna się ona od punktów dotyczących „partnerstwa strategicznego” między Francją a Chinami oraz zapowiedzią regularnego organizowania spotkań „na najwyższych szczeblach”. Możemy też przeczytać (pkt. 4) o „pogłębieniu dialogu” między chińskim dowództwem odpowiadającym za południowy teatr działań (Tajwan) a Dowództwem Francuskich Sił Zbrojnych w rejonie Pacyfiku. Deklaracja ta jest o tyle wymowna, że Pekin zaraz po zakończeniu wizyty Macrona rozpoczął wielkie manewry wokół Tajwanu, których scenariusz przewidywał zbrojną inwazję. Francuski prezydent nie mógł o tym nie wiedzieć, a to oznacza, że przywoływany punkt ma zupełnie inną wymowę i nie jest jakimś niewinnym ozdobnikiem dyplomatyczno – retorycznym, tym bardziej, że dalej (pkt. 6) napisano: „Francja potwierdza swą politykę jednych Chin”, co oznacza, że uznaje Tajwan za zbuntowaną prowincję. Idźmy dalej, pkt. 8. i 9. związane są z kwestiami jądrowymi. Francja i Chiny deklarują, iż zamierzają „wzmocnić koordynację i współpracę w celu wspólnego zabezpieczenia autorytetu i skuteczności reżimu kontroli zbrojeń i nierozprzestrzeniania oraz przyspieszenia procesu międzynarodowej kontroli zbrojeń.” To sformułowanie trzeba czytać łącznie z podobną deklaracją Xi Jinpinga i Putina, podpisaną niedawno w Moskwie, w której Stany Zjednoczone są obwinianie w związku z programem „Nuclear Sharing” o łamanie zasady nieproliferacji broni jądrowej. Oświadczenie Paryża i Pekinu nie jest formułowane w dyplomatycznej próżni, bo jeśli zawarto w nim zapisy o „autorytecie i skuteczności” kontroli zbrojeń, to dotyczy to zarówno polityki Iranu jak i deklaracji Joe Bidena w kwestii broni nuklearnej w Korei Płd. 

W tym kontekście trzeba też zwrócić uwagę na niedawne deklaracje Sebastiena Lecornu, francuskiego ministra obrony, na temat potencjału jądrowego (ma on pozostać francuskim i nie będzie przekształcony w europejski) jak i ostatnie zapowiedzi zwiększenia budżetu wojskowego, ale zwłaszcza tego na co te pieniądze mają zostać przeznaczone. Do roku 2030 ma on wzrosnąć do poziomu 413 mld euro, co oznacza skok z obecnych 44 mld wydawanych rocznie do 69 mld docelowo w 2030 (w 2017 było to 33 mld euro), ale nie oznacza to zwiększenia francuskiej siły w taki sposób jak my na ten temat myślimy. I tak, planowane na lata 2027 – 2030 wejście do służby 42 śmigłowców bojowych „Rafal” zostało przesunięte na rok 2032, co oznacza, że zamiast planowanych 185 pod koniec dekady Francuzi będą mieli 137 tych maszyn. Warto zwrócić też uwagę na fakt, że planowane jest podniesienie maksymalnego wieku rezerwistów do 70 lat (w niektórych specjalizacjach nawet do 72), a wszystko w związku z tym, że Macron chciałby podwojenia ich liczby. Paryż ma zamiar pracować nad nową generacją satelitów obserwacyjnych, zwiększy produkcję amunicji, przede wszystkim znaczna część tych środków ma pójść na odbudowę zapasów (sprzętu) uszczuplonych w związku z tym co Paryż przekazał na Ukrainę, ale też do Grecji, bo trzeba pamiętać o podpisanym w 2021 roku pakcie wojskowym zwróconym przeciw Turcji. Przemawiając w styczniu w bazie lotniczej w Mont-de-Marsan Macron powiedział, że „kończy się czas dywidendy pokoju” i należy być przygotowanym, w tym ponosić większe nakłady, do ewentualnej wojny. Nie ulega wątpliwości, że Paryż traktuje też potencjał swych sił zbrojnych jako jedno z ważnych narzędzi lewarowania swej pozycji międzynarodowej, zwłaszcza europejskiej.

