Nie wiem. Być może jestem jakiś niedzisiejszy.
Zostałem wychowany w przeświadczeniu, że powinienem zdobyć wszechstronne wykształcenie, nauczyć się języków obcych oraz nabyć umiejętność myślenia poprzez zrozumienie poglądów innych i skonfrontowaniu ich z moimi. Dodatkowo mówiono mi, żebym nigdy nie poddawał się opinii większości, ale doszukiwał się argumentów tej większości przeciwnych. Bo wtedy - jak mawiali moi mentorzy - na podstawie różnych poglądów będę umiał wyciągnąć wnioski i ukształtować swoje zdanie i ogląd rzeczywistości.
Wraz z o wiele młodszym ode mnie bratem i rodzicami jedliśmy niedzielne obiady pełne dyskusji. Było tak szczególnie wtedy, gdy ja miałem 12 lat i w sierpniu 1980 roku wybuchły strajki w całej Polsce. Ojciec słuchał Wolnej Europy i Głosu Ameryki a ja - dzięki rodzinie - poznawałem prawdę o Katyniu i czytałem "Rewolucję bez Rewolucji" L. Moczulskiego oraz "Folwark Zwierzęcy" G. Orwella. Do tego napatoczył się Witkacy, jego sztuki i powieść "Nienasycenie". Nawet było tak, że jeden z wierszy Witkacego przystrajał moją ścianę obok Lombardu i Republiki G. Ciechowskiego. Czytałem wtedy wszystko, co mogłem i pisałem streszczenia tych książek. Może dlatego tak łatwo było mi podczas nauki języka polskiego... nie miałem żadnych problemów, podobnie jak w przypadku historii, którą uwielbiałem.
Pamiętam 13 grudnia 1981 roku. Brak Teleranka i moja ministrancka posługa wraz z czytaniem Słowa Bożego, podczas niesamowitej i milczącej Mszy Świętej. Następnie nosiłem opornik i wybijałem szyby w komisariatach MO - śmieszne dzisiaj a wtedy bardzo niebezpieczne. Później - w roku 1983 - w Częstochowie witałem św. Jana Pawła II na Mszy Św. dla Młodzieży, byłem na pogrzebie bł. Jerzego Popiełuszki i na wszystkich spotkaniach z naszym papieżem. Tak się kształtowałem i tak czuję to ukształtowanie do dzisiaj. To ukształtowanie to Polska, myślenie po polsku i dbanie o polską rację stanu, o polską tradycję, wiarę katolicką, niepodległość, suwerenność, honor i godność naszego narodu. Tego wszystkiego nie może zanegować nikt, nawet najbardziej "postępowe" lemingi.
Mój o wiele starszy i niestety już nieżyjący przyjaciel mawiał: "Jeżeli w ciągu roku nie przeczytasz co najmniej 200 książek, to będziesz się cofał w swoim intelektualnym rozwoju". Powiedział to podczas jednej z naszych ogniskowych i żeglarskich biesiad, zakrapianych czerwonym wytrawnym winem i dobrym koniakiem wraz z pieczonymi rybami. Pracowaliśmy wtedy razem w firmie winiarskiej. Zaśmiałem się i stwierdziłem, że nie jest to możliwe, bo będzie brakować czasu i nieraz trzeba odpocząć a nie ślęczeć nad jakąś książką. Wtedy zaprosił mnie do swojego domu usianego regałami z książkami. Przeczytał je wszystkie a ja do dziś korzystam z jego biblioteczki i staram się przeczytać choć 30-40 książek w ciągu roku.
Swego czasu ucząc na ćwiczeniach studentów ekonomii starałem się poznać ich światopogląd. Gdy mi się to udało to tworzyłem ich jednorodne grupy pod względem ich poglądów w obszarze nauk ekonomicznych. I wtedy artykułowałem im zadanie na zaliczenie: każda z grup ma stać się piewcą innej i macie dyskutować używając tej innej argumentów. Było to dla nich arcytrudne, ale dzięki temu nauczyli się myśleć szeroko, znając wszystkie inne argumenty i poglądy. Poza tym wymagałem umiejętności poprawnego pisania i werbalnej prawidłowej polszczyzny.
To była stara szkoła, gdzie nawet najlepszy nauczyciel był dumny, że wychował jeszcze lepszego od siebie ucznia. Cieszył się mając jednocześnie poczucie własnej wiedzy, umiejętności i doświadczenia. Dziś jest to niemożliwe, bo nie ma w większości takich nauczycieli a ci, co są - wiedząc o swojej małości - premiują gorszych od siebie, miałkich ludzi w każdej dziedzinie.
I takie miałkie elity dziś mamy, szczególnie po stronie tzw. "totalnej opozycji". Obecnie rządzący muszą jednak być spadkobiercami normalności, normalności, o której napisałem powyżej. Podziwiam ich, bo naprawdę duża ilość PiS (ZP) naprawdę nosi znamiona mężów stanu. Tylko czy prawdę wszyscy? Jeżeli nie to musimy dalej walczyć.o polskość. !
A czy można być zdrajcą swojej narodowej tożsamości? No tak! Tusk i wszyscy z PO nie są zdrajcami, bo nie są duchowo Polakami! Podobnie jak dziwni ludzie spod znaku żydowskiego środowiska GW czy sowieckiego WSI. Oni nie są nami, nie są dumnymi Polakami.
Dlatego też kompletnie nie rozumiem "totalnej opozycji" i jej zwolenników. Gdybyście byli Polakami, to zawsze żądalibyście logicznego postawienia logicznych argumentów dających władzę. Tego nie potraficie. Nienawiść bez myślenia jest Waszą ideologią... To śmieszne i rynsztokowe. Żałuję Was i aż w dalszym ciągu nie rozumiem, że aż tak może waniajet... mówiąc po sowiecku :)
P.S.
Liczę na prawą dyskusję
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Szczęście to codzienne odczuwanie własnej wolności od wszystkiego... Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
poniedziałek, 27 marca 2017
poniedziałek, 20 marca 2017
Wajcha znów przestawiona! Ponownie quasi-really niemiecka PO!
Niemal wszystkie partie powstałe w Polsce po roku 1989 były i w dalszym ciągu kreowane są przez określone i znajdujące się "w cieniu" gremia decyzyjne. Jest zapewne kilka takich takich ośrodków skupionych wokół "wajchowych" znajdujących się zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz Polski. Niezależnie od siebie i przy różnych celach do osiągnięcia mają one jednak wspólną cechę: są antypolskie w znaczeniu braku realizacji polskich interesów na rzecz interesów własnych.
Powyższe gremia mogą mieć różny charakter a podmiotowo reprezentują m.in.: grupy etniczne (np. Żydzi), państwa lub narody (np. Niemcy, Rosja, USA, Izrael), podmioty gospodarcze w sensie ponadnarodowych korporacji finansowo-przemysłowych (banki, firmy farmaceutyczne, firmy zbrojeniowe, firmy medialne i inne), organizacje lub grupy społeczno-polityczno-środowiskowe (np. grupa Bilderberg, fundacje G. Sorosa, grupy zawodowe, jawne i ukryte służby specjalne - też postkomunistyczne i innych państw), polityczne organizacje ponadnarodowe (np. zniemczona UE) lub też środowiska ideologiczne (np. demoliberalne, postkomunistyczne lewactwo). Pewnie są też i inne gremia, ale podkreślić trzeba też, że wszystkie one dla realizacji swoich celów mogą w różny sposób łączyć swoje siły i wielokierunkowo działać wspólnie wedle ściśle określonej strategii.
Przez prawie całe 26 lecie (do 2015 roku) te wykreowane w Polsce partie rządziły i stopniowo doprowadziły nasz kraj do stanu "państwa teoretycznego", gdzie jest już tylko "chuj, dupa i kamieni kupa". Podwójna w roku 2015 wyborcza wygrana PiS (ZP), zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i prezydenckich, dla tych wszystkich partii i środowisk była szokiem, i od samego początku połączyły one swoje siły w totalnej walce z PiS-em (ZP), której celem było i jest obalenie obecnych władz i powrót do "koryta" oraz do "tego jak było".
Wydaje się jednak, że jeszcze przed wyborami owe gremia przewidywały swoją porażkę, choć być może nie aż w takiej skali i z pewnością nie w wyborach prezydenckich. Ośmioletnie rządy quasi-really niemieckiej partii PO z przystawką w postaci PSL były bowiem najgorszymi rządami od 1989 roku i przesiąknięte były działaniami antypolskimi oraz w dużej części - z niekorzyścią dla Polski - proniemieckimi (prounijnymi). Do tego implikowały one: większe lub mniejsze afery (Amber Gold, reprywatyzacyjna, hazardowa, stoczniowa, klimatyczno-węglowa, podsłuchowa, w ochronie zdrowia i inne), korupcję, nepotyzm, spolegliwość i poddaństwo wobec zagranicy (Niemcy, Rosja), rozrost administracji, marnotrawienie środków finansowych, wzrost długu publicznego i zadłużenia zagranicznego, ogromną emigrację zarobkową Polaków, niszczenie polskiej gospodarki i sektorów przemysłowych, tolerowanie przestępstw finansowo-gospodarczych (wyłudzenia VAT, ceny transferowe), zgodę na przyjęcie imigrantów islamskich, rozbrojenie Polski, wzrost wieku emerytalnego, obniżenie wieku rozpoczęcia kształcenia, tragedię smoleńską, "seryjnego samobójcę i nieszczęśliwy wypadek" i wiele, wiele innych patologii oraz antypolskich działań.
"Wajchowi" przewidywali, że takie działania PO musiały doprowadzić tę partie do przegranej, tym bardziej, że na scenie geopolitycznej nastąpił "reset resetu" USA wobec Rosji a to wiązało się też bezpośrednio "z koniecznością" zmiany władzy w Polsce - z preferującą kondominium niemiecko-rosyjskie na preferującą kondominium amerykańsko-izraelskie. Myślano jednak, że będzie jakaś równowaga: "nasz prezydent, wasz premier/rząd). Stało się inaczej i w całym obszarze polskiej polityki władzę przejęło PiS (ZP), co spowodowało odsunięcie dotychczasowych elit III RP "od koryta" i powolne odzyskiwanie przez Polskę choć części suwerenności i niepodległości z jednoczesnym powrotem do podmiotowości, patriotyzmu i wartości chrześcijańskich a negacją wartości demoliberalnego lewactwa.
Wobec powyższego - w jakiejś panice - ad hoc wykreowano nowe byty polityczno-społeczne, które miały zastąpić lub też komplementarnie uzupełnić PO i spowodować ponowne objęcie władzy przez "jedynie słusznych". Tak powstały .Nowoczesna i KOD a być może nawet Kukiz'15 jako potencjalny koalicjant PiS mający spełnić taką destrukcyjną rolę jak onegdaj (2005-2007) LPR i częściowo Samoobrona. Pośrednio też zabezpieczono się bezprawnie przejmując cały Trybunał Konstytucyjny.
Wykreowano i postawiono więc właśnie na parlamentarną partię R. Petru i jego .Nowoczesną oraz KOD jako społeczną i pozaparlamentarną organizację ulicznego i masowego sprzeciwu. Przez przeszło rok prowadzono wielokierunkową i zmasowaną promocję obu ugrupowań(m.in. "pompowano" sondaże dla .N) i jednocześnie uruchomiono całe europejskie oraz światowe lewactwo a także w/w gremia decyzyjne do zmasowanej krytyki nowych polskich władz. Prawie cała opozycja w Polsce (PO, .Nowoczesna, PSL, KOD) określiła się mianem "totalnej opozycji" i stała się destrukcyjną siłą polityczną mającą na celu tylko jedno - obalić PiS i powrócić do władzy. W realizacji tego celu posunęła się też do "targowickiej zdrady" Polski i narodu polskiego.
Niestety - ku przerażeniu "wajchowych" - wszystkie radykalne działania "totalnej opozycji", zarówno te parlamentarne (np. grudniowa próba puczu czy też próby odwoływania ministrów i blokowanie przyjmowania ustaw rządowych), jak i uliczne (manifestacje KOD-u), spełzły na niczym a w miarę upływu czasu stały się żenująco śmieszne, groteskowe i kabaretowe.
Okazało się bowiem, że postawiono na "niewłaściwe konie". R. Petru i cała jego .Nowoczesna dali się poznać jako gromada infantylnych, śmiesznych, niedouczonych i prymitywnych osobowościowo postaci, które w odbiorze społecznym kompletnie nie nadają się do funkcjonowania w życiu politycznym Polski ani tym bardziej nie mają żadnych predyspozycji do objęcia lub współobjęcia władzy. Natomiast M. Kijowski i jego KOD okazali się szemranym towarzystwem, równie infantylnym i niedouczonym jak .Nowoczesna a do tego łasym na "kasę" i poklask społeczny oraz reprezentującym zadziwiających ludzi, z różnymi zawodowymi i ideologicznymi sierotami po III RP wraz z dawnymi UB-ekami i WSI-okami włącznie.
Jednocześnie nie udało się sprowokować PiS-u do bieżącej rozgrywki politycznej i zajmowania się wykreowanymi przez "totalną opozycję" wyimaginowanymi problemami. Nowy rząd od samego początku, skutecznie i nie oglądając się na "totalniaków" realizuje swój program wyborczy ze wszystkimi społecznymi obietnicami (500+, mieszkanie+, program gospodarczy, obniżenie wieku emerytalnego, podwyższenie płacy minimalnej, powrót 7 latków do szkół, uszczelnienie VAT, naprawa wojska, odkomunizowanie Polski, wyjaśnianie afer PO-PSL i inne). Do tego rozpoczęta została (też przez prezydenta) odbudowa podmiotowości Polski na arenie międzynarodowej i integracja w ramach NATO oraz krajów V4. Ponadto PiS-owi udało się zneutralizować destrukcyjną rolę postkomunistycznego i przejętego przez PO Trybunału Konstytucyjnego. A w ostatnich dniach PiS udowodnił antydemokratyczny charakter zniemczonej UE ("wybór" D. Tuska na "króla Europy") i wyszło na jaw uzależnienie polskich dziennikarzy od zagranicznych (przede wszystkim niemieckich) właścicieli mediów realizujących niemieckie a nie polskie interesy. Jakby mało było kłopotów dla "wajchowych", doszły do nich jeszcze wybór D. Trumpa na prezydenta USA i jego nowa polityka niemal całkowicie sprzeczna z polityką dotychczasowego światowego lewactwo i elit unijnych (niemieckich) oraz wewnętrzne problemy UE związane z kryzysami finansowymi, islamskim terrorem, imigracją, uzależnieniem krajów unijnych od Niemiec.
Biorąc zapewne pod uwagę wszystkie powyższe czynniki, zdając sobie sprawę, że nie da się ponownie wykreować nowej siły politycznej i licząc na krótką pamięć Polaków oraz ich prounijne nastawienie, "kreatorzy z cienia" - chcąc nie chcąc - dokonali znów przełożenia "wajchy" i ponownie postawili na quasi-really niemiecką, zewnętrzną partię PO. Mają w tym nowo-starym swoim dziele poparcie niemieckiej UE, mediów i światowego lewactwa.
Stąd PO nagle "postanowiło" zgłosić konstruktywne wotum nieufności wobec rządu PiS i bez porozumienia z innymi totalniakami (.N i PSL) wystawiło kandydata na premiera w postaci swojego lidera Grzegorza Schetyny. Stąd też nagłe "pompowanie" sondażowe PO zwielokrotniające wynikający z operacji "Saryusz-Wolski" spadek poparcia dla PiS (-5%) i prawdopodobnie w związku z tym występujący wzrost poparcia dla PO (+10%). Badania te zostały przeprowadzone na zlecenie Rzeczpospolitej, która niedawno dołączyła do chyba już szmatławych i stających się powoli czysto propagandowymi oraz antypolskimi (ostatni list szefa Axel Springer do polskich dziennikarzy) mediami "totalnej opozycji" w stylu m.in.: GW, Newsweeka, Polityki, TVN, Faktu, onetu czy wp. Zresztą część z nich od samego powstania była i jest antypolska.
Całkowite przejęcie opozycyjnego obszaru przez PO i podejmowanie przez nią decyzji bez porozumienia np. z .Nowoczesną dobitnie świadczy, że "wajchowi" zrezygnowali już z usług .N i KOD, choć zapewne nie pozwolą im do końca zginąć. Mogą się jeszcze przydać a takie "pacynki" zawsze warto mieć w odwodzie, chociażby w czasie przyszłych i bardzo ważnych wyborach samorządowych.
Sytuacja na świecie jest dziś zmienna. Zbliża się ponowne "geopolityczne rozdanie", narastają różnego rodzaju problemy gospodarcze i związane z islamskim terroryzmem oraz taką też emigracją do Europy. Coraz więcej unijnych krajów zdaje sobie sprawę z konieczności daleko idącej reformy funkcjonowania UE. Wszyscy również w niepewności oczekują międzynarodowych decyzji nowej administracji USA i obserwują poczynania Rosji, Chin czy Iranu.
Ponowna próba ustanowienia przez "kreatorów z cienia" PO jako jedynej alternatywy dla PiS jest bardzo ryzykowna, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Rząd PiS (ZP) powoli (być może za wolno) zmienia Polskę i nie popełnia przy tym istotniejszych błędów. Wyjaśniane są afery PO-PSL, które w dłuższym okresie mogą całkowicie pogrążyć PO a wielu jej członków i sympatyków może już wkrótce zostać objętych programem "cela+". Szykują się lub już trwają reformy ostatnich bastionów postkomunistycznej sitwy III RP: sądownictwa, wojskowości, służb specjalnych, szkolnictwa wyższego, kultury. Wszystkie też już znane fakty pozwalają mieć nadzieję, że D. Trump znajdzie wspólny język z prezydentem i premierem Polski czy też J. Kaczyńskim. Wybory w Niemczech może wygrać skrajnie antypolski socjalista (narodowy socjalista?) M. Schulz, co może wywołać nowy, otwarty polityczny i gospodarczy konflikt pomiędzy Niemcami a Polską i nawet jeśli wygra A. Merkel to i tak będzie w czasie kampanii wyborczej zmuszona zradykalizować swoje poglądy na temat obecnych władz Polski i Polski jako takiej. W tym kontekście proniemiecka i uległa PO może bardzo dużo stracić, tym bardziej, iż prawdopodobnie czeka nas nowa i bardzo duża fala islamskich uchodźców do Europy oraz zintensyfikowanie radykalizacji muzułmanów (wzrost ilości zamachów terrorystycznych) a wiadomo, że PO - gdyby udało się jej jakimś cudem lub fałszerstwem przejąć władzę - otworzy polskie granice dla islamistów. Są jeszcze wybory we Francji...
Analizując to wszystko, osobiście sądzę, że rozpaczliwa próba reaktywowania PO skazana jest na niepowodzenie. Oby... ale Polska i Polacy cały czas muszą walczyć o swoją godność, honor, podmiotowość, suwerenność i niepodległość
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Powyższe gremia mogą mieć różny charakter a podmiotowo reprezentują m.in.: grupy etniczne (np. Żydzi), państwa lub narody (np. Niemcy, Rosja, USA, Izrael), podmioty gospodarcze w sensie ponadnarodowych korporacji finansowo-przemysłowych (banki, firmy farmaceutyczne, firmy zbrojeniowe, firmy medialne i inne), organizacje lub grupy społeczno-polityczno-środowiskowe (np. grupa Bilderberg, fundacje G. Sorosa, grupy zawodowe, jawne i ukryte służby specjalne - też postkomunistyczne i innych państw), polityczne organizacje ponadnarodowe (np. zniemczona UE) lub też środowiska ideologiczne (np. demoliberalne, postkomunistyczne lewactwo). Pewnie są też i inne gremia, ale podkreślić trzeba też, że wszystkie one dla realizacji swoich celów mogą w różny sposób łączyć swoje siły i wielokierunkowo działać wspólnie wedle ściśle określonej strategii.
Przez prawie całe 26 lecie (do 2015 roku) te wykreowane w Polsce partie rządziły i stopniowo doprowadziły nasz kraj do stanu "państwa teoretycznego", gdzie jest już tylko "chuj, dupa i kamieni kupa". Podwójna w roku 2015 wyborcza wygrana PiS (ZP), zarówno w wyborach parlamentarnych, jak i prezydenckich, dla tych wszystkich partii i środowisk była szokiem, i od samego początku połączyły one swoje siły w totalnej walce z PiS-em (ZP), której celem było i jest obalenie obecnych władz i powrót do "koryta" oraz do "tego jak było".
Wydaje się jednak, że jeszcze przed wyborami owe gremia przewidywały swoją porażkę, choć być może nie aż w takiej skali i z pewnością nie w wyborach prezydenckich. Ośmioletnie rządy quasi-really niemieckiej partii PO z przystawką w postaci PSL były bowiem najgorszymi rządami od 1989 roku i przesiąknięte były działaniami antypolskimi oraz w dużej części - z niekorzyścią dla Polski - proniemieckimi (prounijnymi). Do tego implikowały one: większe lub mniejsze afery (Amber Gold, reprywatyzacyjna, hazardowa, stoczniowa, klimatyczno-węglowa, podsłuchowa, w ochronie zdrowia i inne), korupcję, nepotyzm, spolegliwość i poddaństwo wobec zagranicy (Niemcy, Rosja), rozrost administracji, marnotrawienie środków finansowych, wzrost długu publicznego i zadłużenia zagranicznego, ogromną emigrację zarobkową Polaków, niszczenie polskiej gospodarki i sektorów przemysłowych, tolerowanie przestępstw finansowo-gospodarczych (wyłudzenia VAT, ceny transferowe), zgodę na przyjęcie imigrantów islamskich, rozbrojenie Polski, wzrost wieku emerytalnego, obniżenie wieku rozpoczęcia kształcenia, tragedię smoleńską, "seryjnego samobójcę i nieszczęśliwy wypadek" i wiele, wiele innych patologii oraz antypolskich działań.
