Tego do końca nie wiem, ale co rusz słyszę, że niedawni zwolennicy partii J. Kaczyńskiego mają coraz więcej wątpliwości związanych z funkcjonowaniem obecnego polskiego rządu. Zresztą ja też.
Gdy przejmowali władzę w 2015 roku wszyscy po naszej stronie mieli nadzieję, że teraz wreszcie nastąpi powrót do korzeni tradycjonalizmu, chrześcijaństwa, rodziny, patriotyzmu, wolności, umiłowania własności czy narodowego odrodzenia Polski i Polaków. I chyba mieliśmy nadzieję na powrót do silnego państwa, które nie będzie się zniżało do poddańczych gestów wobec naszych bliższych i dalszych sąsiadów.
Tymczasem minęło już ponad 5 lat rządów ZP a w wielu sprawach tak naprawdę nic się nie zmieniło i nie wszystkie zapowiedzi zostały zrealizowane.
Owszem wiele się udało, szczególnie w sprawach socjalno-bytowych obywateli. Program 500+ i inne z plusem działają, choć jednym z efektów miało być zwiększenie przyrostu naturalnego Polaków, co raczej się nie spełniło.
Gorzej z reformami polityczno-ustrojowo-systemowymi. Reforma sądów ledwie została zapoczątkowana a już napotkała na szeroki opór środowiska prawniczego, którego efektem było już sławetne veto prezydenta A. Dudy, co w dużej mierze skomplikowało cały proces reform. System ochrony zdrowia dalej kuleje, nie zniknęły kolejki do specjalistów i nie mówię tego w kontekście obecnej pandemii, ale właśnie przed nią niewiele się w tym obszarze zmieniło. Edukacja a szczególnie szkolnictwo wyższe dalej jest oblepione lewactwem i ciągle się słyszy o dyskryminacji naukowców o prawicowych poglądach. Na uczelniach i wydziałach humanistycznych królują zwolennicy gender, new age i innych tego typu ideologicznych bzdur. Rządy PO-PSL pozostawiły za sobą mnóstwo nierozliczonych do dzisiaj mniejszych i większych afer i niemal nikt - oprócz "pionków w grze" w stylu szefa AmberGold i jego małżonki - nie poniósł za nie żadnej odpowiedzialności. Nie zadziałał - na co liczyliśmy - program CELA+.
Czego jeszcze się nie doczekaliśmy? Ano np. publikacji słynnego Aneksu z Raportu o Likwidacji WSI, wycofania ustawy o bratniej pomocy 1066, wyjaśnienia okoliczności śmierci bł. J. Popiełuszki czy też prawdy o tragedii smoleńskiej. Nie mówię już o np. degradacji stopni generalskich W. Jaruzelskiego czy Cz. Kiszczaka. Wszystkiego tego oczekiwaliśmy od nowych, naszych władz.
Jakby tego było mało to de facto rezygnując z przysługującego nam veta zgodziliśmy się na powiązanie funduszy unijnych z mityczną praworządnością. Co prawda jest to obarczone jakimiś warunkami, ale tak naprawdę w UE nikt sobie z nich nie robi kłopotów. Prezydencja niemiecka postawiła na swoim a my posłusznie się pod tym podpisaliśmy tracąc resztki naszej suwerenności. Oczywiście w imię możliwości uzyskania z UE ogromnych funduszy pomocowych, w tym funduszu covidowego, o których obecnie nam w TV przypomina premier M. Morawiecki.
W międzyczasie J. Kaczyński wystrzelił z "ustawą futerkową", czym wielu zaskoczył a przedsiębiorców zupełnie. ZP tym samym straciła chyba najlepszego ministra rolnictwa J.K. Ardanowskiego a wielu z nas zaczęło się zastanawiać czy przypadkiem "zrównoważony rozwój" i "zielony ład" nie zaczął wygrywać z racjonalnością. Tym bardziej, że Polska zgodziła się pod pewnymi warunkami na nowy pakiet klimatyczny do roku 2030, który zakłada zwiększenie docelowego poziomu redukcji emisji gazów cieplarnianych, z uwzględnieniem emisji i pochłaniania emisji, do co najmniej 55 proc. do 2030 r. w stosunku do poziomu z 1990 r. Na pewno to nie jest korzystne dla polskich kopalni węgla kamiennego i brunatnego ani też dla całej polskiej gospodarki. Co prawda mamy z tego tytułu uzyskać największą pomoc rzędu ok. 6 mld Euro do końca roku 2030, ale jest to "kropla w morzu potrzeb".
Trwają protesty Strajku Kobiet. Lewica uruchomiła swoje uliczne działa. Wulgarność i nienawiść sączy się na naszych ulicach. A tymczasem służby porządkowe niemal nie reagują. Wielu z nas zastanawia się jak długo polskie służby będą bierne i będą pozwalały na agresję, niszczenie naszych świętości choćby w postaci świątyń katolickich, profanowanie naszych symboli religijnych i patriotycznych. Oczywiście można się tłumaczyć, że protestanci na ulicach chcą zostać cierpiętnikami i tylko czekają, ba nawet proszą się o zdecydowaną reakcję władz, by potem rozesłać fotki z ataku znienawidzonej władzy PiS na bezbronnych obrońców demokracji, ale jak długo można im pobłażać? Zwykły szeregowy obywatel za znieważenie czy atak na policjanta bywa od razu zatrzymany a lewactwu uchodzi to na sucho. Aż prosi się o więcej zdecydowania.