W kwestiach związanych z obszarem cyber, jak zapisano, „w tym w zakresie 5G, strona francuska zobowiązuje się do dążenia do sprawiedliwego i niedyskryminacyjnego traktowania wniosków licencyjnych od chińskich firm na podstawie przepisów ustawowych i wykonawczych, w tym w zakresie bezpieczeństwa narodowego obu krajów.” Tego rodzaju sformułowanie oznacza, że Paryż nie przyłączy się do proponowanej przez Waszyngton polityki blokowania chińskich firm technologicznych. Dalej pada wiele słów o współpracy gospodarczej, politycznej, kulturalnej i naukowej. Szczególnie istotna jest deklaracja (pkt. 37) o „zacieśnianiu współpracy” na forum G-20 „aby mogło odgrywać swoją rolę głównego forum światowej współpracy gospodarczej”. To też wymowny zapis bo skądinąd wiadomo, że Amerykanie raczej kładą nacisk na G-7, a trzeba pamiętać, że w G-20 jest Rosja i nikt nie ma zamiaru jej z tego grona wyrzucić.

Nie tylko wspólna francusko – chińska deklaracja zbudowała kontekst tej wizyty. W jej toku mieliśmy do czynienia z demonstracyjnym lekceważeniem przez Chińczyków Ursuli von der Leyen, która przed wylotem do Pekinu wygłosiła twarde jak na europejskiego polityka przemówienie w sprawie polityki Wspólnoty wobec Państwa Środka. Macronowi liczne afronty wobec szefowej Komisji Europejskiej wydawały się zupełnie nie przeszkadzać, a media relacjonujące wizytę podkreślały, iż był on zachwycony temperaturą przyjęcia. To wiele mówi zarówno na temat tego jak francuski prezydent postrzega Unię, jak i na temat osobistych relacji między politykami na szczytach Wspólnoty. Wymiar gospodarczy tej wizyty ma też znaczenie, bo dla francuskiego przemysłu jest on znaczący. I tak Airbus ma sprzedać do Chin 160 samolotów i 50 śmigłowców, a francuski koncern energetyczny EDF podpisał porozumienie w sprawie współpracy inżynieryjnej, również w obszarze nuklearnym, z chińskim państwowym przedsiębiorstwem CGN, francuskie firmy mięsne zostały dopuszczone na tamtejszy rynek, Suez ma zbudować instalacje do odsalania wody morskiej, zapowiedziano dostawy bioetanolu a L’Oreal będzie sprzedawał kosmetyki. Choć Anglosasi piszą, że „Macron się wygłupił” w Chinach, to niewątpliwie ekonomiczne rezultaty tej podróży z perspektywy Paryża uznać należy za wymierne. Jedno nie ulega wątpliwości - Macron mówiąc o Europie miał w Chinach na myśli Francję i w pierwszym rzędzie francuskie interesy, które jego zdaniem można promować stawiając właśnie na europejskość.