"Wajchowi" przewidywali, że takie działania PO musiały doprowadzić tę partie do przegranej, tym bardziej, że na scenie geopolitycznej nastąpił "reset resetu" USA wobec Rosji a to wiązało się też bezpośrednio "z koniecznością" zmiany władzy w Polsce - z preferującą kondominium niemiecko-rosyjskie na preferującą kondominium amerykańsko-izraelskie. Myślano jednak, że będzie jakaś równowaga: "nasz prezydent, wasz premier/rząd). Stało się inaczej i w całym obszarze polskiej polityki władzę przejęło PiS (ZP), co spowodowało odsunięcie dotychczasowych elit III RP "od koryta" i powolne odzyskiwanie przez Polskę choć części suwerenności i niepodległości z jednoczesnym powrotem do podmiotowości, patriotyzmu i wartości chrześcijańskich a negacją wartości demoliberalnego lewactwa.
Wobec powyższego - w jakiejś panice - ad hoc wykreowano nowe byty polityczno-społeczne, które miały zastąpić lub też komplementarnie uzupełnić PO i spowodować ponowne objęcie władzy przez "jedynie słusznych". Tak powstały .Nowoczesna i KOD a być może nawet Kukiz'15 jako potencjalny koalicjant PiS mający spełnić taką destrukcyjną rolę jak onegdaj (2005-2007) LPR i częściowo Samoobrona. Pośrednio też zabezpieczono się bezprawnie przejmując cały Trybunał Konstytucyjny.
Wykreowano i postawiono więc właśnie na parlamentarną partię R. Petru i jego .Nowoczesną oraz KOD jako społeczną i pozaparlamentarną organizację ulicznego i masowego sprzeciwu. Przez przeszło rok prowadzono wielokierunkową i zmasowaną promocję obu ugrupowań(m.in. "pompowano" sondaże dla .N) i jednocześnie uruchomiono całe europejskie oraz światowe lewactwo a także w/w gremia decyzyjne do zmasowanej krytyki nowych polskich władz. Prawie cała opozycja w Polsce (PO, .Nowoczesna, PSL, KOD) określiła się mianem "totalnej opozycji" i stała się destrukcyjną siłą polityczną mającą na celu tylko jedno - obalić PiS i powrócić do władzy. W realizacji tego celu posunęła się też do "targowickiej zdrady" Polski i narodu polskiego.
Niestety - ku przerażeniu "wajchowych" - wszystkie radykalne działania "totalnej opozycji", zarówno te parlamentarne (np. grudniowa próba puczu czy też próby odwoływania ministrów i blokowanie przyjmowania ustaw rządowych), jak i uliczne (manifestacje KOD-u), spełzły na niczym a w miarę upływu czasu stały się żenująco śmieszne, groteskowe i kabaretowe.
Okazało się bowiem, że postawiono na "niewłaściwe konie". R. Petru i cała jego .Nowoczesna dali się poznać jako gromada infantylnych, śmiesznych, niedouczonych i prymitywnych osobowościowo postaci, które w odbiorze społecznym kompletnie nie nadają się do funkcjonowania w życiu politycznym Polski ani tym bardziej nie mają żadnych predyspozycji do objęcia lub współobjęcia władzy. Natomiast M. Kijowski i jego KOD okazali się szemranym towarzystwem, równie infantylnym i niedouczonym jak .Nowoczesna a do tego łasym na "kasę" i poklask społeczny oraz reprezentującym zadziwiających ludzi, z różnymi zawodowymi i ideologicznymi sierotami po III RP wraz z dawnymi UB-ekami i WSI-okami włącznie.
Jednocześnie nie udało się sprowokować PiS-u do bieżącej rozgrywki politycznej i zajmowania się wykreowanymi przez "totalną opozycję" wyimaginowanymi problemami. Nowy rząd od samego początku, skutecznie i nie oglądając się na "totalniaków" realizuje swój program wyborczy ze wszystkimi społecznymi obietnicami (500+, mieszkanie+, program gospodarczy, obniżenie wieku emerytalnego, podwyższenie płacy minimalnej, powrót 7 latków do szkół, uszczelnienie VAT, naprawa wojska, odkomunizowanie Polski, wyjaśnianie afer PO-PSL i inne). Do tego rozpoczęta została (też przez prezydenta) odbudowa podmiotowości Polski na arenie międzynarodowej i integracja w ramach NATO oraz krajów V4. Ponadto PiS-owi udało się zneutralizować destrukcyjną rolę postkomunistycznego i przejętego przez PO Trybunału Konstytucyjnego. A w ostatnich dniach PiS udowodnił antydemokratyczny charakter zniemczonej UE ("wybór" D. Tuska na "króla Europy") i wyszło na jaw uzależnienie polskich dziennikarzy od zagranicznych (przede wszystkim niemieckich) właścicieli mediów realizujących niemieckie a nie polskie interesy. Jakby mało było kłopotów dla "wajchowych", doszły do nich jeszcze wybór D. Trumpa na prezydenta USA i jego nowa polityka niemal całkowicie sprzeczna z polityką dotychczasowego światowego lewactwo i elit unijnych (niemieckich) oraz wewnętrzne problemy UE związane z kryzysami finansowymi, islamskim terrorem, imigracją, uzależnieniem krajów unijnych od Niemiec.
Biorąc zapewne pod uwagę wszystkie powyższe czynniki, zdając sobie sprawę, że nie da się ponownie wykreować nowej siły politycznej i licząc na krótką pamięć Polaków oraz ich prounijne nastawienie, "kreatorzy z cienia" - chcąc nie chcąc - dokonali znów przełożenia "wajchy" i ponownie postawili na quasi-really niemiecką, zewnętrzną partię PO. Mają w tym nowo-starym swoim dziele poparcie niemieckiej UE, mediów i światowego lewactwa.
Stąd PO nagle "postanowiło" zgłosić konstruktywne wotum nieufności wobec rządu PiS i bez porozumienia z innymi totalniakami (.N i PSL) wystawiło kandydata na premiera w postaci swojego lidera Grzegorza Schetyny. Stąd też nagłe "pompowanie" sondażowe PO zwielokrotniające wynikający z operacji "Saryusz-Wolski" spadek poparcia dla PiS (-5%) i prawdopodobnie w związku z tym występujący wzrost poparcia dla PO (+10%). Badania te zostały przeprowadzone na zlecenie Rzeczpospolitej, która niedawno dołączyła do chyba już szmatławych i stających się powoli czysto propagandowymi oraz antypolskimi (ostatni list szefa Axel Springer do polskich dziennikarzy) mediami "totalnej opozycji" w stylu m.in.: GW, Newsweeka, Polityki, TVN, Faktu, onetu czy wp. Zresztą część z nich od samego powstania była i jest antypolska.
Całkowite przejęcie opozycyjnego obszaru przez PO i podejmowanie przez nią decyzji bez porozumienia np. z .Nowoczesną dobitnie świadczy, że "wajchowi" zrezygnowali już z usług .N i KOD, choć zapewne nie pozwolą im do końca zginąć. Mogą się jeszcze przydać a takie "pacynki" zawsze warto mieć w odwodzie, chociażby w czasie przyszłych i bardzo ważnych wyborach samorządowych.
Sytuacja na świecie jest dziś zmienna. Zbliża się ponowne "geopolityczne rozdanie", narastają różnego rodzaju problemy gospodarcze i związane z islamskim terroryzmem oraz taką też emigracją do Europy. Coraz więcej unijnych krajów zdaje sobie sprawę z konieczności daleko idącej reformy funkcjonowania UE. Wszyscy również w niepewności oczekują międzynarodowych decyzji nowej administracji USA i obserwują poczynania Rosji, Chin czy Iranu.
Ponowna próba ustanowienia przez "kreatorów z cienia" PO jako jedynej alternatywy dla PiS jest bardzo ryzykowna, zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie. Rząd PiS (ZP) powoli (być może za wolno) zmienia Polskę i nie popełnia przy tym istotniejszych błędów. Wyjaśniane są afery PO-PSL, które w dłuższym okresie mogą całkowicie pogrążyć PO a wielu jej członków i sympatyków może już wkrótce zostać objętych programem "cela+". Szykują się lub już trwają reformy ostatnich bastionów postkomunistycznej sitwy III RP: sądownictwa, wojskowości, służb specjalnych, szkolnictwa wyższego, kultury. Wszystkie też już znane fakty pozwalają mieć nadzieję, że D. Trump znajdzie wspólny język z prezydentem i premierem Polski czy też J. Kaczyńskim. Wybory w Niemczech może wygrać skrajnie antypolski socjalista (narodowy socjalista?) M. Schulz, co może wywołać nowy, otwarty polityczny i gospodarczy konflikt pomiędzy Niemcami a Polską i nawet jeśli wygra A. Merkel to i tak będzie w czasie kampanii wyborczej zmuszona zradykalizować swoje poglądy na temat obecnych władz Polski i Polski jako takiej. W tym kontekście proniemiecka i uległa PO może bardzo dużo stracić, tym bardziej, iż prawdopodobnie czeka nas nowa i bardzo duża fala islamskich uchodźców do Europy oraz zintensyfikowanie radykalizacji muzułmanów (wzrost ilości zamachów terrorystycznych) a wiadomo, że PO - gdyby udało się jej jakimś cudem lub fałszerstwem przejąć władzę - otworzy polskie granice dla islamistów. Są jeszcze wybory we Francji...
Analizując to wszystko, osobiście sądzę, że rozpaczliwa próba reaktywowania PO skazana jest na niepowodzenie. Oby... ale Polska i Polacy cały czas muszą walczyć o swoją godność, honor, podmiotowość, suwerenność i niepodległość
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Etykiety:
.N,
antypolskość,
D. Trump,
G. Schetyna,
geopolityka,
III RP,
kreatorzy,
M. Schulz,
PO,
postkomuna,
Premier,
proniemieckość,
reaktywacja PO,
sondaże,
wajchowi,
wotum nieufności
sobota, 18 marca 2017
Prof. T. G. Grosse: "Między Niemcami i resztą Unii jest asymetria"
W portalu wpolityce.pl ukazał się świetny wywiad Pani Ewy Wesołowskiej z profesorem Tomaszem Grzegorzem Grossem z Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Warszawskiego.
Wywiad jest w miarę krótki, ale bardzo bogaty w treść a niemal każda, bardzo logiczna i realistyczna opinia Pana profesora skłania do refleksji i można by ją rozwijać i rozbudowywać.
Mając nadzieję, że portal wpolityce.pl nie będzie miał mi tego za złe, poniżej przedstawiam cały wywiad z moim krótkim komentarzem. W treściach odpowiedzi Pana profesora na poszczególne pytania pozwoliłem sobie dokonać wytłuszczenia fragmentów, które z mojego punktu widzenia są bardzo ważne.
-------------------------
wPolityce.pl: Trwa właśnie spotkanie przedstawicieli grupy G20, na którym jest wicepremier Mateusz Morawiecki. Jak obecność przedstawiciela Polski wśród najbogatszych państw świata należy interpretować? Zwłaszcza, że zaproszenie wyszło od niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schauble.
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse: Trudno dziś wyrokować, czy i na ile gest Niemiec pomoże nam w zdobyciu członkostwa w G20, na którym Polsce zależy. Jest to w pewnym sensie rodzaj kurtuazji, ale też na pewno docenienie siły polskiej gospodarki. Światowi eksperci bardzo pozytywnie odbierają szybkie tempo wzrostu PKB per capita, spadek bezrobocia, pozytywny bilans w handlu zagranicznym, a przede wszystkim to, że nie mamy problemów z utrzymaniem w ryzach deficytu budżetowego.
Niemcy mają precyzyjną strategię rozwoju Unii Europejskiej. Jakie miejsce w tych planach zajmuje Polska?
Jesteśmy największym krajem Europy Środkowej i Wschodniej, a zaangażowanie Niemiec w tym regionie jest olbrzymie. Rządowi w Berlinie bardzo zależy na tym, żeby Polska pogłębiała relacje gospodarcze z UE, bo oni na tym korzystają, stymulując swój rozwój i budując pozycję polityczną Niemiec w Europie oraz na świecie. Temu ma służyć forsowana przez Angelę Merkel unijna polityka energetyczna, obronna czy migracyjna. Sęk w tym, że wiele krajów UE, na proponowanych przez Brukselę, a właściwie przez Berlin, rozwiązaniach legislacyjnych więcej traci niż korzysta. Np. na uchwaleniu pakietu klimatycznego, promującego rozwój alternatywnych źródeł energii, skorzystają państwa, które posiadają już odpowiednie technologie i mogą je sprzedać do państw przechodzących transformację energetyczną.
Takich jak Polska?
Właśnie.
Gdzie w planach Niemiec jest miejsce Polski w wypadku realizacji wizji „Europy dwóch prędkości”?
Moim zdaniem, Niemcom będzie zależało na tym, by nasz kraj uczestniczył w postępach kolejnych polityk europejskich, w tym również jak najszybciej przyjął euro i przyłączył się to tzw. centrum. Jeśli pozostaniemy na peryferiach UE, gospodarka niemiecka wprawdzie nadal będzie korzystać, ale jednocześnie Europa Środkowa będzie mniej zależna politycznie, co stanowi pewne ryzyko dla strategii niemieckiej.
Zarówno prezes Jarosław Kaczyński i jak Mateusz Morawiecki nie są entuzjastami szybkiego przyjmowania unijnej waluty.
Bo na obecnych warunkach przyjęcie euro jest dla nas niekorzystne: konkurencyjność naszej gospodarki obniżyłaby się. Najbardziej zyskałyby Niemcy. Tak było, gdy wspólną walutę przyjmowały Włosi, Hiszpanie czy Grecy. Oczywiście prawdą jest też, że inne państwa członkowskie też odnoszą gospodarcze korzyści z integracji, ale między Niemcami i resztą Unii jest asymetria. Tyle, że bez tej „reszty” nie ma niemieckiej potęgi gospodarczej. I Merkel oraz Schauble doskonale o tym wiedzą. Biorąc pod uwagę nadwyżkę handlową w relacjach z innymi państwami UGW koszty dezintegracji strefy euro byłyby niezwykle wysokie dla niemieckiego systemu finansowego i gospodarki. Według niektórych obliczeń skumulowane straty niemieckiego eksportu do strefy euro wynikające z rozpadu unii walutowej mogłyby przekroczyć między 2013 a 2025 rokiem 1,2 biliona euro. W ten sposób zarówno polityka EBC, która w 2012 roku obroniła UGW przed atakiem spekulacyjnym na rynkach finansowych, jak również uniknięcie Grexitu w 2015 roku, mogą być odczytywane jako zgodne z niemiecką racją stanu.
Po ostatnim nadzwyczajnym szczycie unijnym, gdy Polska zaprotestowała przeciwko wyborowi Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, w niektórych mediach pojawiły się głosy, że Polska niepotrzebnie „się stawia”, że bez UE nie poradzimy sobie ani gospodarczo ani politycznie.
To, że negocjujemy i pilnujemy swoich interesów jest naturalne. Każdy kraj średni lub większy powinien to robić. Np. Węgry niejednokrotnie jeszcze bardziej „stawiały się”. Być może styl rozmowy należałoby jednak skorygować.
To znaczy?
Niektóre sprawy mówi się głośno a niektóre załatwia w zaciszu gabinetów. Może moglibyśmy przemyśleć pewne rzeczy, precyzyjniej ustalić strategię i taktykę? Ale to są sprawy kuchni, doboru pewnych instrumentów, tak żeby operacja się udała i pacjent nie umarł. Powinnyśmy zmierzać do tego, żeby Niemcy okazali pewną elastyczność a nie grali tylko „pod siebie”.
-------------------------
Całkiem merytoryczny, logiczny wywiad a odpowiedzi profesora są dla wielu oczywistością, choć nasza "totalna opozycja" stara się przekonać Polaków, że jest zupełnie inaczej.
UE jest najbardziej korzystna dla Niemiec i Niemcy na niej najwięcej korzystają kosztem innych krajów. Podobnie przyjęcie waluty Euro stało się dla Niemiec źródłem uzyskiwania przez przez nich nadzwyczajnych zysków i korzyści powodujących jeszcze dodatkowe zwiększenie gospodarczej i politycznej hegemonii Niemiec w UE a dla reszty krajów owa waluta stała się czynnikiem powodującym zmniejszenie konkurencyjności i innowacyjności ich gospodarek, zwiększenie kosztów ich funkcjonowania, zachwianie bilansu handlowego na rzecz importu z Niemiec, zwiększenie zadłużenia i deficytów budżetowych, wzrost cen oraz bezrobocia a przede wszystkim pozbawiła kraje strefy Euro możliwości stabilizacji gospodarek w czasie kryzysów za pomocą określania kursów własnej waluty i stóp procentowych. EBC (Europejski Bank Centralny) jest tak naprawdę Bankiem Centralnym Niemiec.
Ta asymetria korzyści wynikających z funkcjonowania UE na rzecz Niemiec kosztem innych krajów może być jeszcze bardziej zwiększona w przypadku dalszej integracji krajów w ramach UE, do czego Niemcy cały czas dążą w ramach hasła: "jeszcze więcej unii w Unii". Ten kierunek rozwoju UE jest niekorzystny dla wszystkich innych poza Niemcami krajów a szczególnie nowych krajów z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski. I w tym kontekście należy przede wszystkim analizować fakt Brexitu: Wielka Brytania po prostu nie zgadzała się na dominację Niemiec, stąd jej wyjście z UE i warto też zwrócić uwagę, że nigdy nie zrezygnowała ze swojej waluty.
Jak do tej pory Niemcom udaje się tworzyć IV Rzeszę Niemiecką jaką de facto jest UE, o czym zresztą zawsze marzyły i są w realizacji tego celu konsekwentne. Kiedyś próbowali zbrojnie i to się im nie udało, dziś skutecznie ubezwłasnowalniają inne narody poprzez hegemonię gospodarczą i w konsekwencji polityczną. Robią to powoli - jak to Niemcy wedle pruskich wzorców - "step-by-step" z wykorzystaniem w stosunku do innych krajów tzw. "strategii żaby" ("gotowania żaby").
W dziejach świata na szczęście nigdy nie udało się stworzyć ponadnarodowych imperiów, które w konsekwencji by nie upadły. W tym jest nadzieja, ale żeby ten upadek nie spowodował katastrofy (wojna, globalny kryzys gospodarczy, i inne) już dziś należy zreformować UE w taki sposób, w jaki chcą państwa V4, czyli w kierunku konfederacji państw narodowych (Europa Ojczyzn) a nie ich federacji prowadzącej do powstania Jednego Państwa Europa pod zarządem niemieckim. Warto wrócić do idei EWG jako fundamentu współpracy państw w ramach UE.
Mam nadzieję, że tak się stanie a do stanowiska krajów V4 będą już wkrótce dołączały inne kraje UE. Taka reforma jednak będzie bardzo trudna, bo Niemcy będą robić wszystko, aby tak się nie stało. Dużą nadzieję na zmiękczenie negocjacyjnego stanowiska Niemiec może mieć dziś USA, które bardzo nieufnie podchodzą do Niemiec i jej roli w UE, czemu m.in. dał wyraz D. Trump nie podając ręki A. Merkel podczas ich spotkania w Waszyngtonie, choć A. Merkel bardzo tego chciała :).
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Wywiad jest w miarę krótki, ale bardzo bogaty w treść a niemal każda, bardzo logiczna i realistyczna opinia Pana profesora skłania do refleksji i można by ją rozwijać i rozbudowywać.
Mając nadzieję, że portal wpolityce.pl nie będzie miał mi tego za złe, poniżej przedstawiam cały wywiad z moim krótkim komentarzem. W treściach odpowiedzi Pana profesora na poszczególne pytania pozwoliłem sobie dokonać wytłuszczenia fragmentów, które z mojego punktu widzenia są bardzo ważne.
-------------------------
wPolityce.pl: Trwa właśnie spotkanie przedstawicieli grupy G20, na którym jest wicepremier Mateusz Morawiecki. Jak obecność przedstawiciela Polski wśród najbogatszych państw świata należy interpretować? Zwłaszcza, że zaproszenie wyszło od niemieckiego ministra finansów Wolfganga Schauble.
Prof. Tomasz Grzegorz Grosse: Trudno dziś wyrokować, czy i na ile gest Niemiec pomoże nam w zdobyciu członkostwa w G20, na którym Polsce zależy. Jest to w pewnym sensie rodzaj kurtuazji, ale też na pewno docenienie siły polskiej gospodarki. Światowi eksperci bardzo pozytywnie odbierają szybkie tempo wzrostu PKB per capita, spadek bezrobocia, pozytywny bilans w handlu zagranicznym, a przede wszystkim to, że nie mamy problemów z utrzymaniem w ryzach deficytu budżetowego.
Niemcy mają precyzyjną strategię rozwoju Unii Europejskiej. Jakie miejsce w tych planach zajmuje Polska?