Na tym tle trochę lepiej wygląda nasza gospodarka - i znów odnoszę to do czasów sprzed pandemii. Uszczelniono system podatkowy, wprowadzono zerowy PIT dla młodych ludzi, wprowadzono JPK czy tzw. estoński CIT, który zacznie obowiązywać już w tym roku. Jak na razie mamy polską walutę i gotówkowy pieniądz. Gospodarka rosła w tempie 4,5% rocznie w roku 2019, co na tle krajów UE było bardzo dobrym wynikiem. Zbliżaliśmy się do zrównoważonego budżetu państwa. Rosły konsumpcja i inwestycje, choć te ostatnie poprzez inwestycje rządowe i samorządowe. Delikatnie spadało bezrobocie (5,2% na koniec 2019 roku) i było utrzymywane na strukturalnym poziomie a inflacja utrzymywana była w założonej wysokości (3,4% na koniec 2019 roku). Dług publiczny (general government wg. metody unijnej) na koniec 2019 r. wyniósł 46% PKB, czyli poniżej bariery 60%. Zadłużenie zagraniczne Polski spadło w 2019 roku o 8 230 mln USD (z 362 192 mln USD na 353 962 mln USD). Te wszystkie dane makroekonomiczne mogły napawać nas optymizmem, co do przyszłości rozwoju gospodarczego Polski.
Oczywiście te dobre tendencje w gospodarce zahamowała pandemia koronawirusa. Dług publiczny ma wynieść w 2021 r. 64,7%. PKB, a na koniec 2020 r. - 62,2%, co i tak jest niezłym wynikiem wobec średniej unijnej wynoszącej w roku 2019 79,3% (a na pewno w 2020 i 2021 będzie jeszcze wyższa). Nie wiemy jeszcze jakie było bezrobocie w Polsce w 2020 roku, ale na pewno przekroczyło 6%. Deficyt budżetowy w roku 2020 wyniósł chyba około 5% PKB, czyli blisko 110 mld zł, co jest dalekie od zakładanego jego zrównoważenia i przekracza próg ostrożnościowy wynoszący 3% PKB. Natomiast wedle szacunkowych danych GUS samo PKB w roku 2020 spadło o 2,8% w porównaniu do roku 2019, czyli w ubiegłym roku mieliśmy recesję gospodarczą, która i tak jest niższa niż w większości bogatych krajów UE. Eksperci szacują jednak, że PKB znów w Polsce wzrośnie w 2021 roku o 2,7% - zobaczymy, bo jak na razie pandemia trwa nadal.
I w tym miejscu dochodzimy do analizy reakcji naszych władz na pandemię koronawirusa. O ile jeszcze w marcu czy kwietniu 2020 roku zostaliśmy całą tą pandemią zaskoczeni i zszokowani, o tyle teraz już po czasie możemy pokusić się o kilka wniosków.
Po pierwsze. Wczesne tarcze antykryzysowe przyniosły oczekiwane efekty. Większość Polaków, którzy posiadają własne biznesy z nich skorzystała licząc na rychłe odchodzenie od obostrzeń. Tak się jednak nie staje, bo pandemia wciąż niby trwa a nasz rząd "dmucha niby na zimne". Czy słusznie? Wielu uważa, że nie i wielu ma już dość życia w społecznym zamknięciu. Podejmowane są różne inicjatywy, które - wbrew obowiązującym przepisom - angażują prywatny biznes do aktywności: hotele, restauracje, siłownie, stoki. itp.
Po drugie. Narodowy Program Szczepień. Mamy do dyspozycji szczepionki genetyczne mRNA z firm: Pfizer/BioNTech, Moderna oraz CureVac i tzw. tradycyjne wektorowe od firm: AstraZeneca i Johnson&Johnson. Żadna z nich nie przeszła całościowych badań klinicznych, na które potrzeba minimum 5 lat a pandemia trwa od roku. Nie znaczy to oczywiście, że nie są skuteczne i bezpieczne, ale pewności nie mamy a tak naprawdę przeprowadza się wspomniane badania już w trakcie masowych na nas szczepień. Do tego doszło jeszcze zagadkowe wstrzymanie przez koncerny farmaceutyczne dostaw szczepionek na unijny rynek.
Po trzecie. Wszechobecna propaganda przypominająca niektórym czasy PRL-u. W mediach rządowych nachalnie sączy się nam przekaz o konieczności restrykcji covidowych i o tym, że rząd nie popełnił żadnych błędów. One jednak przecież były i wiemy o tym bardzo dobrze. Choćby w obszarze dostaw na respiratory o czym niedawno pisałem.
Zdaję sobie sprawę, że my wszyscy, także rząd stanęliśmy wobec całkowicie nowej sytuacji. Pandemia przemeblowała nam całe życie. Po prostu cierpimy jako ludzie. Ze względu na strach, samotność, niepewność jutra. Na cmentarzach coraz więcej chowa się starszych ludzi, pogrzeby są niemal każdego dnia i to niejedne. Powoli wymiera na naszych oczach starsze pokolenie. Czy o to chodziło twórcom koronawirusa? Wiem, zaraz zostanę okrzyknięty spiskowcem, ale fakty są jakie są i to z reguły starsi umierają na covid czy też powikłania z nim związane. A jak szczepionki będą wpływać na płodność? Tego też nie wiemy i wielu postrzega je jako element spiskowej depopulacji ludzi organizowanej przez nawiedzonych, bogatych ludzi w stylu B. Gatesa.
Wiem, że w poście podjąłem wiele tematów, które - każdy z nich - zasługują chyba na oddzielną analizę, ale tak to wszystko widzę. Nie straciłem zupełnie jeszcze wiary w PiS. Gdybym miał dzisiaj głosować to pewnie znów bym na tę partię zagłosował, bo nie ma na dzisiaj żadnej innej alternatywy.
Ale jak długo jeszcze we mnie i w innych wyborcach PiS-u ta wiara będzie iskrzyła na tyle, żeby nie zostać w domu podczas wyborów?
© Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com