Kwestię tę podniósł też w wywiadach, których udzielił już po zakończeniu wizyty. W Les Echos powiedział, że „zbyt długo Europa nie budowała tej strategicznej autonomii. Dziś bitwa ideologiczna jest wygrana.” W opinii Macrona zasadniczym ryzykiem dla naszego kontynentu jest to, że zostanie on „wciągnięty” w rywalizację chińsko – amerykańską. Chodzi o to, że Europa potrzebuje czasu aby zbudować swą autonomię strategiczną. W opinii francuskiego prezydenta decyzja w tej kwestii już zapadła – chodzi zarówno o zaciągnięcie przez Unię Europejską wspólnego długu, jak i ostatnie decyzje związane ze wspólnymi europejskimi zamówieniami na zakup amunicji. A zatem decyzja zapadła, teraz chodzi o czas, bo nasz kontynent musi mieć jego wystarczającą ilość, aby zbudować swój potencjał - zarówno militarny jak i ekonomiczny. I to właśnie do kwestii czasu odnosi się Macron deklarując, że przyspieszenie rywalizacji amerykańsko – chińskiej nie jest nam (Europie) na rękę, bo taki scenariusz wymusi polaryzację, powstanie dwóch obozów i w konsekwencji doprowadzi do zwasalizowania państw europejskich wobec Stanów Zjednoczonych. W kwestii rozmów pokojowych między Ukrainą a Rosją Macron mówi, że „teraz jest czas wojenny” i nie pora na ich rozpoczęcie, ale nie zmienia to faktu, iż obecnie warto aby mocarstwa rozmawiały na temat sytuacji, bo w ten sposób tworzy się warunki które pozwolą inicjować negocjacje. W tym wypadku komunikat jest również bardzo czytelny – czekamy na ukraińską ofensywę, po której nastąpi faza polityczna - czyli negocjacyjna. Paryż i Pekin, tak to widzi jak sądzę Macron, mogłyby wówczas wspólnie sformułować jakieś propozycje. Jak mówi „autonomia strategiczna oznacza, że mamy podobne poglądy ze Stanami Zjednoczonymi, ale czy chodzi o Ukrainę, relacje z Chinami czy sankcje - mamy strategię europejską. Nie chcemy wchodzić w logikę blok wobec bloku. Wręcz przeciwnie, musimy „zredukować ryzyko” naszego modelu a nie polegać na innych, zachowując tam, gdzie to możliwe, silną integrację naszych łańcuchów wartości.” To co warto zapamiętać z tego wywiadu, to przekonanie Macrona, że „bitwa ideologiczna” została już wygrana, tj. nikt nie kwestionuje potrzeby zwiększania możliwości, w tym wojskowych, Europy. Jeśli mówi się o zwiększeniu produkcji uzbrojenia i amunicji (warto pamiętać, że największy jej europejski wytwórca - koncern Nammo - jest firmą norweską, choć z udziałami rządu Finlandii) to Francuzi zawsze uważają, że niemała część większych budżetów winna przypaść firmom europejskim, czyli francuskim i niemieckim, i dlatego w toku ostatnich rozmów na temat wspólnych zakupów amunicji byli przeciwnikami dopuszczenia firm spoza Unii (chodziło o Koreańczyków i Turków). A zatem Europa już buduje swą autonomię strategiczną, a tego czego potrzebuje, to czas. Francja jest gotowa stanąć na czele tej nowej Europy, z większym potencjałem wojskowym, tym bardziej w sytuacji jeśli Niemcy zabierają się do realizacji zapowiadanych zmian w sposób opieszały. Francuzi już to robią, mają zresztą siły zbrojne w lepszej kondycji. A zatem jeśli w przyszłości czynnik militarny będzie odgrywał w polityce europejskiej większą rolę, to pozycja Paryża wzrośnie. Tym bardziej jeśli uda się, a to właśnie Macron robi, narzucić polityczną agendę, wizję relacji z głównymi graczami, zarówno z przyjaciółmi jak i z rywalami. Jest tylko jeden słaby punkt tej strategii – brak czasu. Z tego względu Francja nie jest zainteresowania podziałem świata na dwa zwalczające się bloki, co obiektywnie wspiera narrację na temat powstawania nowego porządku globalnego z wieloma ośrodkami siły.

W rozmowie z dziennikarzami politico francuski prezydent poszedł dalej, mówiąc choćby o tym, że w interesie Europy nie leży uzależnianie się od dolara - pieniądza rezerwowego świata. Powtórzył też swoje deklaracje na temat „autonomii strategicznej” naszego kontynentu wypowiadane już wcześniej.

Reakcja Anglosasów na te słowa była łatwa do przewidzenia. The Wall Street Journal w komentarzu redakcyjnym napisał, że retoryka Macrona jest na rękę tym przedstawicielom amerykańskiego establishmentu strategicznego, którzy opowiadają się za przeniesieniem zainteresowania Stanów Zjednoczonych z Europy do Azji, a nawet może doprowadzić do zwycięstwa Trumpa i nurtu neoizolacjonistcznego w zbliżających się wyborach. Inni komentatorzy byli bardziej dosadni pisząc, iż w sprawie strategicznej autonomii Europy wypowiedział się „człowiek który nie jest w stanie sprawić aby ulice Paryża nie płonęły” (J.J. Carafano) lub, że jego deklaracje świadczą „o utracie kontaktu z rzeczywistością” (Noah Barkin).