Jesteśmy największym krajem Europy Środkowej i Wschodniej, a zaangażowanie Niemiec w tym regionie jest olbrzymie. Rządowi w Berlinie bardzo zależy na tym, żeby Polska pogłębiała relacje gospodarcze z UE, bo oni na tym korzystają, stymulując swój rozwój i budując pozycję polityczną Niemiec w Europie oraz na świecie. Temu ma służyć forsowana przez Angelę Merkel unijna polityka energetyczna, obronna czy migracyjna. Sęk w tym, że wiele krajów UE, na proponowanych przez Brukselę, a właściwie przez Berlin, rozwiązaniach legislacyjnych więcej traci niż korzysta. Np. na uchwaleniu pakietu klimatycznego, promującego rozwój alternatywnych źródeł energii, skorzystają państwa, które posiadają już odpowiednie technologie i mogą je sprzedać do państw przechodzących transformację energetyczną.
Takich jak Polska?
Właśnie.
Gdzie w planach Niemiec jest miejsce Polski w wypadku realizacji wizji „Europy dwóch prędkości”?
Moim zdaniem, Niemcom będzie zależało na tym, by nasz kraj uczestniczył w postępach kolejnych polityk europejskich, w tym również jak najszybciej przyjął euro i przyłączył się to tzw. centrum. Jeśli pozostaniemy na peryferiach UE, gospodarka niemiecka wprawdzie nadal będzie korzystać, ale jednocześnie Europa Środkowa będzie mniej zależna politycznie, co stanowi pewne ryzyko dla strategii niemieckiej.
Zarówno prezes Jarosław Kaczyński i jak Mateusz Morawiecki nie są entuzjastami szybkiego przyjmowania unijnej waluty.
Bo na obecnych warunkach przyjęcie euro jest dla nas niekorzystne: konkurencyjność naszej gospodarki obniżyłaby się. Najbardziej zyskałyby Niemcy. Tak było, gdy wspólną walutę przyjmowały Włosi, Hiszpanie czy Grecy. Oczywiście prawdą jest też, że inne państwa członkowskie też odnoszą gospodarcze korzyści z integracji, ale między Niemcami i resztą Unii jest asymetria. Tyle, że bez tej „reszty” nie ma niemieckiej potęgi gospodarczej. I Merkel oraz Schauble doskonale o tym wiedzą. Biorąc pod uwagę nadwyżkę handlową w relacjach z innymi państwami UGW koszty dezintegracji strefy euro byłyby niezwykle wysokie dla niemieckiego systemu finansowego i gospodarki. Według niektórych obliczeń skumulowane straty niemieckiego eksportu do strefy euro wynikające z rozpadu unii walutowej mogłyby przekroczyć między 2013 a 2025 rokiem 1,2 biliona euro. W ten sposób zarówno polityka EBC, która w 2012 roku obroniła UGW przed atakiem spekulacyjnym na rynkach finansowych, jak również uniknięcie Grexitu w 2015 roku, mogą być odczytywane jako zgodne z niemiecką racją stanu.
Po ostatnim nadzwyczajnym szczycie unijnym, gdy Polska zaprotestowała przeciwko wyborowi Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej, w niektórych mediach pojawiły się głosy, że Polska niepotrzebnie „się stawia”, że bez UE nie poradzimy sobie ani gospodarczo ani politycznie.
To, że negocjujemy i pilnujemy swoich interesów jest naturalne. Każdy kraj średni lub większy powinien to robić. Np. Węgry niejednokrotnie jeszcze bardziej „stawiały się”. Być może styl rozmowy należałoby jednak skorygować.
To znaczy?
Niektóre sprawy mówi się głośno a niektóre załatwia w zaciszu gabinetów. Może moglibyśmy przemyśleć pewne rzeczy, precyzyjniej ustalić strategię i taktykę? Ale to są sprawy kuchni, doboru pewnych instrumentów, tak żeby operacja się udała i pacjent nie umarł. Powinnyśmy zmierzać do tego, żeby Niemcy okazali pewną elastyczność a nie grali tylko „pod siebie”.
Czy zaproszenie do Baden Baden Morawieckiego można potraktować jako przejaw takiej elastyczności i poprawę relacji Polska – UE?
Czas pokaże. W gospodarce jest mniej emocji, bardziej liczą się konkrety. Ale trzeba pamiętać, że szczyt G20 to nie jest spotkanie w ramach UE. Ma wymiar globalny. Niemcy też tu pełnią inną rolę. Dla Niemców zdecydowanie priorytetowa jest dyskusja wewnątrz samej UE, a to zaproszenie premiera Morawieckiego na posiedzenie G-20 ma tworzyć dobry klimat dla tych europejskich negocjacji. Ważniejszy dla relacji Polska – UE będzie szczyt pod koniec września w Rzymie i kolejne spotkania. Tam będziemy mogli przekonać się, czy państwa UE zmierzają w kierunku wygaszania emocji czy ich akcentowania. Duże znaczenie będzie miało to, jak urzędnicy europejscy będą podchodzić to naszych spraw wewnętrznych. Jeżeli tak, jak do tej pory, dalej będą przypominać rządowi, że łamie prawa człowieka i demokracji, i jeżeli w tę retorykę wpisze się Donald Tusk, to tylko utrwali to zgrzyty.
Co może być głównym przedmiotem dyskusji na szczycie w Baden-Baden?
Jak się wydaje będzie dyskusja między nową administracją amerykańską a całą resztą grupy G-20 na dwa główne tematy. Po pierwsze jak bronić globalizację gospodarczą przed protekcjonizmem a jednoczenie zlikwidować nierównowagi w handlu światowym, zwłaszcza deficyt handlowy USA. Po drugie, powróci temat manipulacji kursem walutowym, a więc kwestia bardzo silnego dolara USA w relacji wobec innych walut międzynarodowych i lokalnych.
Czy na zbliżającym się szycie UE w Rzymie mogą zapaść jakieś wiążące decyzje?
Raczej nie. Prawdopodobnie przywódcy będą chcieli przyjąć kierunkową deklarację z okazji 60-lecia podpisania Traktatów Rzymskich. Ale będą też kuluarowe rozmowy dotyczące przyszłości integracji, które mogą mieć większe znaczenie niż oficjalne wystąpienia.
Czy wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych może wpłynąć na większą elastyczność Niemiec wobec krajów członkowskich?
Nie wiadomo w jaką stronę pójdzie polityka nowej administracji w Białym Domu. Prezydent Donald Trump na początku urzędowania w 2017 roku sformułował kilka ciętych uwag pod adresem Berlina i w sposób pośredni wsparł tendencje dezintegracyjne w Europie. Jeśli taka polityka Waszyngtonu będzie kontynuowana, a nawet wzmacniana, to poważnie skomplikuje starania Niemiec o zachowanie spójności w Unii. Może to, choć nie musi, zwiększyć skłonność Berlina do kompromisu m.in. z polskim rządem. Wyzwaniem dla tej stolicy jest jak się wydaje ograniczenie dalszych tendencji dezintegracyjnych, zachowanie jednocześnie spójności w UE oraz asymetrycznych przewag płynących z integracji dla gospodarki niemieckiej. Akceptacja idei Europy wielu prędkości byłaby w tym kontekście wycofaniem z tych ambitnych założeń strategicznych i groziłaby dalszym rozluźnianiem współpracy w ramach UE. Dlatego spodziewam się w najbliższym czasie nasilenia presji politycznej wywieranej na polski rząd, w tym m.in. poprzez kampanię medialną prowadzoną w Europie i w naszym kraju, aby nie opierał się dalej propozycjom Berlina.
Źródło: http://wpolityce.pl/gospodarka/331950-nasz-wywiad-prof-grosse-o-zaproszeniu-polski-na-szczyt-g-20-jest-to-rodzaj-kurtuazji-ale-tez-na-pewno-docenienie-sily-polskiej-gospodarki?strona=2
Czas pokaże. W gospodarce jest mniej emocji, bardziej liczą się konkrety. Ale trzeba pamiętać, że szczyt G20 to nie jest spotkanie w ramach UE. Ma wymiar globalny. Niemcy też tu pełnią inną rolę. Dla Niemców zdecydowanie priorytetowa jest dyskusja wewnątrz samej UE, a to zaproszenie premiera Morawieckiego na posiedzenie G-20 ma tworzyć dobry klimat dla tych europejskich negocjacji. Ważniejszy dla relacji Polska – UE będzie szczyt pod koniec września w Rzymie i kolejne spotkania. Tam będziemy mogli przekonać się, czy państwa UE zmierzają w kierunku wygaszania emocji czy ich akcentowania. Duże znaczenie będzie miało to, jak urzędnicy europejscy będą podchodzić to naszych spraw wewnętrznych. Jeżeli tak, jak do tej pory, dalej będą przypominać rządowi, że łamie prawa człowieka i demokracji, i jeżeli w tę retorykę wpisze się Donald Tusk, to tylko utrwali to zgrzyty.
Co może być głównym przedmiotem dyskusji na szczycie w Baden-Baden?
Jak się wydaje będzie dyskusja między nową administracją amerykańską a całą resztą grupy G-20 na dwa główne tematy. Po pierwsze jak bronić globalizację gospodarczą przed protekcjonizmem a jednoczenie zlikwidować nierównowagi w handlu światowym, zwłaszcza deficyt handlowy USA. Po drugie, powróci temat manipulacji kursem walutowym, a więc kwestia bardzo silnego dolara USA w relacji wobec innych walut międzynarodowych i lokalnych.
Czy na zbliżającym się szycie UE w Rzymie mogą zapaść jakieś wiążące decyzje?
Raczej nie. Prawdopodobnie przywódcy będą chcieli przyjąć kierunkową deklarację z okazji 60-lecia podpisania Traktatów Rzymskich. Ale będą też kuluarowe rozmowy dotyczące przyszłości integracji, które mogą mieć większe znaczenie niż oficjalne wystąpienia.
Czy wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych może wpłynąć na większą elastyczność Niemiec wobec krajów członkowskich?
Nie wiadomo w jaką stronę pójdzie polityka nowej administracji w Białym Domu. Prezydent Donald Trump na początku urzędowania w 2017 roku sformułował kilka ciętych uwag pod adresem Berlina i w sposób pośredni wsparł tendencje dezintegracyjne w Europie. Jeśli taka polityka Waszyngtonu będzie kontynuowana, a nawet wzmacniana, to poważnie skomplikuje starania Niemiec o zachowanie spójności w Unii. Może to, choć nie musi, zwiększyć skłonność Berlina do kompromisu m.in. z polskim rządem. Wyzwaniem dla tej stolicy jest jak się wydaje ograniczenie dalszych tendencji dezintegracyjnych, zachowanie jednocześnie spójności w UE oraz asymetrycznych przewag płynących z integracji dla gospodarki niemieckiej. Akceptacja idei Europy wielu prędkości byłaby w tym kontekście wycofaniem z tych ambitnych założeń strategicznych i groziłaby dalszym rozluźnianiem współpracy w ramach UE. Dlatego spodziewam się w najbliższym czasie nasilenia presji politycznej wywieranej na polski rząd, w tym m.in. poprzez kampanię medialną prowadzoną w Europie i w naszym kraju, aby nie opierał się dalej propozycjom Berlina.
Źródło: http://wpolityce.pl/gospodarka/331950-nasz-wywiad-prof-grosse-o-zaproszeniu-polski-na-szczyt-g-20-jest-to-rodzaj-kurtuazji-ale-tez-na-pewno-docenienie-sily-polskiej-gospodarki?strona=2
-------------------------
Całkiem merytoryczny, logiczny wywiad a odpowiedzi profesora są dla wielu oczywistością, choć nasza "totalna opozycja" stara się przekonać Polaków, że jest zupełnie inaczej.
UE jest najbardziej korzystna dla Niemiec i Niemcy na niej najwięcej korzystają kosztem innych krajów. Podobnie przyjęcie waluty Euro stało się dla Niemiec źródłem uzyskiwania przez przez nich nadzwyczajnych zysków i korzyści powodujących jeszcze dodatkowe zwiększenie gospodarczej i politycznej hegemonii Niemiec w UE a dla reszty krajów owa waluta stała się czynnikiem powodującym zmniejszenie konkurencyjności i innowacyjności ich gospodarek, zwiększenie kosztów ich funkcjonowania, zachwianie bilansu handlowego na rzecz importu z Niemiec, zwiększenie zadłużenia i deficytów budżetowych, wzrost cen oraz bezrobocia a przede wszystkim pozbawiła kraje strefy Euro możliwości stabilizacji gospodarek w czasie kryzysów za pomocą określania kursów własnej waluty i stóp procentowych. EBC (Europejski Bank Centralny) jest tak naprawdę Bankiem Centralnym Niemiec.
Ta asymetria korzyści wynikających z funkcjonowania UE na rzecz Niemiec kosztem innych krajów może być jeszcze bardziej zwiększona w przypadku dalszej integracji krajów w ramach UE, do czego Niemcy cały czas dążą w ramach hasła: "jeszcze więcej unii w Unii". Ten kierunek rozwoju UE jest niekorzystny dla wszystkich innych poza Niemcami krajów a szczególnie nowych krajów z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polski. I w tym kontekście należy przede wszystkim analizować fakt Brexitu: Wielka Brytania po prostu nie zgadzała się na dominację Niemiec, stąd jej wyjście z UE i warto też zwrócić uwagę, że nigdy nie zrezygnowała ze swojej waluty.
Jak do tej pory Niemcom udaje się tworzyć IV Rzeszę Niemiecką jaką de facto jest UE, o czym zresztą zawsze marzyły i są w realizacji tego celu konsekwentne. Kiedyś próbowali zbrojnie i to się im nie udało, dziś skutecznie ubezwłasnowalniają inne narody poprzez hegemonię gospodarczą i w konsekwencji polityczną. Robią to powoli - jak to Niemcy wedle pruskich wzorców - "step-by-step" z wykorzystaniem w stosunku do innych krajów tzw. "strategii żaby" ("gotowania żaby").
W dziejach świata na szczęście nigdy nie udało się stworzyć ponadnarodowych imperiów, które w konsekwencji by nie upadły. W tym jest nadzieja, ale żeby ten upadek nie spowodował katastrofy (wojna, globalny kryzys gospodarczy, i inne) już dziś należy zreformować UE w taki sposób, w jaki chcą państwa V4, czyli w kierunku konfederacji państw narodowych (Europa Ojczyzn) a nie ich federacji prowadzącej do powstania Jednego Państwa Europa pod zarządem niemieckim. Warto wrócić do idei EWG jako fundamentu współpracy państw w ramach UE.
Mam nadzieję, że tak się stanie a do stanowiska krajów V4 będą już wkrótce dołączały inne kraje UE. Taka reforma jednak będzie bardzo trudna, bo Niemcy będą robić wszystko, aby tak się nie stało. Dużą nadzieję na zmiękczenie negocjacyjnego stanowiska Niemiec może mieć dziś USA, które bardzo nieufnie podchodzą do Niemiec i jej roli w UE, czemu m.in. dał wyraz D. Trump nie podając ręki A. Merkel podczas ich spotkania w Waszyngtonie, choć A. Merkel bardzo tego chciała :).
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
środa, 15 marca 2017
M. Ostaszewska, B. Linda i T-Mobile...
Rozumiem powody, dla których w promocji określonych produktów wykorzystuje się wizerunki znanych osób. Sam przez wiele lat byłem tzw. marketingowcem i uważam,że tego rodzaju przekaz poprzez osoby opinionośne i opiniotwórcze może być wielkim sukcesem, ale też i wielka porażką.
Niestety tak jest, że powinno się wykorzystywać osoby powszechnie znane i lubiane, co do których nie ma w segmencie docelowym klientów odczuć nieprzychylnych. Więc wybiera się takie osoby, które jednoznacznie kojarzą się pozytywnie, miło lub mogą być wzorem niemal dla wszystkich klientów i potencjalnych klientów określonych produktów. Oczywiście wszystko zależy od rodzaju (rdzenia) samego produktu, potrzeb które zaspokaja lub ma zaspakajać i profilu klientów, do których chce się dotrzeć z przekazem promocyjnym.
Skupiając się akurat np. na telefonii komórkowej, internecie, bankach czy produktach pierwszej potrzeby konsumentami, do których kierowany jest przekaz promocyjny bywają raczej niemal wszyscy (są oczywiście specyficzne wyjątki) z określonej społeczności, np. narodu, czy mieszkańców danego kraju (ewentualnie z podziałem ze względu na: wiek, status społeczny - np. pracownik czy właściciel firmy, wykształcenie lub inne profilowe cechy odbiorców).
I jest oczywiste, że wybór określonych przekaźników (autorytetów) wybranych do promocji określonych produktów jest na tyle ważny, że ich cechy, mentalność, opinie, osiągnięcia, ich osobowość zaczyna być kojarzona z daną marką, danym produktem. W związku z tym bardzo ryzykowny staje się wybór osób kontrowersyjnych jako przekaźników, bowiem określona marka może budzić negatywne konotacje a zła opinia może się rozchodzić niemal w sposób geometryczny.
Z reguły do promocji marki w tego typu działaniach marketingowych wybiera się znanych ludzi, przede wszystkim aktorów, sportowców, pisarzy, itd, którzy mogą jednoznacznie pozytywnie być kojarzone z określonym produktem czy określoną marką i taką pozytywną konotację mogą wywołać w docelowym segmencie rynku (targecie).
I nie dziwię się, że T-Mobile wybrał do swojej promocji panią Maję Ostaszewską czy Bogusława Lindę, którzy cynicznie i wprost histerycznie reagują na obecne władze w Polsce i krytykują je wszędzie, gdzie tylko można. Wszak elity niemieckie (unijne) też nie lubią rządu polskiego, więc taka Maja Ostaszewska czy Bogusław Linda idealnie określają target niemieckiej sieci T-Mobile - to totalni krytycy obecnej Polski, antypolacy, lewicowo-liberalne osobowości, Targowiczanie, inni zdrajcy, KOD-owcy, PO-wiacy czy .Nowocześni wraz z prymitywami z tzw. OR i lemingami wszelkiej maści wspierani przez resortowych potomków, postkomuchów, ubeków, sbeków, WSI-oków, TW, KO i tego typu indywidua, dla których "polskość to nienormalność"... jak to powiedział zniemczony klasyk.
Serdecznie dziękuję sieci T-Mobile, że jednoznacznie - poprzez wizerunki osób wykorzystywanych do promocji swoich usług - wykorzystuje osoby nie identyfikujące się z patriotyczną Polską i polskimi władzami. Mam nadzieję, że wszyscy Polacy rozumieją ten gest i z pewnością podejmą określone decyzje, które winny kończyć się wyborem innego operatora sieci komórkowej.
Niestety w życiu prywatnym jak i publicznym bierze się odpowiedzialność za swoje czyny i jeżeli T-mobile zdecydowała się na promowanie swojej marki i firmy poprzez tego typu postaci to również bierze za ich wypowiedzi odpowiedzialność i wykorzystując je dalej tylko potwierdza moje wnioski.
Ja ze swojej strony mogę zapewnić, że dopóki firma będzie wykorzystywała owe osoby w swojej kampanii promocyjnej to ja będę wszystkim moim znajomym Polakom odradzał korzystanie z sieci T-Mobile, podobnie jak odradzałem korzystanie z usług Grupy ING, która wykorzystywała i dalej wykorzystuje wizerunek Pana Marka Kondrata, dla którego "Polska nie jest najważniejsza" [1].
Pozdrawiam
P.S.
A marketingowcom T-Mobile gratuluję umiejętności :) a aktorom, chcącym zarabiać na reklamach radzę taki oto jasny przekaz i nie mój niestety: "aktor jest od grania a dupa od srania"...
[1] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2010/08/apel-do-wszystkich-klientow-grupy-ing.html
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Niestety tak jest, że powinno się wykorzystywać osoby powszechnie znane i lubiane, co do których nie ma w segmencie docelowym klientów odczuć nieprzychylnych. Więc wybiera się takie osoby, które jednoznacznie kojarzą się pozytywnie, miło lub mogą być wzorem niemal dla wszystkich klientów i potencjalnych klientów określonych produktów. Oczywiście wszystko zależy od rodzaju (rdzenia) samego produktu, potrzeb które zaspokaja lub ma zaspakajać i profilu klientów, do których chce się dotrzeć z przekazem promocyjnym.
Skupiając się akurat np. na telefonii komórkowej, internecie, bankach czy produktach pierwszej potrzeby konsumentami, do których kierowany jest przekaz promocyjny bywają raczej niemal wszyscy (są oczywiście specyficzne wyjątki) z określonej społeczności, np. narodu, czy mieszkańców danego kraju (ewentualnie z podziałem ze względu na: wiek, status społeczny - np. pracownik czy właściciel firmy, wykształcenie lub inne profilowe cechy odbiorców).
I jest oczywiste, że wybór określonych przekaźników (autorytetów) wybranych do promocji określonych produktów jest na tyle ważny, że ich cechy, mentalność, opinie, osiągnięcia, ich osobowość zaczyna być kojarzona z daną marką, danym produktem. W związku z tym bardzo ryzykowny staje się wybór osób kontrowersyjnych jako przekaźników, bowiem określona marka może budzić negatywne konotacje a zła opinia może się rozchodzić niemal w sposób geometryczny.
Z reguły do promocji marki w tego typu działaniach marketingowych wybiera się znanych ludzi, przede wszystkim aktorów, sportowców, pisarzy, itd, którzy mogą jednoznacznie pozytywnie być kojarzone z określonym produktem czy określoną marką i taką pozytywną konotację mogą wywołać w docelowym segmencie rynku (targecie).