Zostawmy te złośliwości na boku, zastanówmy się nad tym jaki „plan polityczny” realizuje Macron? Otóż moim zdaniem jest on zainteresowany podziałem zarówno w relacjach atlantyckich jak i Europy. Paradoksalnie, zwycięstwo Trumpa w amerykańskich wyborach lub innego przedstawiciela nurtu izolacjonistycznego, byłoby Paryżowi na rękę, bo działałoby obiektywnie na rzecz „autonomii strategicznej”. Podobnie w kwestii rozwiązań politycznych dla Ukrainy. Nie wydaje się aby Francja była otwarta na dyskusję, zapowiadaną na najbliższym szczycie NATO w Wilnie, na temat gwarancji bezpieczeństwa dla Kijowa. Podobnie traktować trzeba perspektywy członkostwa Ukrainy w Unii (pamiętajmy, że we Francji musi się w tej sprawie odbyć referendum powszechne i zostać wygrane). A zatem, w planie politycznym deklaracje Macrona na temat pokoju oznaczają próbę budowania układu wielostronnego, z zaangażowaniem Chin, a to oznacza, nawet jeśli tylko częściowe, uwzględnienie chińskich interesów na Ukrainie. Chodzi choćby o możliwości uczestnictwa firm z Państwa Środka w procesie odbudowy. Warto pamiętać, że w Kijowie są zwolennicy (choćby Pawło Klimkin, były minister spraw zagranicznych) takiej opcji. W przypadku Klimkina, warto też zwrócić uwagę, że zainteresowanie chińską aktywnością łączy on z akcentowaniem wagi współpracy Ukrainy z Francją i Niemcami. Kiedy był szefem MSZ-u nie zapisał się w pamięci jako zwolennik zbliżenia z Warszawą, a Poroszenko uprawiał politykę o wyraźnym wektorze niemiecko – francuskim. I podobnie jest teraz. Wizji zaangażowania Chin w odbudowę Ukrainy towarzyszy silne akcentowanie „opcji europejskiej”, kosztem atlantyckiej (USA, Wielka Brytania, Polska). Problemem jest oczywiście to, że Amerykanie nie podjęli jeszcze decyzji, a nawet, jak pisał niedawno na ten temat „Financial Times”, powołując się na źródła dyplomatyczne, w kwestii otworzenia Kijowowi perspektywy członkostwa w NATO są przeciwnikami takiej opcji. Ten krok nadal uważany jest w Waszyngtonie jako działanie potencjalnie eskalacyjne w toczącej się wojnie, poza tym „postawienie” na Europę Środkową oznacza zdaniem wielu amerykańskich analityków wzięcie na swe barki dodatkowego ciężaru, a Ameryka potrzebuje czegoś zupełnie innego. To zaś z kolei powoduje, że w amerykańskiej kalkulacji strategicznej decyzja Niemiec ma zasadnicze znaczenie. I Macron mówiący o współpracy Europa – Chiny, gra na niemieckich interesach gospodarczych w Państwie Środka, po to aby osłabić pokusy Berlina na rzecz opcji atlantyckiej. Kalkulacja Macrona jest czytelna – jeśli Amerykanie podejmą decyzję na którą czeka Kijów (gwarancje bezpieczeństwa, wzrost dostaw, warunki zakończenia wojny, udział w procesie odbudowy), to ukształtuje się w Europie Środkowo – Wschodniej nowy układ sił, który zważywszy na proamerykańskie nastroje będzie prowadził do umocnienia europejskiego dualizmu, faktycznego podziału Unii Europejskiej na „Europę dwóch prędkości”. Jeśli natomiast Waszyngton nie będzie w stanie sformułować wiarygodnego planu politycznego jeśli chodzi o bezpieczeństwo Europy, to wówczas państwa wschodniej flanki nie będą miały wyboru - autonomia strategiczna, rozumiana jako wzrost samodzielności wojskowej kontynentu, z czasem stanie się faktem. W optyce Paryża jest to sytuacja typu win – win, a jak to wygląda z naszej perspektywy? Już nie tak dobrze. Musimy przedstawić naszą strategię, niezbędną zwłaszcza w sytuacji, kiedy Waszyngton nie podąży w korzystnym dla nas kierunku.

----------------------------------------

To tyle Marek Budzisz - dziennikarz wpolityce.pl. Bardzo długi fragment jego artykułu, ale spostrzeżenia dziennikarza są naprawdę cenne i warto je poznać. 

""Ogólnie Emmanuel Macron wywołał lawinę krytyki po tym, jak powiedział, że Europa nie powinna stać się "naśladowcą Ameryki" i musi unikać wciągnięcia w konflikt między USA a Chinami o Tajwan. Macron tym sposobem zapewnił Xi, że Francja nie kiwnie palcem w obronie Tajwanu, jeśli Chiny będą naciskać na inwazję.

Francuski prezydent wygłosił te uwagi w wywiadzie na pokładzie samolotu po trzydniowej wizycie państwowej w Chinach, gdzie został powitany z najwyższymi honorami przez prezydenta Chin, Xi Jinpinga.

W rozmowie z dziennikarzami Les Echos i Politico, Macron powiedział, że Europa powinna być trzecim mocarstwem w porządku światowym, obok USA i Chin, w którym Francja odgrywałaby rolę przewodnią.