I nie dziwię się, że T-Mobile wybrał do swojej promocji panią Maję Ostaszewską czy Bogusława Lindę, którzy cynicznie i wprost histerycznie reagują na obecne władze w Polsce i krytykują je wszędzie, gdzie tylko można. Wszak elity niemieckie (unijne) też nie lubią rządu polskiego, więc taka Maja Ostaszewska czy Bogusław Linda idealnie określają target niemieckiej sieci T-Mobile - to totalni krytycy obecnej Polski, antypolacy, lewicowo-liberalne osobowości, Targowiczanie, inni zdrajcy, KOD-owcy, PO-wiacy czy .Nowocześni wraz z prymitywami z tzw. OR i lemingami wszelkiej maści wspierani przez resortowych potomków, postkomuchów, ubeków, sbeków, WSI-oków, TW, KO i tego typu indywidua, dla których "polskość to nienormalność"... jak to powiedział zniemczony klasyk.
Serdecznie dziękuję sieci T-Mobile, że jednoznacznie - poprzez wizerunki osób wykorzystywanych do promocji swoich usług - wykorzystuje osoby nie identyfikujące się z patriotyczną Polską i polskimi władzami. Mam nadzieję, że wszyscy Polacy rozumieją ten gest i z pewnością podejmą określone decyzje, które winny kończyć się wyborem innego operatora sieci komórkowej.
Niestety w życiu prywatnym jak i publicznym bierze się odpowiedzialność za swoje czyny i jeżeli T-mobile zdecydowała się na promowanie swojej marki i firmy poprzez tego typu postaci to również bierze za ich wypowiedzi odpowiedzialność i wykorzystując je dalej tylko potwierdza moje wnioski.
Ja ze swojej strony mogę zapewnić, że dopóki firma będzie wykorzystywała owe osoby w swojej kampanii promocyjnej to ja będę wszystkim moim znajomym Polakom odradzał korzystanie z sieci T-Mobile, podobnie jak odradzałem korzystanie z usług Grupy ING, która wykorzystywała i dalej wykorzystuje wizerunek Pana Marka Kondrata, dla którego "Polska nie jest najważniejsza" [1].
Pozdrawiam
P.S.
A marketingowcom T-Mobile gratuluję umiejętności :) a aktorom, chcącym zarabiać na reklamach radzę taki oto jasny przekaz i nie mój niestety: "aktor jest od grania a dupa od srania"...
[1] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2010/08/apel-do-wszystkich-klientow-grupy-ing.html
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
poniedziałek, 13 marca 2017
D. Tusk, służby specjalne, agentura i kolejne "dno" "wyboru" na szefa RE!
Bodajże S. Michalkiewicz wspominał onegdaj, że każde państwo musi mieć w czasie zawsze swoją kontynuację. I ta kontynuacja w przypadku monarchii jest oczywista. Są to potomkowie określonej dynastii, którzy przejmują władzę i są kontynuatorami istnienia państwa.
Współcześnie w Europie są następujące monarchie (z reguły konstytucyjne): Księstwo Andory, Królestwo Belgii, Królestwo Danii, Królestwo Hiszpanii, Królestwo Niderlandów (Holandii), Księstwo Liechtensteinu, Wielkie Księstwo Luksemburga, Księstwo Monako, Księstwo Norwegii, Księstwo Szwecji, Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Państwo-miasto Watykan.
Wszystkie te w/w państwa spełniają wymóg kontynuacji istnienia dzięki monarchii, oprócz Watykanu.
A jak jest z republikami?
Otóż wymuszenie tzw. demokracji (w wyniku lewicowo-syjonistycznych rewolucji) w określonych państwach mieniących się republikańskimi jest wynikiem obalenia naturalnego porządku rzeczy i cechuje się przekazaniem władzy osobom z wyboru ludu, niezależnie od umiejętności, wiedzy, doświadczenia, kośćca moralnego, uczciwości, narodowości, religii, władztwa umysłowego, majątku czy zdolności intelektualnych głosujących. Innymi słowy przywódców czy osób sprawujących władzę w danym państwie mogą wybierać też różnego rodzaju grzesznicy, zdrajcy, antypaństwowcy, obcokrajowcy czy ludzie zupełnie ograniczeni umysłowo, czyli np.: debile, mordercy, inni przestępcy, dewianci - też seksualni, wariaci, pedofile, gwałciciele, pijackie żule, zdrajcy, agenci obcych państw, kłamcy, konformiści, komuniści, naziści, hedoniści, marksiści, totalitaryści czy też osoby bez żadnego wykształcenia i niewiedzące nic o tym, co dzieje się w świecie, itp. Takie podejście do uzyskania władzy jest nadrzędnym priorytetem tzw. demokracji i powoduje, iż władza pochodząca z powszechnego wyboru jest niezdolna do kontynuacji istnienia określonego państwa.
Jeżeli tak jest i władza demokratycznie zmienia się np. co cztery lata musi istnieć ośrodek władzy, który - zamiast monarchii - będzie gwarantem dalszego istnienia określonego kraju. Takim ośrodkiem władzy stały się niestety i są... służby specjalne każdego państwa tzw. demokratycznego a nie opartego na monarchii konstytucyjnej czy parlamentarnej.
Pod moim tekstem o "wyborze" D. Tuska na szefa Rady Europejskiej [1] wywiązała się w pewnym momencie ciekawa moja dyskusja z lemingowymi blogerami salonu24, niejakimi: Czesławem GaulKorem i
Lchlipem.
Otóż ten pierwszy raczył napisać:
"Merkel udowodniła że głos "PIS-Suwerena" nic nie znaczy w Europie. Albo Jarek się obudzi albo wykopią nas z UE, nawet Węgrzy mają dość fachmana Kaczyńskiego. Putin wykorzysta głupotę polskiego rządu".
Odpowiedziałem następująco:
"Bardzo się cieszę, że Pan mówi, iż to A. Merkel udowodniła coś PiS-owi. Tym samym zgadza się Pan ze mną, iż UE to tak naprawdę IV Rzesza Niemiecka. I A. Merkel faktycznie to udowodniła Polsce, ale nieopatrznie też udowodniła - bezsensownie zresztą - to samo innym krajom i nie wiem czy im się to podoba. Mając w pamięci I i II WŚ chyba nie. A opór Polski? W czasie II WŚ tylko Polska potrafiła się Niemcom przeciwstawić i stworzyć Państwo Podziemne. A Putin? Kiedyś onieśmielił Merkelową rozmawiając z nią w towarzystwie swoich dobermanów, a A. Merkel panicznie boi się psów. A poza tym... dziś większym wrogiem Polski jest zniemczona UE niż Rosja".
Natomiast odpowiadając blogerowi, Panu Jackowi Kowalskiemu napisałem w komentarzu:
"Największym sukcesem całej akcji PiS-u jest pokazanie wszystkim krajom w UE, że jest ona li tylko IV Rzeszą Niemiecką. I tutaj Angela Merkel dała się ograć Kaczyńskiemu jak mała dziewczynka... ale skoro od zawsze była wschodnioniemiecką agentką, to nie należy się dziwić, że bez instrukcji nie umiała od razu racjonalnie zareagować. A TW Oscar? No cóż... Zdrajca a tym bardziej niemiecki agent a do tego Niemiec zawsze pozostanie Niemcem, choć może być i Prusakiem..."
Na taki mój komentarz odpowiedział właśnie Lchlip:
"A fe! To się chyba nazywa INSYNUACJA i HEJT."
Ja zaś napisałem m.in.:
"A swoją drogą to za czasów brylowania A. Merkel na salonach NRD to W. Putin był rezydentem KGB w Berlinie...
Ukazanie się w bardzo szybkim tempie książki Ralfa Georga Reutha i Günthera Lachmanna wywołało burzę w Niemczech. Książka ta dotyczy życia i działalności Angeli Merkel w NRD i odsłania nieznane, a raczej utajnione dotychczas czarne strony życiorysu obecnej kanclerz Niemiec:
…..Wir können belegen, dass Angela Merkel dem DDR-System näher war als bislang bekannt. Während ihrer Tätigkeit an der Akademie der Wissenschaften der DDR war sie an ihrem Institut Funktionärin, beispielsweise von 1981 an als FDJ-Sekretärin für Agitation und Propaganda, was sie bis heute bestreitet. Außerdem saß sie in der Betriebsgewerkschafts-Leitung.“ …. (Jesteśmy w stanie udowodnić ze Angela Merkel systemowi NRD była znacznie bliższa aniżeli dotychczas jest nam to znane. Podczas swych zajęć na akademii nauk w dawnej NRD była funkcjonariuszka partii i tak w roku 1981 dla przykładu była szefem wydziału agitacji i propagandy FDJ oraz członkiem władz komisji zakładowej tejże uczelni).
Poza tym Wolfgang Schnur oraz Lothar de Maizière, wysoko postawieni działacze byłej NRD byli nie tylko opiekunami ale także osobami prowadzącymi Angelę Merkel. Pod koniec bytu NRD byli tymi, którzy tworzyli we wschodnich Niemczech oddziały zachodnioniemieckiej partii CDU. Autorzy książki zapewniają, że są w posiadaniu licznej dokumentacji potwierdzającej wcześniejsze życie pani kanclerz i są gotowi skonfrontować fakty z Angelą Merkel.
Z tego co wiem A. Merkel nie podała autorów do sądu ani nie zdobyła się na konfrontację z nimi".
W uzupełnieniu moich komentarzy warto napisać, że wedle wielu historyków i analityków D. Tusk być może był (jest?) agentem zachodnioniemieckiego wywiadu BND a jego partia KL-D była finansowana właśnie przez ten wywiad a A. Merkel należy dziś do CDU.
W powyższym kontekście dowiadujemy się dzisiaj, że już 1 marca 2017 roku, czyli na 8 dni przed szczytem w Brukseli, D. Tusk został wezwany na przesłuchanie w dniu 15 marca do Prokuratury Okręgowej w Warszawie jako świadek w śledztwie dotyczącym współpracy pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) a rosyjskim FSB. W tymże śledztwie postawiono już pierwsze zarzuty gen. Januszowi Noskowi oraz jego następcy na stanowisku szefa SKW Piotrowi Pytlowi. Wydział wojskowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie zarzuca im przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści.
"Zawarta w kwietniu 2010 r., tuż po katastrofie smoleńskiej, umowa o współpracy między SKW i FSB dotyczyła współdziałania stron przeciwko zagrożeniom odnoszącym się do którejkolwiek ze stron. A takim zagrożeniem dla FSB były m.in. działania podejmowane przez Amerykanów oraz NATO. Na celowniku SKW znalazł się prok. Marek Pasionek, który był jednym z prokuratorów nadzorujących śledztwo Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie w sprawie katastrofy smoleńskiej" - pisała "GPC". Okolicznościami zawarcia umowy pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjskim FSB, a także konsekwencjami jakie wynikły z tego kuriozalnego porozumienia, zajął się Wydział Wojskowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Pod lupą śledczych znalazły się m.in. wizyty Rosjan w siedzibie SKW oraz delegacje gen. Janusza Noska oraz Piotra Pytla w Rosji. Według świadków przebywający w Polsce funkcjonariusze FSB mieli możliwość swobodnego poruszania się po siedzibie SKW, a na służbowym parkingu stał ich samochód, którego nie sprawdzono m.in. pod kątem urządzeń szpiegowskich. Takich przywilejów nie mieli oficerowie SKW, którzy podczas wizyty w Rosji byli pod stałą obserwacją i kontrolą FSB" [2].
Znamienne jest, że wówczas to premier D. Tusk koordynował służby specjalne (dziś Mariusz Kamiński) a gen. Nosek stwierdził, iż była zgoda D. Tuska na podjęcie współpracy z Rosjanami [3]. Poza jednak wszelkimi innymi zakresami obowiązków to zawsze premier ostatecznie jest odpowiedzialny za służby specjalne w Polsce.
Wedle ostatnich informacji "rzecznik szefa Rady Europejskiej poinformował, że ze względu na obowiązki Donald Tusk nie będzie mógł pojawić się w środę w Polsce. Jak tłumaczył, Tusk będzie musiał wtedy zdać raport Parlamentowi Europejskiemu z ostatniej sesji Rady Europejskiej (...) Prokuratura Okręgowa ma wyznaczyć nowy termin przesłuchania Donalda Tuska w sprawie współpracy SKW z rosyjską bezpieką, najprawdopodobniej w pierwsze połowie kwietnia bieżącego roku" [4].
Jak dodatkowo podaje niezależna.pl ustami jej redaktora naczelnego T. Sakiewicza i Doroty Kani:
"Przypominam, że to śledztwo pojawiło się po doniesieniach „Gazety Polskiej Codziennie” z grudnia na temat współpracy oficerów SKW z rosyjskimi służbami. Zeznania Donalda Tuska są istotne, ponieważ ta współpraca byłaby częściowo zalegalizowana, gdyby była na to zgoda ówczesnego premiera. To premier ustawowo odpowiada za służby specjalne w Polsce. Jeżeli takiej zgody nie było, to mamy do czynienia z daleko idącym przekroczeniem kompetencji, jeżeli nie czymś dużo większym (...) Czy Donald Tusk miał wiedzę na ten temat, czy wyraził zgodę; jeżeli wyraził zgodę, to na jakiej zasadzie, dlaczego po tragedii w Smoleńsku służby po cichu podjęły współpracę z Rosjanami? (...) Wtedy podpisano tę umowę. Funkcjonariusze FSB odwiedzili siedzibę SKW na ulicy Oczki i chodzili po całym budynku. To było niedopuszczalne. Polska była ustawiona w roli petenta. Służby rosyjskie dawały nam to, co chciały, a nie to, co powinny nam dać [5]".
Nie chciałbym wyciągać daleko idących wniosków, ale współpraca z agentami obcych i wrogich Polsce służb specjalnych nosi znamiona zdrady głównej i jest karana o wiele wyżej niż jakieś afery w stylu AmberGold.
W. Putin, A. Merkel, D. Tusk - KGB, STASI, BND.... Hm...
Pozdrawiam
P.S. Jakoś dziwnie dzisiaj też została "odpalona" afera z niby słowami Marine Le Pen, której fałszywie przypisano w Rzeczpospolitej słowa o wspólnym z Kaczyńskim demontażu UE.
[1] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2017/03/zwyciestwo-tuska-to-tak-naprawde.html
[2] http://niezalezna.pl/95284-tusk-wezwany-na-przesluchanie-bedzie-pytany-o-tajna-umowe-ze-sluzbami-putina
[3] http://wpolityce.pl/polityka/331253-gen-nosek-byla-zgoda-tuska-na-podjecie-wspolpracy-z-rosjanami-cala-sprawa-ma-charakter-wybitnie-polityczny
[4] http://wpolityce.pl/polityka/331252-nasz-news-prokuratura-wyznaczy-nowy-termin-przesluchania-donalda-tuska-ma-zlozyc-zeznania-w-pierwszej-polowie-kwietnia
[5] http://niezalezna.pl/95314-co-powie-tusk-prokuratorom-mozemy-miec-do-czynienia-z-czyms-duzo-wiekszym
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Współcześnie w Europie są następujące monarchie (z reguły konstytucyjne): Księstwo Andory, Królestwo Belgii, Królestwo Danii, Królestwo Hiszpanii, Królestwo Niderlandów (Holandii), Księstwo Liechtensteinu, Wielkie Księstwo Luksemburga, Księstwo Monako, Księstwo Norwegii, Księstwo Szwecji, Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Państwo-miasto Watykan.
Wszystkie te w/w państwa spełniają wymóg kontynuacji istnienia dzięki monarchii, oprócz Watykanu.
A jak jest z republikami?
Otóż wymuszenie tzw. demokracji (w wyniku lewicowo-syjonistycznych rewolucji) w określonych państwach mieniących się republikańskimi jest wynikiem obalenia naturalnego porządku rzeczy i cechuje się przekazaniem władzy osobom z wyboru ludu, niezależnie od umiejętności, wiedzy, doświadczenia, kośćca moralnego, uczciwości, narodowości, religii, władztwa umysłowego, majątku czy zdolności intelektualnych głosujących. Innymi słowy przywódców czy osób sprawujących władzę w danym państwie mogą wybierać też różnego rodzaju grzesznicy, zdrajcy, antypaństwowcy, obcokrajowcy czy ludzie zupełnie ograniczeni umysłowo, czyli np.: debile, mordercy, inni przestępcy, dewianci - też seksualni, wariaci, pedofile, gwałciciele, pijackie żule, zdrajcy, agenci obcych państw, kłamcy, konformiści, komuniści, naziści, hedoniści, marksiści, totalitaryści czy też osoby bez żadnego wykształcenia i niewiedzące nic o tym, co dzieje się w świecie, itp. Takie podejście do uzyskania władzy jest nadrzędnym priorytetem tzw. demokracji i powoduje, iż władza pochodząca z powszechnego wyboru jest niezdolna do kontynuacji istnienia określonego państwa.
Jeżeli tak jest i władza demokratycznie zmienia się np. co cztery lata musi istnieć ośrodek władzy, który - zamiast monarchii - będzie gwarantem dalszego istnienia określonego kraju. Takim ośrodkiem władzy stały się niestety i są... służby specjalne każdego państwa tzw. demokratycznego a nie opartego na monarchii konstytucyjnej czy parlamentarnej.
Pod moim tekstem o "wyborze" D. Tuska na szefa Rady Europejskiej [1] wywiązała się w pewnym momencie ciekawa moja dyskusja z lemingowymi blogerami salonu24, niejakimi: Czesławem GaulKorem i
Lchlipem.
Otóż ten pierwszy raczył napisać:
"Merkel udowodniła że głos "PIS-Suwerena" nic nie znaczy w Europie. Albo Jarek się obudzi albo wykopią nas z UE, nawet Węgrzy mają dość fachmana Kaczyńskiego. Putin wykorzysta głupotę polskiego rządu".
Odpowiedziałem następująco:
"Bardzo się cieszę, że Pan mówi, iż to A. Merkel udowodniła coś PiS-owi. Tym samym zgadza się Pan ze mną, iż UE to tak naprawdę IV Rzesza Niemiecka. I A. Merkel faktycznie to udowodniła Polsce, ale nieopatrznie też udowodniła - bezsensownie zresztą - to samo innym krajom i nie wiem czy im się to podoba. Mając w pamięci I i II WŚ chyba nie. A opór Polski? W czasie II WŚ tylko Polska potrafiła się Niemcom przeciwstawić i stworzyć Państwo Podziemne. A Putin? Kiedyś onieśmielił Merkelową rozmawiając z nią w towarzystwie swoich dobermanów, a A. Merkel panicznie boi się psów. A poza tym... dziś większym wrogiem Polski jest zniemczona UE niż Rosja".
Natomiast odpowiadając blogerowi, Panu Jackowi Kowalskiemu napisałem w komentarzu:
"Największym sukcesem całej akcji PiS-u jest pokazanie wszystkim krajom w UE, że jest ona li tylko IV Rzeszą Niemiecką. I tutaj Angela Merkel dała się ograć Kaczyńskiemu jak mała dziewczynka... ale skoro od zawsze była wschodnioniemiecką agentką, to nie należy się dziwić, że bez instrukcji nie umiała od razu racjonalnie zareagować. A TW Oscar? No cóż... Zdrajca a tym bardziej niemiecki agent a do tego Niemiec zawsze pozostanie Niemcem, choć może być i Prusakiem..."
Na taki mój komentarz odpowiedział właśnie Lchlip:
"A fe! To się chyba nazywa INSYNUACJA i HEJT."
Ja zaś napisałem m.in.:
"A swoją drogą to za czasów brylowania A. Merkel na salonach NRD to W. Putin był rezydentem KGB w Berlinie...
Ukazanie się w bardzo szybkim tempie książki Ralfa Georga Reutha i Günthera Lachmanna wywołało burzę w Niemczech. Książka ta dotyczy życia i działalności Angeli Merkel w NRD i odsłania nieznane, a raczej utajnione dotychczas czarne strony życiorysu obecnej kanclerz Niemiec:
…..Wir können belegen, dass Angela Merkel dem DDR-System näher war als bislang bekannt. Während ihrer Tätigkeit an der Akademie der Wissenschaften der DDR war sie an ihrem Institut Funktionärin, beispielsweise von 1981 an als FDJ-Sekretärin für Agitation und Propaganda, was sie bis heute bestreitet. Außerdem saß sie in der Betriebsgewerkschafts-Leitung.“ …. (Jesteśmy w stanie udowodnić ze Angela Merkel systemowi NRD była znacznie bliższa aniżeli dotychczas jest nam to znane. Podczas swych zajęć na akademii nauk w dawnej NRD była funkcjonariuszka partii i tak w roku 1981 dla przykładu była szefem wydziału agitacji i propagandy FDJ oraz członkiem władz komisji zakładowej tejże uczelni).
Poza tym Wolfgang Schnur oraz Lothar de Maizière, wysoko postawieni działacze byłej NRD byli nie tylko opiekunami ale także osobami prowadzącymi Angelę Merkel. Pod koniec bytu NRD byli tymi, którzy tworzyli we wschodnich Niemczech oddziały zachodnioniemieckiej partii CDU. Autorzy książki zapewniają, że są w posiadaniu licznej dokumentacji potwierdzającej wcześniejsze życie pani kanclerz i są gotowi skonfrontować fakty z Angelą Merkel.
Z tego co wiem A. Merkel nie podała autorów do sądu ani nie zdobyła się na konfrontację z nimi".
W uzupełnieniu moich komentarzy warto napisać, że wedle wielu historyków i analityków D. Tusk być może był (jest?) agentem zachodnioniemieckiego wywiadu BND a jego partia KL-D była finansowana właśnie przez ten wywiad a A. Merkel należy dziś do CDU.
W powyższym kontekście dowiadujemy się dzisiaj, że już 1 marca 2017 roku, czyli na 8 dni przed szczytem w Brukseli, D. Tusk został wezwany na przesłuchanie w dniu 15 marca do Prokuratury Okręgowej w Warszawie jako świadek w śledztwie dotyczącym współpracy pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego (SKW) a rosyjskim FSB. W tymże śledztwie postawiono już pierwsze zarzuty gen. Januszowi Noskowi oraz jego następcy na stanowisku szefa SKW Piotrowi Pytlowi. Wydział wojskowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie zarzuca im przekroczenie uprawnień w celu osiągnięcia korzyści.
"Zawarta w kwietniu 2010 r., tuż po katastrofie smoleńskiej, umowa o współpracy między SKW i FSB dotyczyła współdziałania stron przeciwko zagrożeniom odnoszącym się do którejkolwiek ze stron. A takim zagrożeniem dla FSB były m.in. działania podejmowane przez Amerykanów oraz NATO. Na celowniku SKW znalazł się prok. Marek Pasionek, który był jednym z prokuratorów nadzorujących śledztwo Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie w sprawie katastrofy smoleńskiej" - pisała "GPC". Okolicznościami zawarcia umowy pomiędzy Służbą Kontrwywiadu Wojskowego a rosyjskim FSB, a także konsekwencjami jakie wynikły z tego kuriozalnego porozumienia, zajął się Wydział Wojskowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Pod lupą śledczych znalazły się m.in. wizyty Rosjan w siedzibie SKW oraz delegacje gen. Janusza Noska oraz Piotra Pytla w Rosji. Według świadków przebywający w Polsce funkcjonariusze FSB mieli możliwość swobodnego poruszania się po siedzibie SKW, a na służbowym parkingu stał ich samochód, którego nie sprawdzono m.in. pod kątem urządzeń szpiegowskich. Takich przywilejów nie mieli oficerowie SKW, którzy podczas wizyty w Rosji byli pod stałą obserwacją i kontrolą FSB" [2].
Znamienne jest, że wówczas to premier D. Tusk koordynował służby specjalne (dziś Mariusz Kamiński) a gen. Nosek stwierdził, iż była zgoda D. Tuska na podjęcie współpracy z Rosjanami [3]. Poza jednak wszelkimi innymi zakresami obowiązków to zawsze premier ostatecznie jest odpowiedzialny za służby specjalne w Polsce.
Wedle ostatnich informacji "rzecznik szefa Rady Europejskiej poinformował, że ze względu na obowiązki Donald Tusk nie będzie mógł pojawić się w środę w Polsce. Jak tłumaczył, Tusk będzie musiał wtedy zdać raport Parlamentowi Europejskiemu z ostatniej sesji Rady Europejskiej (...) Prokuratura Okręgowa ma wyznaczyć nowy termin przesłuchania Donalda Tuska w sprawie współpracy SKW z rosyjską bezpieką, najprawdopodobniej w pierwsze połowie kwietnia bieżącego roku" [4].
Jak dodatkowo podaje niezależna.pl ustami jej redaktora naczelnego T. Sakiewicza i Doroty Kani:
"Przypominam, że to śledztwo pojawiło się po doniesieniach „Gazety Polskiej Codziennie” z grudnia na temat współpracy oficerów SKW z rosyjskimi służbami. Zeznania Donalda Tuska są istotne, ponieważ ta współpraca byłaby częściowo zalegalizowana, gdyby była na to zgoda ówczesnego premiera. To premier ustawowo odpowiada za służby specjalne w Polsce. Jeżeli takiej zgody nie było, to mamy do czynienia z daleko idącym przekroczeniem kompetencji, jeżeli nie czymś dużo większym (...) Czy Donald Tusk miał wiedzę na ten temat, czy wyraził zgodę; jeżeli wyraził zgodę, to na jakiej zasadzie, dlaczego po tragedii w Smoleńsku służby po cichu podjęły współpracę z Rosjanami? (...) Wtedy podpisano tę umowę. Funkcjonariusze FSB odwiedzili siedzibę SKW na ulicy Oczki i chodzili po całym budynku. To było niedopuszczalne. Polska była ustawiona w roli petenta. Służby rosyjskie dawały nam to, co chciały, a nie to, co powinny nam dać [5]".
Nie chciałbym wyciągać daleko idących wniosków, ale współpraca z agentami obcych i wrogich Polsce służb specjalnych nosi znamiona zdrady głównej i jest karana o wiele wyżej niż jakieś afery w stylu AmberGold.
W. Putin, A. Merkel, D. Tusk - KGB, STASI, BND.... Hm...
Pozdrawiam
P.S. Jakoś dziwnie dzisiaj też została "odpalona" afera z niby słowami Marine Le Pen, której fałszywie przypisano w Rzeczpospolitej słowa o wspólnym z Kaczyńskim demontażu UE.
[1] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2017/03/zwyciestwo-tuska-to-tak-naprawde.html
[2] http://niezalezna.pl/95284-tusk-wezwany-na-przesluchanie-bedzie-pytany-o-tajna-umowe-ze-sluzbami-putina
[3] http://wpolityce.pl/polityka/331253-gen-nosek-byla-zgoda-tuska-na-podjecie-wspolpracy-z-rosjanami-cala-sprawa-ma-charakter-wybitnie-polityczny
[4] http://wpolityce.pl/polityka/331252-nasz-news-prokuratura-wyznaczy-nowy-termin-przesluchania-donalda-tuska-ma-zlozyc-zeznania-w-pierwszej-polowie-kwietnia
[5] http://niezalezna.pl/95314-co-powie-tusk-prokuratorom-mozemy-miec-do-czynienia-z-czyms-duzo-wiekszym
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
niedziela, 12 marca 2017
"Zwycięstwo" D. Tuska i Niemiec oraz moje refleksje...
Tym razem długo...
Tak naprawdę w całym tym polskim medialnym chaosie związanym z ponownym "wyborem" (dziś cudzysłów jest konieczny - 1) D. Tuska na szefa Rady Europejskiej można się po prostu zagubić. Niezależnie czy jest się pro czy antyrządowym. Po naszej, prawej stronie są zarówno głosy zachwytu nad walką o polskie interesy, jak i umiarkowanej, ale też emocjonalnej krytyki działań PiS-u a u "totalnej opozycji" jak zwykle: wszystko co złe to PiS a D. Tusk, czyli my zwyciężyliśmy i upokorzyliśmy na terenie Europy wstrętnego Kaczora i jego rządy.
O głupiej, aberracyjnej i bezrefleksyjnej radości "totalniaków" nawet nie ma co pisać, bo od dawna było duże prawdopodobieństwo, że D. Tusk ponownie będzie andersenowskim "Nagim Królem Europy" [2], więc zadziwiająca jest ta radość z powszechnej przecież oczywistości. Być może ta radość wynika z postawy innych krajów UE, które w sumie "poparły" D. Tuska (szczególnie kraje V4), ale sam wybór był już dawno niemal przesądzony, niemal...
Oczywiście D. Tusk i jego "wybór" są najważniejszymi obiektami powszechnej, medialnej dyskusji w Polsce, choć w Europie czy na świecie (może oprócz Niemiec) ponowne objęcie unijnej funkcji przez byłego polskiego premiera jest tylko odnotowywane i raczej wcale nie na najważniejszych pozycjach.
Przeglądając fora internetowe, czytając dziesiątki artykułów i analiz oraz oglądając wiele wywiadów dotyczących ponownego uzyskania przez D. Tuska unijnego "stołka", towarzyszyły i towarzyszą mi w większości uczucia zdziwienia i zażenowania. Wynikają one z mojej konstatacji, iż większość - nawet zacnych dziennikarzy czy blogerów - nie ma w ogóle nic konkretnego do przekazania a ich wywody opierają się na braku znajomości faktów, wynikają z emocji i bezrefleksyjnie ocierają się o kategorię "political fiction".
Z jednej strony to się nie dziwię, iż w taki właśnie sposób opisywane są okoliczności i skutki dokonanego na Malcie ponownego "wyboru" D. Tuska. Bowiem w sumie tak naprawdę nie są znane prawie żadne fakty związane z pisowską "operacją Saryusz-Wolski". Nie znamy treści rozmów kuluarowych, nie wiemy co skłoniło Jacka Saryusz-Wolskiego do takiego a nie innego działania, nie opublikowane zostały żadne materiały z pobytu A. Merkel w Polsce (w tym te dotyczące spotkania w niemieckiej ambasadzie A. Merkel z "totalna opozycją"), nic nie wiemy co tak naprawdę ustaliły mocarstwa europejskie na spotkaniu w Wersalu ani też nie znamy treści rozmów w grupie V4 i też nie mamy żadnych informacji dotyczących przebiegu lobbowania niemieckiej kanclerz za D. Tuskiem. Jedyne co wiemy - i zresztą w takich sytuacjach zawsze tak jest - to te strzępki informacji ujawnianych w takim zakresie w jakim chcą je ujawnić polscy i zagraniczni uczestnicy szczytu na Malcie.
Z drugiej zaś strony to bardzo mocno jestem zdziwiony emocjonalną i bezrefleksyjną postawą prawicowych dziennikarzy, blogerów i analityków, którzy ulegli narracji krajowej wojny "totalniaków" z PiS-em. Przecież to, że z reguły nie są nam znane wszystkie okoliczności i treści rozmów dotyczących podjęcia przez polityków określonych decyzji jest rzeczą oczywistą i z reguły nawet opierając się na szczątkowych informacjach oraz własnej wiedzy i analitycznej intuicji, wartościowi prawicowi autorzy potrafili dogłębnie i logicznie przedstawiać swoje zdanie na określony temat i to w sposób rzetelny oraz wieloaspektowy. W tym zaś przypadku oceny stały się emocjonalne i o dziwo pozbawione głębszej refleksji i w wielu "odsłonach" były i są one krytyczne wobec działań obecnych władz w zakresie operacji "Saryusz-Wolski". Mam nadzieję, że ona już niedługo przyjdzie i pojawią się teksty racjonalne, wyważone i odnoszące się do realiów a nie wyobrażeń o nich.
Natomiast ja osobiście wobec ponownego "wyboru" D. Tuska na szefa Rady Europejskiej mam kilka spostrzeżeń, które też ocierając się o formułę "political fiction", posłużą - mam nadzieję - jako materiał do dyskusji i refleksji.
Po pierwsze.
Warto spojrzeć realistycznie na znaczenie funkcji szefa Rady Europejskiej. Obecnie jest ona raczej funkcją fasadową w strukturze decyzyjnej UE i jako taka nie wymaga, aby sprawował ją jakiś znaczący i sprawny intelektualnie oraz przygotowany merytorycznie polityk a z teraźniejszego punktu widzenia IV Rzeszy czyli niemieckiej UE wymagania te są wprost odwrotne i je idealnie spełnia podnóżek A. Merkel - D. Tusk.
Ogólnie zaś sam nie wiem, dlaczego w ogóle ta funkcja powstała i sądzę, że jedynie po to, aby pozostawić fałszywą namiastkę jakiegoś niby narodowego charakteru współpracy państw w ramach UE.
Czym jest ta funkcja było wiadomo już wcześniej..., bo czy przed objęciem szefowania w Europie i na świecie (oprócz Belgii) słyszał ktoś o Hermanie Van Rompuy'u i czy ktoś teraz jest w stanie wymienić choćby jedną ważną jego europejską inicjatywę? Nikt już o nim nie pamięta i tak samo nikt nie będzie w stanie wymienić czegokolwiek dobrego o D. Tusku za wyjątkiem tego, że reprezentował Niemcy a za jego kadencji nastąpił Brexit, inwazja islamu i co jeszcze, to zobaczymy.
Po drugie
Należy się zastanowić, czy w kilkumiesięcznym okresie poprzedzającym marcowy "wybór", ktokolwiek sądził, że reelekcja D. Tuska na szefa Rady Europejskiej może być zagrożona.
Sądzę, że tak a pierwszym, który o takiej ewentualności myślał był zapewne sam D. Tusk, bowiem jego kadencja była jeszcze bardziej miałka niż jego śmiesznego poprzednika.
Mimo dekoracyjnego charakteru owego stanowiska, to jednak w jego pełnieniu trzeba wykazać choć odrobinę jakości politycznej. A tej D. Tusk nie miał nigdy i nie ma jej teraz. Stąd ogólnie oceniany był w UE jako polityk przeciętny i mierny a jego ponowny wybór wcale nie był pewny, nawet w kalkulacjach A. Merkel. Dlatego też A. Merkel prowadziła wielostronne dyskusje z różnymi politykami, ze szczególnym uwzględnieniem polityków polskich. I - zdając się na relację J. Kaczyńskiego - przed samym szczytem była skłonna nawet zgodzić się z wetem polskiego rządu i poświęcić (w imię zapewne jakichś ustępstw Polski wobec Niemiec) D. Tuska. Podobnie wyglądała sytuacja z V. Orbanem, który podobno też miał zapewnić polskie władze o swoim poparciu.
Nawet jeszcze przed zgłoszeniem przez Polskę Jacka Saryusza-Wolskiego mówiło się, że być może zgłoszony zostanie inny kandydat, chyba z Irlandii. W takiej sytuacji wybór dla PiS-u byłby trudny - musiałby głosować nie na obywatela z polskim paszportem a z innym.
Po trzecie
Wobec powyższego, zasadne jest dodatkowe zastanowienie się dlaczego D. Tusk stał się nagle jedynym kandydatem Niemiec na szefa Rady Europejskiej i dlaczego A. Merkel zmieniła zdanie i tak mocno zaangażowała się w lobbowanie na rzecz tego niemieckiego kandydata z polskim paszportem, lobbowania na tyle skutecznego, że przekonała nawet Węgry i inne kraje do jego akceptacji.
W tym obszarze jest najwięcej znaków zapytania i możemy się tylko domyślać powodów.
Bardzo prawdopodobna jest po prostu polityczna gra A. Merkel mająca na celu wprowadzenie w błąd J. Kaczyńskiego, by ostatecznie i tak postawić na jej niemieckiego i bardzo spolegliwego kandydata D. Tuska, ale po drodze uzyskując jakieś nieznane nam szerzej polityczne cele związane z Polską i nawet w konsekwencji kończące się obaleniem jej obecnych władz. W tym obszarze celem A. Merkel mogło też być zachwianie konsolidacji państw grupy V4, która przyszłościowo zagraża niemieckiej hegemonii w UE i prusaczka postanowiła "przywrócić" krnąbrne kraje do ich - wedle niej - odpowiedniego miejsca "w szeregu".
Być może też - wobec ogromnych problemów UE spowodowanych przez A. Merkel - kanclerzyca postanowiła "wystawić zająca", którego można "upolować" jako sprawcę wszelkich kłopotów UE, szczególnie przed wrześniowymi wyborami w Niemczech.
Jednym z powodów "zmiany" stanowiska A. Merkel mógłby być też stanowczy opór polskich władz wobec nakreślonych żądań strony niemieckiej w zamian za przychylność dla polskiego weta wobec D. Tuska. A takie żądania musiały paść w czasie ostatecznych negocjacji.
Zapewne też A. Merkel postawiła "pod ścianą" V. Orbana wymuszając na nim aprobatę wystawionego przez nią D. Tuska w zamian np. za brak sprzeciwu wobec nowej, restrykcyjnej węgierskiej ustawy dotyczącej islamskich uchodźców. Natomiast wobec innych, wahających się krajów użyła na pewno równie ważkich argumentów, czemu się tak naprawdę dziwię bowiem UE przeżywa takie kryzysy, że pokazanie takiej buty i arogancji (przed szczytem Angela już się cieszyła z wygranej D. Tuska) może tylko przysporzyć jej wrogów wśród innych, mniejszych krajów UE.
Jeszcze innym pobocznym powodem chęci "upokorzenia" Polski były PR-owe obszary kampanii wyborczej A. Merkel i pokazanie Niemcom - wobec takiego samego antypolskiego stanowiska jej kontrkandydata M. Schulza - że dalej traktuje Polaków jak od zawsze i podświadomie nas traktuje większość Niemców, szczególnie elit niemieckich, które cały czas realizują niemiecki projekt Mitteleuropy. Jeżeliby uznać ten powód za istotny, to faktycznie po "wyborze" D. Tuska jego krajanka A. Merkel zyskała kilka punktów procentowych w krajowych sondażach i wyszła na zdecydowanie prowadzenie w walce o fotel Kanclerza Niemiec.
Chyba jednak zgłoszenie przez polski rząd Polaka Jacka Saryusza-Wolskiego było tym ostatecznym powodem konsolidacji negatywnych niemiecko-unijnych, lewacko-liberalnych sił przeciwko Polsce, choć i tak było oczywistym, że zdecydowana większość krajów unijnych go nie poprze i wygra w tej rozgrywce D. Tusk, jako jedyny - oprócz - J. Saryusza-Wolskiego kandydat.
Ta nominacja jednakowoż skomplikowała całą sprawę, i w Europie, choć raczej D. Tusk wydawał się pewny, ale też w Polsce. Bowiem - wedle mnie - były już przez Niemcy i "totalną opozycję" reprezentującą m.in. ich interesy w Polsce przygotowane działania oraz gotowa narracja, że PiS-owski rząd nie głosował na Polaka i zdradził Polskę a tymczasem wystawienie kandydatury J. Saryusza-Wolskiego zaprzepaściło te plany. B. Szydło więc ostatecznie nie zdradziła Polski bo wystawiła Polaka i to oddalonego merytorycznie o lata świetlne od miałkiego D. Tuska. I stąd się wzięła ta wściekłość PO i innych totalniaków, gdy rząd wystawił polską kandydaturę i to z szeregów PO. Już wszystko przecież było przygotowane, aby oskarżyć PiS o zdradę a tu "taki pasztet". Nawet GW w tytule piątkowego wydania dumnie napisała, że "Polak został wybrany na drugą kadencję..."... Oj... nie zmienili narracji i zabrzmiało infantylnie.
Śmiem zresztą tylko hipotetycznie i bez dowodów twierdzić, że - odnosząc się do niemieckiej roli w grudniowym puczu totalnej opozycji - że i Niemcy chciały w ostatniej chwili zgłosić głosem innych jakiegoś kontrkandydata, jeszcze bardziej antypolskiego niż D. Tusk i postawić PiS pod "ścianą wyboru". I w tym obszarze nagła i późna kandydatura europosła J. Saryusza-Wolskiego mogła rozwścieczyć A. Merkel i chcąc w tej swojej prusackiej nienawiści do Polski ją "upokorzyć" emocjonalnie i raczej ad hoc postawiła niemal wszystkim krajom zapewne jakieś ultimatum i zdecydowanie zaczęła lobbować za D. Tuskiem, bo oprócz innych elementów, to ... m.in. przestraszyła się kompetencji polskiego europosła.
Wystawienie i poparcie przez Polskę J. Syriusza-Wolskiego sprawiło, iż bezsensownym stało się wystawienie przez Niemcy innej kandydatury, bowiem polski rząd tak czy inaczej popierałby Polaka i wobec tego na nic zdałaby się propaganda zdrady Polski przez PiS.
Tak dygresyjnie. Sądzę jednak, że A. Merkel stawiając wszystko na w sumie mało istotny dla UE "wybór" D. Tuska już długookresowo przegrała, bo następnym razem raczej niektóre kraje już nie będą słuchały potulnie Niemiec a sprawy te będą o wiele istotniejsze. Podobnie arogancja i buta innych przywódców unijnych (m.in. Francji) pokazały innym mniejszym krajom, co one tak naprawdę znaczą dla liderowo i establishmentowo liberalno-lewicowego jądra Starej Unii, czyli znaczą "mniej niż zero". I na pewno te kraje ostatecznie i wreszcie dobitnie (bez jakichś tam gładkich słówek) zobaczyły jakim totalitarno-komunistycznym i antydemokratycznym tworem jest UE czyli ZSRR-bis, czyli Związek Socjalistycznych Republik Europejskich, czyli IV Rzesza Niemiecka. Okazało się wreszcie realnie, że demokracja w UE jest wtedy, gdy pozwala zrealizować cele elit UE a jej nie ma, gdy demokracja staje się faktycznie pierwotnie demokracją, która nie akceptuje ich poglądów. Wtedy elity UE są w stanie zmieniać zasady demokratyczne, a więc cała UE to totalitarna fikcja komunistycznego pokolenia '68 wspierana przez zadziwiającą koalicję starszych panów skupionych wokół syjonistycznych elit finansowych.
Tak naprawdę powyższe jest naprawdę sukcesem J. Kaczyńskiego. Od teraz nikt z UE nie ma prawa zarzucać nam braku demokracji, bo demokracja w Polsce jest naprawdę a w UE jej nie ma i jest ona totalitarnym lewackim szpetnym tworem.
Po czwarte
Należy zadać sobie pytanie: czy ktokolwiek mógłby sądzić, że obecne polskie władze mogły poprzeć niemieckiego i antypolskiego oraz najbardziej niszczącego Polskę premiera D. Tuska na kolejną kadencję szefowania Radzie Europejskiej?