Wyłonienie się Europy jako niezależnego gracza geostrategicznego było od lat celem Macrona, zgodnie z tradycją sięgającą czasów prezydenta założyciela V Republiki Charlesa de Gaulle'a, który widział Francję jako siłę balansującą między blokami zimnowojennymi. Ale fakt, że w wywiadzie prezydent Francji przemawiał jako reprezentujący Europę został bardzo źle odebrany w Stanach Zjednoczonych.

Francuski prezydent stwierdził, że "wielkim ryzykiem", przed którym stoi Europa jest to, że "zostaje uwikłana w kryzysy, które nie są nasze, co uniemożliwia jej budowanie swojej strategicznej autonomii". "Nie chcemy popadać w logikę blok kontra blok" - dodał.

Według Les Echos, Macron powiedział: "Czy my [Europejczycy] mamy interes w przyspieszeniu w sprawie Tajwanu? Nie. Najgorsze byłoby myślenie, że my Europejczycy musimy być naśladowcami w tym temacie i dostosować się do amerykańskiego planu i chińskiej przesady."

- Europejczycy sami nie mogą rozwiązać kryzysu na Ukrainie, jak więc możemy wiarygodnie powiedzieć [Chinom] w sprawie Tajwanu: uważajcie, jeśli zrobicie coś złego, będziemy tam? Jeśli naprawdę chcesz zwiększyć napięcia to właśnie w ten sposób - powiedział Macron.
- Jeśli nastąpi przyspieszenie konfliktu między amerykańskim i chińskim duopolem nie będziemy mieli czasu, ani środków, by finansować własną autonomię strategiczną i staniemy się wasalami, podczas gdy moglibyśmy stać się trzecią siłą [w porządku światowym], jeśli będziemy mieli kilka lat, by to rozwinąć - kontynuował.

Jeden z europosłów w rozmowie z "The Guardian" podkreślił, że francuski przywódca nie mówi w imieniu UE. "Macron mówi: 'Europa powinna' i 'my Europejczycy', ale mówi w imieniu Francji, nie może tak naprawdę mówić w imieniu Europy".

- To być może trochę zaskakujące, aby podkreślić strategiczną autonomię teraz w kwietniu 2023 roku, ponieważ świat zmienił się w ciągu ostatnich 14 miesięcy - powiedziało źródło, sugerując, że rosyjska inwazja na Ukrainę zakwestionowała zdolność Europy do stania się trzecią siłą w globalnym porządku, jak proponuje Macron.

Norbert Röttgen, niemiecki centroprawicowy poseł, który jest członkiem i byłym przewodniczącym komisji spraw zagranicznych Bundestagu, powiedział, że Macron zamienił swoją podróż do Chin w "PR-owy pucz dla Xi i katastrofę polityki zagranicznej" dla Europy. "Ze swoją ideą suwerenności, którą definiuje raczej w demarkacji niż partnerstwie z USA, coraz bardziej izoluje się w Europie" - uważa.

Reinhard Butiköfer, europoseł, który przewodniczy delegacji Parlamentu Europejskiego do spraw Chin, określił wizytę Macrona w Chinach jako "kompletną katastrofę". Dodał również, że "mrzonka" Macrona o strategicznej autonomii UE i staniu się "trzecim supermocarstwem" jest "poza zasięgiem".

Twierdzenia, że Europejczycy muszą działać niezależnie od Stanów Zjednoczonych w ważnych kwestiach i ignorować interesy Waszyngtonu są nie do przyjęcia dla krajów na wschodniej flance NATO - w tym Litwy, Czech czy Polski - których przetrwanie zależy od amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa - zauważa portal "NY Post".

Mujtaba Rahman, szef Europy w firmie badawczej Eurasia Group, powiedział, że czas ostatnich komentarzy Macrona był zły. "Wygłaszanie tych uwag, gdy chińskie ćwiczenia wojskowe okrążyły Tajwan - i tuż po jego państwowej wizycie w Chinach - było błędem. Zostanie to zinterpretowane jako uspokojenie Pekinu i zielone światło dla chińskiej agresji" - komentuje.

Ekspert dodał, że wywiad Macrona był postrzegany jako prezent pożegnalny dla Xi. "Kolejna skazana na niepowodzenie próba (po Putinie) słodkiej rozmowy z autokratą"  - powiedział Rahman.

Według Politico Pałac Prezydencki w Paryżu sprawdził cytaty Macrona przed publikacją jako warunek udzielenia wywiadu i nalegał na usunięcie wypowiedzi, w których Macron mówił "jeszcze bardziej szczerze" o Tajwanie i strategicznej autonomii Europy"" [4].