Oczywiście, że nie. I dlatego jakoś jestem zażenowany niektórymi opiniami prawych autorytetów krytykujących polski rząd. Przecież przez całe 8 lat rządów PO walczyliśmy z D. Tuskiem uważając go za niemal przestępcę i likwidatora Polski. Musiał być głos sprzeciwu i wiedzieli o tym zarówno wyborcy PiS, jak i totalna opozycja. I tu też wygrał J. Kaczyński, bo sprzeciwił się nie narażając się na zarzut zdrady a dodatkowo udowodnił, że UE to antydemokratyczna instytucja wymagająca zmian i nie mająca żadnego moralnego prawa pouczać Polski w zakresie praworządności i demokracji, bo - powtórzę - w Polsce ona jest a w Unii Europejskiej jej nie ma.
W tym kontekście warto przytoczyć pewną analizę dokonaną przez jednego z polskich przedsiębiorców [3]:
"Jeżeli Tusk przegrałby przy braku poparcia PiS, wróciłby do kraju i zagroziłby zjednoczeniem opozycji, miałby dwa lata na przygotowanie się do wyborów. Dodatkowo Kaczyński byłby oskarżany za każdą złą dla Polski decyzję Unii Europejskiej, bo przecież PiS ponosiłby odpowiedzialność za nową strategię UE, a ta nie byłaby już "winą Tuska".
Jeżeli Tusk przegrałby przy poparciu PiS, wówczas wróciłby do kraju jednoczyć opozycję, mając dwa lata do wyborów. Prawo i Sprawiedliwość nie miałoby już zbyt wielu argumentów przemawiających za krytykowaniem poczynań Donalda Tuska w Radzie Europejskiej, skoro w tym przypadku rząd polski by go poparł.
Jeżeli Tusk wygrałby przy poparciu PiS, wówczas Kaczyński odsunąłby Tuska od naszych przyszłych wyborów parlamentarnych, ale z drugiej strony nie miałby argumentów na krytykowanie Donalda za działania w UE. Miałby też mniej argumentów na osłabianie jego pozycji w Polsce, a za trzy lata Tusk wjechałby do Polski na białym koniu.
Jacek Saryusz-Wolski unika wywiadów i publicznych wypowiedzi. Sądzę, że dokładnie wie dlaczego i wydaje mi się, iż taka została przyjęta strategia wspólnie z J. Kaczyńskim. Oni wszystko wiedzą i wiedzą, że być może cała operacja "Saryusz-Wolski" ostatecznie się udała i pokazała prawdziwe oblicze UE a to jest niezbędne, żeby zmienić oblicze UE i powstrzymać hegemonię Niemiec.
I tyle moich refleksji. Liczę na dyskusję :)
[1] Minister Witold Waszczykowski: "Nasz oficjalny kandydat Jacek Saryusz-Wolski w ogóle nie został dopuszczony pod dyskusję, nie mówiąc o głosowaniu. Kiedy postawiono sprawę Tuska, zapytano tylko, kto jest przeciw. Mówienie o 27:1 jako wyniku głosowania jest nieuprawnione, bo nie wiemy, który z tych 27 krajów byłby za, a kto by się wstrzymał. To pytanie w ogóle nie padło" - za: http://wpolityce.pl/swiat/331111-waszczykowski-o-kulisach-szczytu-re-nie-dano-sie-wypowiedziec-panstwom-ue-z-gory-zalozono-ich-poparcie-dla-tuska
[2] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2010/01/cesarz-tusk-jest-nagi-i-jego-dworzanie.html
[3] http://opinie.wp.pl/zwyciestwo-tuska-to-tak-naprawde-zwyciestwo-kaczynskiego-6099544781214849a
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Tak naprawdę w całym tym polskim medialnym chaosie związanym z ponownym "wyborem" (dziś cudzysłów jest konieczny - 1) D. Tuska na szefa Rady Europejskiej można się po prostu zagubić. Niezależnie czy jest się pro czy antyrządowym. Po naszej, prawej stronie są zarówno głosy zachwytu nad walką o polskie interesy, jak i umiarkowanej, ale też emocjonalnej krytyki działań PiS-u a u "totalnej opozycji" jak zwykle: wszystko co złe to PiS a D. Tusk, czyli my zwyciężyliśmy i upokorzyliśmy na terenie Europy wstrętnego Kaczora i jego rządy.
O głupiej, aberracyjnej i bezrefleksyjnej radości "totalniaków" nawet nie ma co pisać, bo od dawna było duże prawdopodobieństwo, że D. Tusk ponownie będzie andersenowskim "Nagim Królem Europy" [2], więc zadziwiająca jest ta radość z powszechnej przecież oczywistości. Być może ta radość wynika z postawy innych krajów UE, które w sumie "poparły" D. Tuska (szczególnie kraje V4), ale sam wybór był już dawno niemal przesądzony, niemal...
Oczywiście D. Tusk i jego "wybór" są najważniejszymi obiektami powszechnej, medialnej dyskusji w Polsce, choć w Europie czy na świecie (może oprócz Niemiec) ponowne objęcie unijnej funkcji przez byłego polskiego premiera jest tylko odnotowywane i raczej wcale nie na najważniejszych pozycjach.
Przeglądając fora internetowe, czytając dziesiątki artykułów i analiz oraz oglądając wiele wywiadów dotyczących ponownego uzyskania przez D. Tuska unijnego "stołka", towarzyszyły i towarzyszą mi w większości uczucia zdziwienia i zażenowania. Wynikają one z mojej konstatacji, iż większość - nawet zacnych dziennikarzy czy blogerów - nie ma w ogóle nic konkretnego do przekazania a ich wywody opierają się na braku znajomości faktów, wynikają z emocji i bezrefleksyjnie ocierają się o kategorię "political fiction".
Z jednej strony to się nie dziwię, iż w taki właśnie sposób opisywane są okoliczności i skutki dokonanego na Malcie ponownego "wyboru" D. Tuska. Bowiem w sumie tak naprawdę nie są znane prawie żadne fakty związane z pisowską "operacją Saryusz-Wolski". Nie znamy treści rozmów kuluarowych, nie wiemy co skłoniło Jacka Saryusz-Wolskiego do takiego a nie innego działania, nie opublikowane zostały żadne materiały z pobytu A. Merkel w Polsce (w tym te dotyczące spotkania w niemieckiej ambasadzie A. Merkel z "totalna opozycją"), nic nie wiemy co tak naprawdę ustaliły mocarstwa europejskie na spotkaniu w Wersalu ani też nie znamy treści rozmów w grupie V4 i też nie mamy żadnych informacji dotyczących przebiegu lobbowania niemieckiej kanclerz za D. Tuskiem. Jedyne co wiemy - i zresztą w takich sytuacjach zawsze tak jest - to te strzępki informacji ujawnianych w takim zakresie w jakim chcą je ujawnić polscy i zagraniczni uczestnicy szczytu na Malcie.
Z drugiej zaś strony to bardzo mocno jestem zdziwiony emocjonalną i bezrefleksyjną postawą prawicowych dziennikarzy, blogerów i analityków, którzy ulegli narracji krajowej wojny "totalniaków" z PiS-em. Przecież to, że z reguły nie są nam znane wszystkie okoliczności i treści rozmów dotyczących podjęcia przez polityków określonych decyzji jest rzeczą oczywistą i z reguły nawet opierając się na szczątkowych informacjach oraz własnej wiedzy i analitycznej intuicji, wartościowi prawicowi autorzy potrafili dogłębnie i logicznie przedstawiać swoje zdanie na określony temat i to w sposób rzetelny oraz wieloaspektowy. W tym zaś przypadku oceny stały się emocjonalne i o dziwo pozbawione głębszej refleksji i w wielu "odsłonach" były i są one krytyczne wobec działań obecnych władz w zakresie operacji "Saryusz-Wolski". Mam nadzieję, że ona już niedługo przyjdzie i pojawią się teksty racjonalne, wyważone i odnoszące się do realiów a nie wyobrażeń o nich.
Natomiast ja osobiście wobec ponownego "wyboru" D. Tuska na szefa Rady Europejskiej mam kilka spostrzeżeń, które też ocierając się o formułę "political fiction", posłużą - mam nadzieję - jako materiał do dyskusji i refleksji.
Po pierwsze.
Warto spojrzeć realistycznie na znaczenie funkcji szefa Rady Europejskiej. Obecnie jest ona raczej funkcją fasadową w strukturze decyzyjnej UE i jako taka nie wymaga, aby sprawował ją jakiś znaczący i sprawny intelektualnie oraz przygotowany merytorycznie polityk a z teraźniejszego punktu widzenia IV Rzeszy czyli niemieckiej UE wymagania te są wprost odwrotne i je idealnie spełnia podnóżek A. Merkel - D. Tusk.
Ogólnie zaś sam nie wiem, dlaczego w ogóle ta funkcja powstała i sądzę, że jedynie po to, aby pozostawić fałszywą namiastkę jakiegoś niby narodowego charakteru współpracy państw w ramach UE.
Czym jest ta funkcja było wiadomo już wcześniej..., bo czy przed objęciem szefowania w Europie i na świecie (oprócz Belgii) słyszał ktoś o Hermanie Van Rompuy'u i czy ktoś teraz jest w stanie wymienić choćby jedną ważną jego europejską inicjatywę? Nikt już o nim nie pamięta i tak samo nikt nie będzie w stanie wymienić czegokolwiek dobrego o D. Tusku za wyjątkiem tego, że reprezentował Niemcy a za jego kadencji nastąpił Brexit, inwazja islamu i co jeszcze, to zobaczymy.
Po drugie
Należy się zastanowić, czy w kilkumiesięcznym okresie poprzedzającym marcowy "wybór", ktokolwiek sądził, że reelekcja D. Tuska na szefa Rady Europejskiej może być zagrożona.
Sądzę, że tak a pierwszym, który o takiej ewentualności myślał był zapewne sam D. Tusk, bowiem jego kadencja była jeszcze bardziej miałka niż jego śmiesznego poprzednika.
Mimo dekoracyjnego charakteru owego stanowiska, to jednak w jego pełnieniu trzeba wykazać choć odrobinę jakości politycznej. A tej D. Tusk nie miał nigdy i nie ma jej teraz. Stąd ogólnie oceniany był w UE jako polityk przeciętny i mierny a jego ponowny wybór wcale nie był pewny, nawet w kalkulacjach A. Merkel. Dlatego też A. Merkel prowadziła wielostronne dyskusje z różnymi politykami, ze szczególnym uwzględnieniem polityków polskich. I - zdając się na relację J. Kaczyńskiego - przed samym szczytem była skłonna nawet zgodzić się z wetem polskiego rządu i poświęcić (w imię zapewne jakichś ustępstw Polski wobec Niemiec) D. Tuska. Podobnie wyglądała sytuacja z V. Orbanem, który podobno też miał zapewnić polskie władze o swoim poparciu.
Nawet jeszcze przed zgłoszeniem przez Polskę Jacka Saryusza-Wolskiego mówiło się, że być może zgłoszony zostanie inny kandydat, chyba z Irlandii. W takiej sytuacji wybór dla PiS-u byłby trudny - musiałby głosować nie na obywatela z polskim paszportem a z innym.
Po trzecie
Wobec powyższego, zasadne jest dodatkowe zastanowienie się dlaczego D. Tusk stał się nagle jedynym kandydatem Niemiec na szefa Rady Europejskiej i dlaczego A. Merkel zmieniła zdanie i tak mocno zaangażowała się w lobbowanie na rzecz tego niemieckiego kandydata z polskim paszportem, lobbowania na tyle skutecznego, że przekonała nawet Węgry i inne kraje do jego akceptacji.
W tym obszarze jest najwięcej znaków zapytania i możemy się tylko domyślać powodów.
Bardzo prawdopodobna jest po prostu polityczna gra A. Merkel mająca na celu wprowadzenie w błąd J. Kaczyńskiego, by ostatecznie i tak postawić na jej niemieckiego i bardzo spolegliwego kandydata D. Tuska, ale po drodze uzyskując jakieś nieznane nam szerzej polityczne cele związane z Polską i nawet w konsekwencji kończące się obaleniem jej obecnych władz. W tym obszarze celem A. Merkel mogło też być zachwianie konsolidacji państw grupy V4, która przyszłościowo zagraża niemieckiej hegemonii w UE i prusaczka postanowiła "przywrócić" krnąbrne kraje do ich - wedle niej - odpowiedniego miejsca "w szeregu".
Być może też - wobec ogromnych problemów UE spowodowanych przez A. Merkel - kanclerzyca postanowiła "wystawić zająca", którego można "upolować" jako sprawcę wszelkich kłopotów UE, szczególnie przed wrześniowymi wyborami w Niemczech.
Jednym z powodów "zmiany" stanowiska A. Merkel mógłby być też stanowczy opór polskich władz wobec nakreślonych żądań strony niemieckiej w zamian za przychylność dla polskiego weta wobec D. Tuska. A takie żądania musiały paść w czasie ostatecznych negocjacji.
Zapewne też A. Merkel postawiła "pod ścianą" V. Orbana wymuszając na nim aprobatę wystawionego przez nią D. Tuska w zamian np. za brak sprzeciwu wobec nowej, restrykcyjnej węgierskiej ustawy dotyczącej islamskich uchodźców. Natomiast wobec innych, wahających się krajów użyła na pewno równie ważkich argumentów, czemu się tak naprawdę dziwię bowiem UE przeżywa takie kryzysy, że pokazanie takiej buty i arogancji (przed szczytem Angela już się cieszyła z wygranej D. Tuska) może tylko przysporzyć jej wrogów wśród innych, mniejszych krajów UE.
Jeszcze innym pobocznym powodem chęci "upokorzenia" Polski były PR-owe obszary kampanii wyborczej A. Merkel i pokazanie Niemcom - wobec takiego samego antypolskiego stanowiska jej kontrkandydata M. Schulza - że dalej traktuje Polaków jak od zawsze i podświadomie nas traktuje większość Niemców, szczególnie elit niemieckich, które cały czas realizują niemiecki projekt Mitteleuropy. Jeżeliby uznać ten powód za istotny, to faktycznie po "wyborze" D. Tuska jego krajanka A. Merkel zyskała kilka punktów procentowych w krajowych sondażach i wyszła na zdecydowanie prowadzenie w walce o fotel Kanclerza Niemiec.
Chyba jednak zgłoszenie przez polski rząd Polaka Jacka Saryusza-Wolskiego było tym ostatecznym powodem konsolidacji negatywnych niemiecko-unijnych, lewacko-liberalnych sił przeciwko Polsce, choć i tak było oczywistym, że zdecydowana większość krajów unijnych go nie poprze i wygra w tej rozgrywce D. Tusk, jako jedyny - oprócz - J. Saryusza-Wolskiego kandydat.
Ta nominacja jednakowoż skomplikowała całą sprawę, i w Europie, choć raczej D. Tusk wydawał się pewny, ale też w Polsce. Bowiem - wedle mnie - były już przez Niemcy i "totalną opozycję" reprezentującą m.in. ich interesy w Polsce przygotowane działania oraz gotowa narracja, że PiS-owski rząd nie głosował na Polaka i zdradził Polskę a tymczasem wystawienie kandydatury J. Saryusza-Wolskiego zaprzepaściło te plany. B. Szydło więc ostatecznie nie zdradziła Polski bo wystawiła Polaka i to oddalonego merytorycznie o lata świetlne od miałkiego D. Tuska. I stąd się wzięła ta wściekłość PO i innych totalniaków, gdy rząd wystawił polską kandydaturę i to z szeregów PO. Już wszystko przecież było przygotowane, aby oskarżyć PiS o zdradę a tu "taki pasztet". Nawet GW w tytule piątkowego wydania dumnie napisała, że "Polak został wybrany na drugą kadencję..."... Oj... nie zmienili narracji i zabrzmiało infantylnie.
Śmiem zresztą tylko hipotetycznie i bez dowodów twierdzić, że - odnosząc się do niemieckiej roli w grudniowym puczu totalnej opozycji - że i Niemcy chciały w ostatniej chwili zgłosić głosem innych jakiegoś kontrkandydata, jeszcze bardziej antypolskiego niż D. Tusk i postawić PiS pod "ścianą wyboru". I w tym obszarze nagła i późna kandydatura europosła J. Saryusza-Wolskiego mogła rozwścieczyć A. Merkel i chcąc w tej swojej prusackiej nienawiści do Polski ją "upokorzyć" emocjonalnie i raczej ad hoc postawiła niemal wszystkim krajom zapewne jakieś ultimatum i zdecydowanie zaczęła lobbować za D. Tuskiem, bo oprócz innych elementów, to ... m.in. przestraszyła się kompetencji polskiego europosła.
Wystawienie i poparcie przez Polskę J. Syriusza-Wolskiego sprawiło, iż bezsensownym stało się wystawienie przez Niemcy innej kandydatury, bowiem polski rząd tak czy inaczej popierałby Polaka i wobec tego na nic zdałaby się propaganda zdrady Polski przez PiS.
Tak dygresyjnie. Sądzę jednak, że A. Merkel stawiając wszystko na w sumie mało istotny dla UE "wybór" D. Tuska już długookresowo przegrała, bo następnym razem raczej niektóre kraje już nie będą słuchały potulnie Niemiec a sprawy te będą o wiele istotniejsze. Podobnie arogancja i buta innych przywódców unijnych (m.in. Francji) pokazały innym mniejszym krajom, co one tak naprawdę znaczą dla liderowo i establishmentowo liberalno-lewicowego jądra Starej Unii, czyli znaczą "mniej niż zero". I na pewno te kraje ostatecznie i wreszcie dobitnie (bez jakichś tam gładkich słówek) zobaczyły jakim totalitarno-komunistycznym i antydemokratycznym tworem jest UE czyli ZSRR-bis, czyli Związek Socjalistycznych Republik Europejskich, czyli IV Rzesza Niemiecka. Okazało się wreszcie realnie, że demokracja w UE jest wtedy, gdy pozwala zrealizować cele elit UE a jej nie ma, gdy demokracja staje się faktycznie pierwotnie demokracją, która nie akceptuje ich poglądów. Wtedy elity UE są w stanie zmieniać zasady demokratyczne, a więc cała UE to totalitarna fikcja komunistycznego pokolenia '68 wspierana przez zadziwiającą koalicję starszych panów skupionych wokół syjonistycznych elit finansowych.
Tak naprawdę powyższe jest naprawdę sukcesem J. Kaczyńskiego. Od teraz nikt z UE nie ma prawa zarzucać nam braku demokracji, bo demokracja w Polsce jest naprawdę a w UE jej nie ma i jest ona totalitarnym lewackim szpetnym tworem.
Po czwarte
Należy zadać sobie pytanie: czy ktokolwiek mógłby sądzić, że obecne polskie władze mogły poprzeć niemieckiego i antypolskiego oraz najbardziej niszczącego Polskę premiera D. Tuska na kolejną kadencję szefowania Radzie Europejskiej?
Oczywiście, że nie. I dlatego jakoś jestem zażenowany niektórymi opiniami prawych autorytetów krytykujących polski rząd. Przecież przez całe 8 lat rządów PO walczyliśmy z D. Tuskiem uważając go za niemal przestępcę i likwidatora Polski. Musiał być głos sprzeciwu i wiedzieli o tym zarówno wyborcy PiS, jak i totalna opozycja. I tu też wygrał J. Kaczyński, bo sprzeciwił się nie narażając się na zarzut zdrady a dodatkowo udowodnił, że UE to antydemokratyczna instytucja wymagająca zmian i nie mająca żadnego moralnego prawa pouczać Polski w zakresie praworządności i demokracji, bo - powtórzę - w Polsce ona jest a w Unii Europejskiej jej nie ma.
W tym kontekście warto przytoczyć pewną analizę dokonaną przez jednego z polskich przedsiębiorców [3]:
"Jeżeli Tusk przegrałby przy braku poparcia PiS, wróciłby do kraju i zagroziłby zjednoczeniem opozycji, miałby dwa lata na przygotowanie się do wyborów. Dodatkowo Kaczyński byłby oskarżany za każdą złą dla Polski decyzję Unii Europejskiej, bo przecież PiS ponosiłby odpowiedzialność za nową strategię UE, a ta nie byłaby już "winą Tuska".
Jeżeli Tusk przegrałby przy poparciu PiS, wówczas wróciłby do kraju jednoczyć opozycję, mając dwa lata do wyborów. Prawo i Sprawiedliwość nie miałoby już zbyt wielu argumentów przemawiających za krytykowaniem poczynań Donalda Tuska w Radzie Europejskiej, skoro w tym przypadku rząd polski by go poparł.
Jeżeli Tusk wygrałby przy poparciu PiS, wówczas Kaczyński odsunąłby Tuska od naszych przyszłych wyborów parlamentarnych, ale z drugiej strony nie miałby argumentów na krytykowanie Donalda za działania w UE. Miałby też mniej argumentów na osłabianie jego pozycji w Polsce, a za trzy lata Tusk wjechałby do Polski na białym koniu.
Ale skoro Tusk wygrał przy braku poparcia PiS, będącym w zasadzie jedynie markowaniem braku przez polski rząd, to:
- nadal wszystko co dzieje się "złego" w UE jest winą Tuska,
- wreszcie można go pociągać po prokuraturze z gwarancją, że po oczernianiu przed Komisją wróci do Brukseli nie mając wpływu na opozycję i na obronę poprzez krajowe media,
- po zakończeniu kadencji Tusk nie wróci na białym koniu z Brukseli, bo społeczeństwo będzie non stop bombardowane sprawami przeciwko Tuskowi z wewnątrz Polski oraz poprzez komunikowanie jego "zdradzieckich" działań w Radzie Europejskiej przeciwko Polsce,
- działania Tuska na rzecz opozycji zostają wstrzymane de facto aż do wyborów (mniej więcej wtedy kończy się jego kadencja w RE), więc opozycja pozostaje rozbita, tak jak teraz,
- Tusk zostaje osłabiony także w UE, bo przecież "nie poparł go jego własny kraj".
W
tej chwili świat nie ma wątpliwości, że PiS zrobił wszystko, żeby
zrzucić Tuska ze stołka. Tak naprawdę jednak zrobił wszystko, żeby na
tym stołku nie stała mu się żadna krzywda.
Komisja
śledcza ds. Amber Gold na dzień przed wyborem przewodniczącego Rady
Europejskiej wspomniała o przesłuchaniu syna Donalda Tuska. Gdyby
politycy Prawa i Sprawiedliwości chcieli strącić Tuska ze stołka, to
jego syn byłby przesłuchiwany w ciągu ostatnich dni, a w jak najbliższym
terminie przed wyborami na komisji musiałby stawić się sam Donald Tusk.
Dlaczego tak się nie stało? Ryzyko było po prostu zbyt duże – taki
obrót spraw zaszkodziłoby reelekcji, której tak naprawdę PiS chciał.
Wszyscy
dziwili się, że grupa wyszehradzka popierała Tuska, a Szydło niemal w
ostatniej chwili zaczęła przekonywanie do swoich racji... Angelę Merkel -
jedyną pewną kumpelę Donalda, która decyzji o jego poparciu szybko nie
zmieni. PiS o stanowisku grupy w ogóle nie mówił, nie krzyczał o
zdradzie, o rozłamie, bo tak naprawdę jest z jej członkami dogadany. Nie
daj Bóg Węgry, Czechy lub Słowacja wycofałyby poparcie dla Tuska, a
wtedy pojawiłaby się szansa, że nagle wyskoczyłby trzeci kandydat i Tusk
mógłby się posypać. Wówczas PiS otrzymałby to, czego nie chciał. A
gdyby ktoś pytał o decyzję Orbana, to sam fakt, iż węgierski premier
jest z tej samej frakcji, do której należy PO, chyba wystarczy na
usprawiedliwienie oddania głosu na największego wroga Kaczyńskiego.
Do
gry został wystawiony Jacek Saryusz-Wolski, kandydat nie do podważenia
merytorycznie, a w dodatku (do niedawna) polityk Platformy
Obywatelskiej. Kandydat ponad podziałami, ale taki, którego z całą
pewnością nikt nie zauważy i który nie stanowi absolutnie żadnego
zagrożenia dla pozycji kończącego pierwszą kadencję szefa Rady
Europejskiej. Lud kupił, że PiS znalazł alternatywę dla braku poparcia
Tuska. W rozmowach liderów podczas wyborów szefa RE Saryusz-Wolski był
już pomijany. Ten pionek miał być spójnym elementem strategii jedynie
dla elektoratu PiS. W tym punkcie można się zastanowić, czy PiS nie
mógłby wystawić kogoś mocnego ze swojej ekipy, ale… wtedy ktoś mocny z
PiS przegrałby z Tuskiem, a tak to właściwie z Tuskiem przegrał ktoś z
Platformy. Więc de facto największym wygranym jest Kaczyński".
Po piąte
Pewien obszar całej tej politycznej akcji jest niemal niezauważalny a wyrażający się w odpowiedzi na pytanie: dlaczego Jacek Saryusz-Wolski podjął się roli, której końcowym efektem i tak była jego przegrana z D. Tuskiem?
Otóż wydaje mi się, iż właśnie on - a nie J. Kaczyński - był inicjatorem całego przedsięwzięcia. Ten Polak jest jednym z najdłużej pełniącym obowiązki europosła. Jest merytorycznie chyba najlepiej przygotowany do tej roli a jednocześnie jest polskim patriotą ze szlacheckim, polskim rodowodem a nie rodowodem syjonistycznych komunistów i nazistów.
Przez tyle lat europosłowania zyskał szacunek, ale też wielu przyjaciół, którzy zapewne są mu lojalni i przekazali mu jakieś informacje, które wymagały postawienia całej swojej kariery na szali, aby bronić Polski i polskich interesów. Mogą o tym świadczyć jego wpisy, których kwintesencją mogą być jego słowa: "wysiadłem na przystanku Polska" oraz swego czasu nazwanie D. Tuska "szmatą".
Po piąte
Pewien obszar całej tej politycznej akcji jest niemal niezauważalny a wyrażający się w odpowiedzi na pytanie: dlaczego Jacek Saryusz-Wolski podjął się roli, której końcowym efektem i tak była jego przegrana z D. Tuskiem?
Otóż wydaje mi się, iż właśnie on - a nie J. Kaczyński - był inicjatorem całego przedsięwzięcia. Ten Polak jest jednym z najdłużej pełniącym obowiązki europosła. Jest merytorycznie chyba najlepiej przygotowany do tej roli a jednocześnie jest polskim patriotą ze szlacheckim, polskim rodowodem a nie rodowodem syjonistycznych komunistów i nazistów.
Przez tyle lat europosłowania zyskał szacunek, ale też wielu przyjaciół, którzy zapewne są mu lojalni i przekazali mu jakieś informacje, które wymagały postawienia całej swojej kariery na szali, aby bronić Polski i polskich interesów. Mogą o tym świadczyć jego wpisy, których kwintesencją mogą być jego słowa: "wysiadłem na przystanku Polska" oraz swego czasu nazwanie D. Tuska "szmatą".
Jacek Saryusz-Wolski unika wywiadów i publicznych wypowiedzi. Sądzę, że dokładnie wie dlaczego i wydaje mi się, iż taka została przyjęta strategia wspólnie z J. Kaczyńskim. Oni wszystko wiedzą i wiedzą, że być może cała operacja "Saryusz-Wolski" ostatecznie się udała i pokazała prawdziwe oblicze UE a to jest niezbędne, żeby zmienić oblicze UE i powstrzymać hegemonię Niemiec.
I tyle moich refleksji. Liczę na dyskusję :)
[1] Minister Witold Waszczykowski: "Nasz oficjalny kandydat Jacek Saryusz-Wolski w ogóle nie został dopuszczony pod dyskusję, nie mówiąc o głosowaniu. Kiedy postawiono sprawę Tuska, zapytano tylko, kto jest przeciw. Mówienie o 27:1 jako wyniku głosowania jest nieuprawnione, bo nie wiemy, który z tych 27 krajów byłby za, a kto by się wstrzymał. To pytanie w ogóle nie padło" - za: http://wpolityce.pl/swiat/331111-waszczykowski-o-kulisach-szczytu-re-nie-dano-sie-wypowiedziec-panstwom-ue-z-gory-zalozono-ich-poparcie-dla-tuska
[2] http://krzysztofjaw.blogspot.com/2010/01/cesarz-tusk-jest-nagi-i-jego-dworzanie.html
[3] http://opinie.wp.pl/zwyciestwo-tuska-to-tak-naprawde-zwyciestwo-kaczynskiego-6099544781214849a
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
czwartek, 2 marca 2017
CO2. Kolejny atak zniemczonej UE na Polskę, ale walka jeszcze trwa!
W Polsce medialnie w większości dyskutuje się o sprawach nie mających żadnego znaczenia dla Polaków. Sztucznie podgrzewa się emocje, skłóca rodaków tematami i wydarzeniami nieistotnymi, w czym lubuje się nie mająca żadnego merytorycznego programu tzw. "totalna opozycja". Ten bieżący i sztucznie kreowany jazgot i histeria tych zdrajców naturalnie wymaga reakcji rządzących, co nie pozwala na skupieniu uwagi Polaków na rzeczach naprawdę istotnych, dotyczących nas wszystkich i przyszłych naszych pokoleń.
Jednym z tych tematów jest handel tzw. emisjami CO2 i światowymi oraz unijnymi obostrzeniami dotyczącymi emisji tegoż CO2.
Tak naprawdę zresztą przedmiotowego tematu w ogóle nie powinno być, bo tzw. Globalne Ocieplenie, które stało się pretekstem globalistów do walki z emisją gazów cieplarnianych oraz do wykreowania świetnego i dochodowego biznesu, jest fikcją.
Jednak na razie musimy - jako Polska - walczyć o jak najkorzystniejsze rozwiązania w tym obszarze, zarówno w skali światowej, jak i unijnej. A jest to bardzo trudne bowiem szczególnie największe państwa UE (w tym przede wszystkim Niemcy) prowadzą wobec nas wrogą i konkurencyjną politykę w zakresie polityki klimatycznej.
Kolejnym etapem tej wojny jest przyjęcie przez ministrów ds. środowiska w dniu 28.02.2017 roku "wspólnego stanowiska ws. reformy unijnego systemu pozwoleń na emisję CO2 (EU - ETS)", które zawiera rozwiązania określone przez polskiego ministra Jana Szyszkę jako niszczące polskie bezpieczeństwo energetyczne i blokujące polskie zasoby energetyczne takie jak węgiel oraz nie mające nic wspólnego z porozumieniem paryskim (COP21). Polska wraz z Bułgarią, Rumunią, Cyprem, Chorwacją, Węgrami, Włochami, Litwą i Łotwą stanowiła grupę państw sprzeciwiających się proponowanym rozwiązaniom. Mimo, że zgodnie z obowiązującym jeszcze przez miesiąc nicejskim systemem głosowania, zgodnie z którym stworzona grupa wystarczała do utworzenia tzw. „mniejszości blokującej”, to „wspólne” stanowisko zostało jednak zaakceptowane.
Niekorzystne dla Polski rozwiązania - powodujące m.in. wzrost cen uprawnień na emisję CO2 a tym samym wzrost kosztów przedsiębiorstw i wzrost cen dla konsumentów - to przede wszystkim:
- ustalenie niższego progu całkowitej liczby uprawnień dostępnych na aukcjach z 57% (jakie proponowała i tak niekorzystnie dla Polski KE) do 55%,
- wprowadzenie mechanizmu umarzania niewykorzystanych pozwoleń, bez określenia nawet ilości certyfikatów, które miałyby być skasowane - tym samym nie będzie już możliwości np. korzystnej dochodowo odsprzedaży niewykorzystanych uprawnień.
To porozumienie to kolejny negatywny krok UE wobec Polski a dodatkowo bezprawny oraz niezgodny z ogólnoświatowymi ustaleniami dokonanymi podczas ubiegłorocznego szczytu klimatycznego w Paryżu - COP21. Co prawda prace nad ostatecznym kształtem nowych przepisów rozpocznie niedługo Parlament Europejski, ale raczej nie należy się spodziewać by zmienił on ich treść. Polsce wraz z innymi krajami głosującymi przeciw porozumieniu pozostanie prawdopodobnie złożenie prawnego sprzeciwu do instytucji unijnych lub ONZ-towskich.
W tym kontekście warto przypomnieć historię naszych negocjacyjnych klęsk i zwycięstw dotyczących całego obszaru związanego z polityką klimatyczną i pakietem klimatycznym obejmującymi też emisję i handel uprawnieniami CO2.
Rok 2008
Premier D. Tusk zgodził się i podpisał pakiet klimatyczny negocjowany w ramach UE. Zawarto w nim skrajnie niekorzystne zapisy uderzające w polską gospodarkę, która przecież w 90% oparta jest na węglu jako źródle energii. Pakiet nazwany 3x20 zakładał redukcję emisji CO2 o 20% w stosunku do roku bazowego 2005, zwiększenie do 20% udziału energii odnawialnej w całości zużywanej energii i 20% poprawę efektywności wykorzystania energii. Największa zdrada Polski dokonana przez D. Tuska polegała na tym, że pierwotnie wynegocjowanym przez śp. prezydenta L. Kaczyńskiego rokiem bazowym liczenia redukcji emisji CO2 dla Polski miał być rok 1990 a "premier" D. Tusk zgodził się na jego zmianę na rok 2005. Ta zmiana spowodowała, że zamiast osiągnięcia już rzeczywistej redukcji (w stosunku do roku 1990) na poziomie 32% w 2010 roku mieliśmy ją na poziomie ledwo kilkuprocentowym w stosunku do niekorzystnego roku bazowego 2005.
Rok 2013 (marzec)
Sąd UE w Luksemburgu oddalił polską skargę przeciw decyzji Komisji Europejskiej z 2011 r. dotyczącej przejściowych zasad przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji CO2 w całej Unii. Decyzja Komisji KE 2011/278/UE z 27 kwietnia 2011 r. (tzw. decyzja benchmarkowa) dotyczyła przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji CO2 w latach 2013-20 (...) i oznaczała, że Polska będzie mogła w latach 2013-2020 rozdzielić pomiędzy instalacje tylko ok. 477 mln uprawnień do emisji. Dla porównania w Niemczech mogło zostać rozdzielonych 1 mld 402 mln uprawnień do emisji, w Wielkiej Brytanii – 626 mln takich uprawnień. W polskiej skardze przeciw Komisji Europejskiej Polska zawarła cztery zarzuty:
- zaniżenie przydziału bezpłatnych uprawnień dla Polski wynikające z nie uwzględnienia specyfiki paliwowej poszczególnych państw członkowskich i wyliczeniu wskaźników emisyjności przy wykorzystaniu referencyjnej wydajności gazu ziemnego oraz przyjęcia tego paliwa jako paliwo referencyjne,
- nie uwzględnienie zróżnicowanej sytuacji w poszczególnych regionach UE i przez to naruszenie zasady równego traktowania,
- naruszenie zasady proporcjonalności polegające na określeniu wskaźników emisyjności na poziomie bardziej restrykcyjnym niż wymagają tego cele dyrektywy 2003/87 ustanawiającej system handlu przydziałami emisji gazów cieplarnianych we Wspólnocie,
- naruszenie przepisów dyrektywy 2003/87 i braku kompetencji Komisji do przyjęcia zaskarżonej decyzji.
Skarga, która i tak była spóźniona i wydawała się być działaniem pozorowanym została oddalona w całości, co tylko świadczyło o "wielkim" wówczas znaczeniu D. Tuska.
Rok 2014 (październik)
Pomimo lekceważenia przez UE interesów polskich w zakresie zmian klimatycznych (i w ogóle wszystkich interesów polskich) 24 października 2014 roku dalszej zdrady polskich interesów dopuściła się "premier" E. Kopacz. Podpisała bowiem rozwiązania nowego pakietu klimatycznego, jeszcze bardziej skrajnie niekorzystnego dla Polski i polskiego górnictwa i całej polskiej gospodarki. Zawarto w nim zapisy o redukcji o co najmniej 40% emisji CO2 do roku 2030 (w stosunku do niekorzystnego dla Polski roku bazowego 2005). Było to jawne uderzenie w polską gospodarkę, która i tak jest zdecydowanie słabsza od np. gospodarki niemieckiej czy francuskiej. Jedną z konsekwencji - i chyba najtragiczniejszą dla Polski - tego pakietu była konieczność radykalnego przestawienia się naszego kraju z węgla kamiennego na inne źródła pozyskiwania energii, w tym tzw. źródła energii odnawialnej, na które musielibyśmy wydać w najbliższych latach miliardy złotych. Wiązało się to również z koniecznością przyszłych radykalnych wzrostów cen energii dla ostatecznych odbiorców: przemysłowych i indywidualnych. Stąd pojawiły się m.in zakusy zamykania polskich kopalń, co oczywiście było bardzo pożądane szczególnie dla niemieckiego przemysłu wydobywczego.
Rok 2015 (grudzień)
Ogromny sukces polskiego rządu i ministra Jana Szyszko na Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, tzw. szczycie klimatycznym COP21.
Polska przygotowywała się na ten szczyt od dawna, ale prace nabrały przyspieszenia w momencie przejęcia władzy w Polsce przez rząd B. Szydło i objęcia teki ministra środowiska przez prof. J. Szyszko.
Polska w czasie tego szczytu chciała aby:
- porozumienie klimatyczne zostało zawarte niemal przez wszystkie państwa świata, czyli żeby Polska stała się sygnatariuszem porozumienia szerszego niż na poziomie UE i obejmującego całość światowej emisji gazów cieplarnianych, w tym również największych gospodarek takich jak: USA, Chiny czy Rosja,
- w porozumieniu klimatycznym zawarto zapisy umożliwiające uwzględnianie specyfiki gospodarek poszczególnych krajów i ich możliwości społeczno-gospodarczych w tworzeniu międzynarodowych porozumień klimatycznych,
- w porozumieniu klimatycznym wreszcie wskazano na rolę lasów w pochłanianiu CO2 i rolę zalesiania jako drogi do polepszenia klimatu oraz jednego ze sposobów działania na rzecz ochrony środowiska naturalnego i klimatu a także redukującego emisje CO2.
Dodatkowo też przygotowano analizę wykorzystania czystych ekologicznie geotermalnych źródeł energii oraz przedstawiono czyste metody spalania węgla opracowane przez krajowych naukowców dające minimalną emisję CO2 i zapewniające jego wtórne przetwarzanie.
W Paryżu Polska umiejętnie rozegrała negocjacje i wchodząc m.in. w przejściowe alianse (porozumienia) z Chinami, Indiami, Arabia Saudyjską czy Indonezją uzyskała wszystko, co chciała i postulowała. W ostatecznym globalnym porozumieniu ONZ zawarto wszystkie polskie postulaty a ponadto uzyskano odejście od terminu "dekarbonizacja" na rzecz "neutralności węglowej". Szczyt zakończył się w sumie dużym sukcesem bo podpisały porozumienie niemal wszystkie kraje świata, w tym najwięksi emitenci CO2, czyli Rosja, Chiny i USA.
Dla Polski był to ogromny sukces.
Po pierwsze. Globalny charakter porozumienia na szczeblu najszerszym z możliwych czyli ONZ postawił zupełnie inaczej pozycję Polski i jej dorobek w emisji i redukcji CO2. Z globalnej bowiem perspektywy Polska jest krajem o średniej emisji CO2 a najwięcej winny dziś robić w zakresie redukcji jego emisji najwięksi globalni "truciciele".
Po drugie. Nareszcie Polska uzyskała możliwość uwzględniania jej specyfiki energetycznej w każdych negocjacjach klimatycznych. A jako, że Polska w 90% oparta jest na węglu to możliwym stało się wskazywanie na niemożność zrezygnowania z niego w długiej perspektywie czasowej a ponadto uzyskaliśmy swobodną możliwość wdrażania i eksportowania czystych technologii/metod spalania węgla dających minimalną emisję CO2 i zapewniających jego wtórne przetwarzanie, co - wedle ustaleń COP21 - pozwala na uniknięcie rezygnacji przez Polskę z węgla jako podstawowego surowca do produkcji energii a także - pozwala na rozszerzanie prac (unikanie blokowania przez UE) modernizacji polskiej energetyki opartej na węglu.
Po trzecie i chyba najważniejsze (o to delegacja Polski walczyła najmocniej). Uzyskaliśmy akceptację uznania lasów i zalesiania jako elementów redukujących emisję CO2, co pozwoliło na dywersyfikację uznawanych metod redukcji tego gazu. Więc - wedle porozumienia COP21 - nie musimy skupiać się na redukcji emisji tylko na zasadzie tzw "dekarbonizacji" przemysłu i wprowadzania odnawialnych źródeł energii (np. farmy wiatrowe) ale wskazywać, że Polska pochłania CO2 dzięki ogromnym połaciom posiadanych lasów obejmujących aż 30% powierzchni kraju ("płuca Europy" - ewenement w UE!) i tym samym redukuje własną emisję CO2 a dodatkowo prowadzi również efektywną politykę w zakresie redukcji gazów poprzez zalesienie. Dodatkowo dzięki m.in. terminowi "neutralność węglowa" możemy wskazać, że nasz kraj redukując emisję CO2 poprzez lasy i zalesianie tak naprawę dąży do zrównoważenia własnej emisji i staje się obojętnym a nawet netto ujemnym emitentem CO2. To pozwala na dalsze korzystanie Polski z węgla a to jest najważniejsze w krótkiej i długiej perspektywie naszej gospodarki. Dzięki tym zapisom - również tym z pkt. 2 - możliwym stało się również renegocjowanie skrajnie niekorzystnych zobowiązań jakie zostały przyjęte przez rządy D. Tuska i E. Kopacz.
Po czwarte. Uzyskaliśmy uznanie w zakresie naszych starań skierowanych na rozwijanie geotermalnych źródeł energii, czyli popularną geotermię tak wyśmiewaną przez elity III RP - ("Geotermia Toruńska").
Rok 2017 (luty)
Powtórzę to, co napisałem wcześniej. Przyjęto bezprawnie (pomimo sprzeciwu państw dających mniejszość blokującą) i niezgodnie z duchem ważniejszego porozumienia COP21 tzw. "wspólne stanowiska ws. reformy unijnego systemu pozwoleń na emisję CO2 (EU - ETS)". Niekorzystne dla Polski rozwiązania - powodujące m.in. wzrost cen uprawnień na emisję CO2 a tym samym wzrost kosztów przedsiębiorstw i wzrost cen dla konsumentów - to przede wszystkim:
- ustalenie niższego progu całkowitej liczby uprawnień dostępnych na aukcjach z 57% (jakie proponowała i tak niekorzystnie dla Polski KE) do 55%,
- wprowadzenie mechanizmu umarzania niewykorzystanych pozwoleń, bez określenia nawet ilości certyfikatów, które miałyby być skasowane - tym samym nie będzie już możliwości np. korzystnej dochodowo odsprzedaży niewykorzystanych uprawnień.