Reasumując. 

Niemcy i Francja - zresztą podobnie jak Rosja - od zawsze chciały wyparcia USA z Europy. Teraz jednak sytuacja się na tyle zmieniła, że postanowiły już otwarcie zmusić Amerykanów do geopolitycznej rezygnacji z kontynentu europejskiego na rzecz przesunięcia ich aktywności na obszar około-chiński. 

Oba kraje straciły - poprzez wojnę na Ukrainie - dotychczasową pozycję światową i podjęły bardzo ryzykowną próbę odbudowy swojej europejskiej hegemonii. Ażeby jednak tak się stało to za wszelką cenę postanowiły wyprzeć Amerykanów z Europy. 

Obie wizyty w Chinach były i są na świecie oceniane bardzo negatywnie. Dla krajów Europy Środkowo-Wschodniej ewentualne powodzenie działań niemiecko-francuskich byłoby katastrofą. 

Uważam jednak, że amerykańskie tzw. "głębokie państwo" reprezentujące mocarstwową pozycję USA na arenie światowej nie pozwoli sobie na wycofanie się z Europy. Sądzę nawet, że - paradoksalnie - Niemcy i Francja swoimi posunięciami na tyle "zdrażniły" USA, że jeszcze bardziej stracą na geostrategicznym znaczeniu. 

Warto bowiem zauważyć, że oba kraje są członkami NATO, które niedawno rozszerzyło się o Finlandię a wkrótce do tego grona dołączy Szwecja. Nie po to de facto USA rozszerzają wschodnią flankę NATO, żeby teraz opuszczać Europę. 

Poza tym zaangażowanie USA w wojnę na Ukrainie jest na tyle duże, że nagła zmiana kursu Amerykanów na li tylko Chiny potraktowana zostałaby na świecie jako swoista dezercja, podobna do sławetnego wycofania żołnierzy amerykańskich z Afganistanu. A na to USA dziś sobie nie mogą pozwolić. 

Ogólnie zgadzam się z oceną tej wizyty: ""W sprawie strategicznej autonomii Europy wypowiedział się „człowiek który nie jest w stanie sprawić, aby ulice Paryża nie płonęły” (J.J. Carafano) lub, że jego deklaracje świadczą „o utracie kontaktu z rzeczywistością” (Noah Barkin)"".

Zresztą podobnie można określić działania O. Scholza. On też chyba utracił kontakt z rzeczywistością zważywszy na fakt, iż Niemcy nie są do końca wolnym krajem i do 2099 roku są ubezwłasnowolnione przez aliantów z II WŚ: Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Francję. Jest tak bowiem 21 maja 1949 roku podpisany został tajny traktat (der Geheime Staatsvertrag) ograniczający suwerenność przyszłej Bundesrepublik. Jego sygnatariuszami była tworząca się administracja niemiecka oraz trzy mocarstwa okupacyjne: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja. W tym dokumencie zapisano, iż do roku 2099, czyli przez 150 lat od jego zawarcia, każdy kolejny kanclerz Republiki Federalnej Niemiec musi podpisać mocarstwom okupacyjnym lojalkę zwaną potocznie der Kanzlerakte. Ogranicza ona suwerenność Niemiec w kluczowych obszarach związanych z szeroko rozumianym bezpieczeństwem państwa i najpierw jest podpisywany podczas pierwszej wizyty nowego kanclerza Niemiec w USA [5]. I gdyby nawet Francuzi zrezygnowali z tego przywileju to zostają Niemcom jeszcze USA i UK!


[5] https://niepoprawni.pl/blog/rafal-brzeski/kanclerska-lojalka. Kolejne rządy niemieckie starają się poddawać w wątpliwość istnienie tegoż dokumentu a jego kopię uważają za fałszywkę. Niemniej różne przecieki i wypowiedzi niemieckich polityków (nawet zawoalowane byłych kanclerzy) czy naukowców raczej pozwalają na potwierdzenie jego istnienia.




Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... 
© Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw) 
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ 
kjahog@gmail.com 

Jeżeli moje teksty nie są dla Państwa obojętne i szanują Państwo moją pracę, to mogą mnie Państwo wesprzeć drobną kwotą. 
Z góry wszystkim darczyńcom dziękuję! 
Nr konta - ALIOR BANK: 58 2490 0005 0000 4000 7146 4814 
Paypal: paypal.me/kjahog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.