Na szczęście nie wszystko poszło "nie po naszej myśli".
Po pierwsze. Mimo, iż część krajów UE i wielu polityków chciało zwiększyć rokroczny spadek liczby uprawnień do emisji CO2, to jednak zachowany został ustalony w 2014 roku (też niekorzystny dla Polski) wskaźnik spadku wynoszący rocznie 2,2%.
Po drugie. Zgodnie z oczekiwaniami Polski przyjęto zapisy dotyczące zarządzania funduszem modernizacyjnym. Przewidziano go dla najbiedniejszych krajów UE, które z dochodów pochodzących ze sprzedaży 10 proc. uprawnień mają przekształcać swój system energetyczny. Do Polski trafić ma największa część z tych środków, dlatego polskiemu rządowi szczególnie zależało, by móc decydować, na jakie inwestycje pójdą. Na tym etapie udało się wynegocjować zapisy przewidujące, że to państwa-beneficjanci odpowiadają za zarządzanie funduszem a nie przedstawiciele państw członkowskich, KE oraz Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI). Polska obawiała się, że zarządzanie funduszem przez KE i EBI sprawi, iż nie wszystkie projekty, jakie chciałaby realizować, będą mogły otrzymać wsparcie. Na czarnej liście mogłyby się znaleźć np. inwestycje, które byłyby w jakikolwiek sposób związane z wykorzystaniem węgla jako surowca energetycznego.
Po trzecie. Uzyskano lekkie złagodzenie kryteriów (tzw. benchmarków), od których będzie zależało, ile dana firma będzie mogła dostać darmowych pozwoleń na emisję. W koncepcji bowiem KE benchmarki określają standardową wydajność w danym sektorze i pokazują, ile trzeba wyemitować CO2, żeby wyprodukować np. tonę stali. 100 proc. darmowych pozwoleń na emisje dostaną tylko te firmy, których wydajność będzie zgodna z ustalonym benchmarkiem.
Po czwarte. Uzyskano możliwość przyznania 30% darmowych uprawnień z przeznaczeniem dla ciepłownictwa, co jest ważne ze względu na wykorzystywanie przez Polskę węgla jako źródła energetycznego.
Niestety Polska może dziś walczyć tylko w zakresie skrajnie niekorzystnych porozumień zawartych przez zdrajców: D. Tuska i E. Kopacz a unijny system pozwoleń na emisję CO2 to główne narzędzie
realizacji zawartych w 2014 roku zapisów o redukcji o co najmniej 40% emisji CO2 do roku 2030 (w stosunku do niekorzystnego dla Polski roku bazowego 2005 a nie 1990).
Opisując efekty szczytu z 28.02.2017 roku korzystałem z dostępnych medialnie informacji, które wydają się być niepełne, co jest znów zastanawiające. Mam nadzieję, że polski rząd podejmie określone kroki prawno-instytucjonalne, aby wymóc na państwach unijnych respektowanie światowego porozumienia COP21, co wydaje się całkiem możliwe i prawnie skuteczne.
Oczekiwałbym jednak jakiejś dyskusji w Polsce na ten temat i szczegółowego poinformowania Polaków o wszystkich aspektach naszej walki o polski przemysł oparty na węglu.
To jest jedna z najważniejszych kwestii i może tzw. "totalna opozycja" jakoś też się wypowie na ten temat i uruchomi dla dobra Polski swoich przyjaciół w UE... w co zresztą wątpię, bo zdrajcy i sprzedajni szubrawcy już nimi pozostaną w imię zasady "raz k...rwa, zawsze k...rwa".
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Jednym z tych tematów jest handel tzw. emisjami CO2 i światowymi oraz unijnymi obostrzeniami dotyczącymi emisji tegoż CO2.
Tak naprawdę zresztą przedmiotowego tematu w ogóle nie powinno być, bo tzw. Globalne Ocieplenie, które stało się pretekstem globalistów do walki z emisją gazów cieplarnianych oraz do wykreowania świetnego i dochodowego biznesu, jest fikcją.
Jednak na razie musimy - jako Polska - walczyć o jak najkorzystniejsze rozwiązania w tym obszarze, zarówno w skali światowej, jak i unijnej. A jest to bardzo trudne bowiem szczególnie największe państwa UE (w tym przede wszystkim Niemcy) prowadzą wobec nas wrogą i konkurencyjną politykę w zakresie polityki klimatycznej.
Kolejnym etapem tej wojny jest przyjęcie przez ministrów ds. środowiska w dniu 28.02.2017 roku "wspólnego stanowiska ws. reformy unijnego systemu pozwoleń na emisję CO2 (EU - ETS)", które zawiera rozwiązania określone przez polskiego ministra Jana Szyszkę jako niszczące polskie bezpieczeństwo energetyczne i blokujące polskie zasoby energetyczne takie jak węgiel oraz nie mające nic wspólnego z porozumieniem paryskim (COP21). Polska wraz z Bułgarią, Rumunią, Cyprem, Chorwacją, Węgrami, Włochami, Litwą i Łotwą stanowiła grupę państw sprzeciwiających się proponowanym rozwiązaniom. Mimo, że zgodnie z obowiązującym jeszcze przez miesiąc nicejskim systemem głosowania, zgodnie z którym stworzona grupa wystarczała do utworzenia tzw. „mniejszości blokującej”, to „wspólne” stanowisko zostało jednak zaakceptowane.
Niekorzystne dla Polski rozwiązania - powodujące m.in. wzrost cen uprawnień na emisję CO2 a tym samym wzrost kosztów przedsiębiorstw i wzrost cen dla konsumentów - to przede wszystkim:
- ustalenie niższego progu całkowitej liczby uprawnień dostępnych na aukcjach z 57% (jakie proponowała i tak niekorzystnie dla Polski KE) do 55%,
- wprowadzenie mechanizmu umarzania niewykorzystanych pozwoleń, bez określenia nawet ilości certyfikatów, które miałyby być skasowane - tym samym nie będzie już możliwości np. korzystnej dochodowo odsprzedaży niewykorzystanych uprawnień.
To porozumienie to kolejny negatywny krok UE wobec Polski a dodatkowo bezprawny oraz niezgodny z ogólnoświatowymi ustaleniami dokonanymi podczas ubiegłorocznego szczytu klimatycznego w Paryżu - COP21. Co prawda prace nad ostatecznym kształtem nowych przepisów rozpocznie niedługo Parlament Europejski, ale raczej nie należy się spodziewać by zmienił on ich treść. Polsce wraz z innymi krajami głosującymi przeciw porozumieniu pozostanie prawdopodobnie złożenie prawnego sprzeciwu do instytucji unijnych lub ONZ-towskich.
W tym kontekście warto przypomnieć historię naszych negocjacyjnych klęsk i zwycięstw dotyczących całego obszaru związanego z polityką klimatyczną i pakietem klimatycznym obejmującymi też emisję i handel uprawnieniami CO2.
Rok 2008
Premier D. Tusk zgodził się i podpisał pakiet klimatyczny negocjowany w ramach UE. Zawarto w nim skrajnie niekorzystne zapisy uderzające w polską gospodarkę, która przecież w 90% oparta jest na węglu jako źródle energii. Pakiet nazwany 3x20 zakładał redukcję emisji CO2 o 20% w stosunku do roku bazowego 2005, zwiększenie do 20% udziału energii odnawialnej w całości zużywanej energii i 20% poprawę efektywności wykorzystania energii. Największa zdrada Polski dokonana przez D. Tuska polegała na tym, że pierwotnie wynegocjowanym przez śp. prezydenta L. Kaczyńskiego rokiem bazowym liczenia redukcji emisji CO2 dla Polski miał być rok 1990 a "premier" D. Tusk zgodził się na jego zmianę na rok 2005. Ta zmiana spowodowała, że zamiast osiągnięcia już rzeczywistej redukcji (w stosunku do roku 1990) na poziomie 32% w 2010 roku mieliśmy ją na poziomie ledwo kilkuprocentowym w stosunku do niekorzystnego roku bazowego 2005.
Rok 2013 (marzec)
Sąd UE w Luksemburgu oddalił polską skargę przeciw decyzji Komisji Europejskiej z 2011 r. dotyczącej przejściowych zasad przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji CO2 w całej Unii. Decyzja Komisji KE 2011/278/UE z 27 kwietnia 2011 r. (tzw. decyzja benchmarkowa) dotyczyła przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji CO2 w latach 2013-20 (...) i oznaczała, że Polska będzie mogła w latach 2013-2020 rozdzielić pomiędzy instalacje tylko ok. 477 mln uprawnień do emisji. Dla porównania w Niemczech mogło zostać rozdzielonych 1 mld 402 mln uprawnień do emisji, w Wielkiej Brytanii – 626 mln takich uprawnień. W polskiej skardze przeciw Komisji Europejskiej Polska zawarła cztery zarzuty:
- zaniżenie przydziału bezpłatnych uprawnień dla Polski wynikające z nie uwzględnienia specyfiki paliwowej poszczególnych państw członkowskich i wyliczeniu wskaźników emisyjności przy wykorzystaniu referencyjnej wydajności gazu ziemnego oraz przyjęcia tego paliwa jako paliwo referencyjne,
- nie uwzględnienie zróżnicowanej sytuacji w poszczególnych regionach UE i przez to naruszenie zasady równego traktowania,
- naruszenie zasady proporcjonalności polegające na określeniu wskaźników emisyjności na poziomie bardziej restrykcyjnym niż wymagają tego cele dyrektywy 2003/87 ustanawiającej system handlu przydziałami emisji gazów cieplarnianych we Wspólnocie,
- naruszenie przepisów dyrektywy 2003/87 i braku kompetencji Komisji do przyjęcia zaskarżonej decyzji.
Skarga, która i tak była spóźniona i wydawała się być działaniem pozorowanym została oddalona w całości, co tylko świadczyło o "wielkim" wówczas znaczeniu D. Tuska.
Rok 2014 (październik)
Pomimo lekceważenia przez UE interesów polskich w zakresie zmian klimatycznych (i w ogóle wszystkich interesów polskich) 24 października 2014 roku dalszej zdrady polskich interesów dopuściła się "premier" E. Kopacz. Podpisała bowiem rozwiązania nowego pakietu klimatycznego, jeszcze bardziej skrajnie niekorzystnego dla Polski i polskiego górnictwa i całej polskiej gospodarki. Zawarto w nim zapisy o redukcji o co najmniej 40% emisji CO2 do roku 2030 (w stosunku do niekorzystnego dla Polski roku bazowego 2005). Było to jawne uderzenie w polską gospodarkę, która i tak jest zdecydowanie słabsza od np. gospodarki niemieckiej czy francuskiej. Jedną z konsekwencji - i chyba najtragiczniejszą dla Polski - tego pakietu była konieczność radykalnego przestawienia się naszego kraju z węgla kamiennego na inne źródła pozyskiwania energii, w tym tzw. źródła energii odnawialnej, na które musielibyśmy wydać w najbliższych latach miliardy złotych. Wiązało się to również z koniecznością przyszłych radykalnych wzrostów cen energii dla ostatecznych odbiorców: przemysłowych i indywidualnych. Stąd pojawiły się m.in zakusy zamykania polskich kopalń, co oczywiście było bardzo pożądane szczególnie dla niemieckiego przemysłu wydobywczego.
Rok 2015 (grudzień)
Ogromny sukces polskiego rządu i ministra Jana Szyszko na Konferencji Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, tzw. szczycie klimatycznym COP21.
Polska przygotowywała się na ten szczyt od dawna, ale prace nabrały przyspieszenia w momencie przejęcia władzy w Polsce przez rząd B. Szydło i objęcia teki ministra środowiska przez prof. J. Szyszko.
Polska w czasie tego szczytu chciała aby:
- porozumienie klimatyczne zostało zawarte niemal przez wszystkie państwa świata, czyli żeby Polska stała się sygnatariuszem porozumienia szerszego niż na poziomie UE i obejmującego całość światowej emisji gazów cieplarnianych, w tym również największych gospodarek takich jak: USA, Chiny czy Rosja,
- w porozumieniu klimatycznym zawarto zapisy umożliwiające uwzględnianie specyfiki gospodarek poszczególnych krajów i ich możliwości społeczno-gospodarczych w tworzeniu międzynarodowych porozumień klimatycznych,
- w porozumieniu klimatycznym wreszcie wskazano na rolę lasów w pochłanianiu CO2 i rolę zalesiania jako drogi do polepszenia klimatu oraz jednego ze sposobów działania na rzecz ochrony środowiska naturalnego i klimatu a także redukującego emisje CO2.
Dodatkowo też przygotowano analizę wykorzystania czystych ekologicznie geotermalnych źródeł energii oraz przedstawiono czyste metody spalania węgla opracowane przez krajowych naukowców dające minimalną emisję CO2 i zapewniające jego wtórne przetwarzanie.
W Paryżu Polska umiejętnie rozegrała negocjacje i wchodząc m.in. w przejściowe alianse (porozumienia) z Chinami, Indiami, Arabia Saudyjską czy Indonezją uzyskała wszystko, co chciała i postulowała. W ostatecznym globalnym porozumieniu ONZ zawarto wszystkie polskie postulaty a ponadto uzyskano odejście od terminu "dekarbonizacja" na rzecz "neutralności węglowej". Szczyt zakończył się w sumie dużym sukcesem bo podpisały porozumienie niemal wszystkie kraje świata, w tym najwięksi emitenci CO2, czyli Rosja, Chiny i USA.
Dla Polski był to ogromny sukces.
Po pierwsze. Globalny charakter porozumienia na szczeblu najszerszym z możliwych czyli ONZ postawił zupełnie inaczej pozycję Polski i jej dorobek w emisji i redukcji CO2. Z globalnej bowiem perspektywy Polska jest krajem o średniej emisji CO2 a najwięcej winny dziś robić w zakresie redukcji jego emisji najwięksi globalni "truciciele".
Po drugie. Nareszcie Polska uzyskała możliwość uwzględniania jej specyfiki energetycznej w każdych negocjacjach klimatycznych. A jako, że Polska w 90% oparta jest na węglu to możliwym stało się wskazywanie na niemożność zrezygnowania z niego w długiej perspektywie czasowej a ponadto uzyskaliśmy swobodną możliwość wdrażania i eksportowania czystych technologii/metod spalania węgla dających minimalną emisję CO2 i zapewniających jego wtórne przetwarzanie, co - wedle ustaleń COP21 - pozwala na uniknięcie rezygnacji przez Polskę z węgla jako podstawowego surowca do produkcji energii a także - pozwala na rozszerzanie prac (unikanie blokowania przez UE) modernizacji polskiej energetyki opartej na węglu.
Po trzecie i chyba najważniejsze (o to delegacja Polski walczyła najmocniej). Uzyskaliśmy akceptację uznania lasów i zalesiania jako elementów redukujących emisję CO2, co pozwoliło na dywersyfikację uznawanych metod redukcji tego gazu. Więc - wedle porozumienia COP21 - nie musimy skupiać się na redukcji emisji tylko na zasadzie tzw "dekarbonizacji" przemysłu i wprowadzania odnawialnych źródeł energii (np. farmy wiatrowe) ale wskazywać, że Polska pochłania CO2 dzięki ogromnym połaciom posiadanych lasów obejmujących aż 30% powierzchni kraju ("płuca Europy" - ewenement w UE!) i tym samym redukuje własną emisję CO2 a dodatkowo prowadzi również efektywną politykę w zakresie redukcji gazów poprzez zalesienie. Dodatkowo dzięki m.in. terminowi "neutralność węglowa" możemy wskazać, że nasz kraj redukując emisję CO2 poprzez lasy i zalesianie tak naprawę dąży do zrównoważenia własnej emisji i staje się obojętnym a nawet netto ujemnym emitentem CO2. To pozwala na dalsze korzystanie Polski z węgla a to jest najważniejsze w krótkiej i długiej perspektywie naszej gospodarki. Dzięki tym zapisom - również tym z pkt. 2 - możliwym stało się również renegocjowanie skrajnie niekorzystnych zobowiązań jakie zostały przyjęte przez rządy D. Tuska i E. Kopacz.
Po czwarte. Uzyskaliśmy uznanie w zakresie naszych starań skierowanych na rozwijanie geotermalnych źródeł energii, czyli popularną geotermię tak wyśmiewaną przez elity III RP - ("Geotermia Toruńska").
Rok 2017 (luty)
Powtórzę to, co napisałem wcześniej. Przyjęto bezprawnie (pomimo sprzeciwu państw dających mniejszość blokującą) i niezgodnie z duchem ważniejszego porozumienia COP21 tzw. "wspólne stanowiska ws. reformy unijnego systemu pozwoleń na emisję CO2 (EU - ETS)". Niekorzystne dla Polski rozwiązania - powodujące m.in. wzrost cen uprawnień na emisję CO2 a tym samym wzrost kosztów przedsiębiorstw i wzrost cen dla konsumentów - to przede wszystkim:
- ustalenie niższego progu całkowitej liczby uprawnień dostępnych na aukcjach z 57% (jakie proponowała i tak niekorzystnie dla Polski KE) do 55%,
- wprowadzenie mechanizmu umarzania niewykorzystanych pozwoleń, bez określenia nawet ilości certyfikatów, które miałyby być skasowane - tym samym nie będzie już możliwości np. korzystnej dochodowo odsprzedaży niewykorzystanych uprawnień.
Na szczęście nie wszystko poszło "nie po naszej myśli".
Po pierwsze. Mimo, iż część krajów UE i wielu polityków chciało zwiększyć rokroczny spadek liczby uprawnień do emisji CO2, to jednak zachowany został ustalony w 2014 roku (też niekorzystny dla Polski) wskaźnik spadku wynoszący rocznie 2,2%.
Po drugie. Zgodnie z oczekiwaniami Polski przyjęto zapisy dotyczące zarządzania funduszem modernizacyjnym. Przewidziano go dla najbiedniejszych krajów UE, które z dochodów pochodzących ze sprzedaży 10 proc. uprawnień mają przekształcać swój system energetyczny. Do Polski trafić ma największa część z tych środków, dlatego polskiemu rządowi szczególnie zależało, by móc decydować, na jakie inwestycje pójdą. Na tym etapie udało się wynegocjować zapisy przewidujące, że to państwa-beneficjanci odpowiadają za zarządzanie funduszem a nie przedstawiciele państw członkowskich, KE oraz Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI). Polska obawiała się, że zarządzanie funduszem przez KE i EBI sprawi, iż nie wszystkie projekty, jakie chciałaby realizować, będą mogły otrzymać wsparcie. Na czarnej liście mogłyby się znaleźć np. inwestycje, które byłyby w jakikolwiek sposób związane z wykorzystaniem węgla jako surowca energetycznego.
Po trzecie. Uzyskano lekkie złagodzenie kryteriów (tzw. benchmarków), od których będzie zależało, ile dana firma będzie mogła dostać darmowych pozwoleń na emisję. W koncepcji bowiem KE benchmarki określają standardową wydajność w danym sektorze i pokazują, ile trzeba wyemitować CO2, żeby wyprodukować np. tonę stali. 100 proc. darmowych pozwoleń na emisje dostaną tylko te firmy, których wydajność będzie zgodna z ustalonym benchmarkiem.
Po czwarte. Uzyskano możliwość przyznania 30% darmowych uprawnień z przeznaczeniem dla ciepłownictwa, co jest ważne ze względu na wykorzystywanie przez Polskę węgla jako źródła energetycznego.
Niestety Polska może dziś walczyć tylko w zakresie skrajnie niekorzystnych porozumień zawartych przez zdrajców: D. Tuska i E. Kopacz a unijny system pozwoleń na emisję CO2 to główne narzędzie
realizacji zawartych w 2014 roku zapisów o redukcji o co najmniej 40% emisji CO2 do roku 2030 (w stosunku do niekorzystnego dla Polski roku bazowego 2005 a nie 1990).
Opisując efekty szczytu z 28.02.2017 roku korzystałem z dostępnych medialnie informacji, które wydają się być niepełne, co jest znów zastanawiające. Mam nadzieję, że polski rząd podejmie określone kroki prawno-instytucjonalne, aby wymóc na państwach unijnych respektowanie światowego porozumienia COP21, co wydaje się całkiem możliwe i prawnie skuteczne.
Oczekiwałbym jednak jakiejś dyskusji w Polsce na ten temat i szczegółowego poinformowania Polaków o wszystkich aspektach naszej walki o polski przemysł oparty na węglu.
To jest jedna z najważniejszych kwestii i może tzw. "totalna opozycja" jakoś też się wypowie na ten temat i uruchomi dla dobra Polski swoich przyjaciół w UE... w co zresztą wątpię, bo zdrajcy i sprzedajni szubrawcy już nimi pozostaną w imię zasady "raz k...rwa, zawsze k...rwa".
Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
Etykiety:
2017,
28,
B. Szydło,
CO2,
COP21,
J. Szyszko,
Kopacz,
luty,
media,
milczenie,
prezydent A. Duda,
rząd PiS,
sukces,
szczyt klimatyczny,
Tusk,
zdrada
Subskrybuj:
Posty (Atom)