niedziela, 4 sierpnia 2019

Europejskie dotacje i polskie długi. Historia uzależnienia...

Co jakiś czas piszę o Unii Europejskiej i jej zbawiennego wpływu dla Polski. Dotyczy to przede wszystkim kwestii ideologicznych, fatalnego jej kierunku rozwoju w stronę Jednego Państwa Europa, ale też poszukuję informacji na temat wyimaginowanych korzyści z tzw. dotacji unijnych [1].

Jedną z ciekawszych pozycji książkowych opisujących korzyści lub straty gospodarcze jest książka Pana T. Cukiernika z 2015 roku pt.: "Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa" (2015). Zresztą bardzo cenię autora nie tylko ze względu na tę książkę, ale też jego bieżące komentarze na swoim blogu [2]. Szczerze polecam.

Pod koniec kwietnia tegoż roku na portalu pch24.pl T. Cukiernik przedstawił swój krótki artykuł pod tytułem takim jak tytuł mojej notki [3].

Szczerze powiedziawszy, mimo, że śledzę publikacje autora, ten jakoś przeoczyłem. Dlatego też - co robię bardzo rzadko - postanowiłem go w niniejszym poście przedstawić w całości. Tym bardziej, że naprawdę jest pouczający i rozwiewający niektóre mity narosłe wokół tzw. pomocy unijnej.

------------------------------------------------

1 maja mija 15 lat od przystąpienia Polski do niemiecko-francuskiego projektu politycznego nazywanego Unią Europejską. Czy pod względem gospodarczym to dobrze wykorzystany czas dla Polski?

Zacznijmy od unijnych dotacji, bo jest to temat najbardziej nośny i mamy tu do czynienia z największymi manipulacjami. Z informacji Ministerstwa Finansów wynika, że w ciągu 14 lat i 11 miesięcy (do końca marca 2019 roku) transfery finansowe z Unii Europejskiej do Polski wyniosły 163,7 mld euro. Z kolei polskie wpłaty oraz zwroty środków do budżetu UE sięgnęły w tym okresie sumy 53,9 mld euro. Oznacza to, że Polska „zyskała” 109,8 mld euro, czyli za każde wpłacone euro otrzymaliśmy 3 euro. Jednym słowem, składka to 1/3 wartości dotacji unijnych. Na przeciętnego Polaka przypadło do zapłaty przez ten cały okres około 6 tys. zł. Niestety, nie są to wszystkie koszty po stronie polskiej.

Dotacje generują koszty

Do tego należy doliczyć gigantyczne koszty biurokratyczne zarówno związane z rozdysponowywaniem, jak i absorpcją unijnych pieniędzy. Powstał cały przemysł zajmujący się pisaniem wniosków o unijne dotacje, opłacany nie tylko przez beneficjentów tych środków, ale również przez niedoszłych beneficjentów, którzy stracili mnóstwo czasu, pieniędzy i wysiłków na ubieganie się o dotacje, których ostatecznie nie dostali. Z różnych powodów wiele podmiotów musiało też zwracać otrzymane wcześniej pieniądze. Ponadto w związku z braniem dotacji konieczne jest prefinansowanie i współfinansowanie projektów, które często kosztują znacznie więcej tylko dlatego, że są dotowane. Unia wymaga także brania kredytów, za co też trzeba przecież płacić odsetkami.

Ale unijne fundusze generują także koszty innego rodzaju. Po pierwsze, dotacje są rodzajem ingerencji w rynek, co powoduje, że całe branże przechodzą w sektora prywatnego „pod opiekę” urzędniczą, jak np. szkolenia. I w efekcie to urzędnik, a nie klient decyduje co jest realizowane. Czasami są to całkowicie niepotrzebne rzeczy, jak absurdalne systemy kolejkowe w służbie zdrowia, które psują się po kilku dniach od zainstalowania. Po drugie, z powodu czekania na kwestie formalne i na wypłatę beneficjenci są zmuszeni do przesuwania inwestycji w czasie. Po trzecie, dotacje stanowią nieuczciwą konkurencję beneficjentów wobec firm, które ich nie biorą. Po czwarte, dotacje są zaproszeniem do malwersacji finansowych i nieuczciwego wyłudzania pieniędzy, z czym nagminnie mamy do czynienia nie tylko w przypadku wypłat realizowanych przez ARiMR. Po piąte, przy okazji brania dotacji jest całe mnóstwo regulacji, które mogą położyć niejedną firmę, np. w przypadku dotacji na budowę sieci światłowodowych.

Podobne argumenty można wymieniać w nieskończoność. Dlatego – jak podsumowuje europoseł Ryszard Czarnecki – jest to często postawienie na głowie strategii inwestycyjnej, bo robi się strategię pod to, na co Unia może dać pieniądze, a nie pod to, co jest rzeczywiście potrzebne z punktu widzenia mieszkańców. W tym zakresie europoseł chwali działania premiera Węgier Wiktora Orbana. Jemu Bruksela wycofała wsparcie dla szeregu inwestycji, na które wcześniej wydała zgodę. Wtedy premier Orban pokazał, że to samo można zrobić w 100% jako państwo węgierskie i propagandowych tabliczek unijnych nie stawiać…

Rośnie handel, inwestycje i… długi

Ale Unia Europejska to nie tylko dotacje. To przede wszystkim wspólny rynek (wolny przepływ towarów, usług i kapitału) z ponad 500 milionami konsumentów, co daje przedsiębiorcom olbrzymie pole do rozwoju swojej działalności. Handel zawsze jest korzystny dla obu stron. Według danych Eurostatu, polski eksport zwiększył się z 47,5 mld euro w 2003 roku (ostatni cały rok przed wejściem do UE) do 220,7 mld euro w 2018 roku, czyli o 365%, a import w tym czasie wzrósł z 60,3 mld euro do 225,7 mld euro, czyli o 274%. Jednak dla pełniejszego obrazu należy dodać, że według danych GUS, łączny deficyt w wymianie handlowej Polski w latach 2004-2018 wyniósł ponad 131 mld euro.

Po wejściu do Unii Europejskiej mocno wzrosły także inwestycje zagraniczne w Polsce, ale również polskie inwestycje poza granicami kraju, głównie w UE i Szwajcarii. Jednak w rezultacie nierównowagi obu tych trendów ujemna międzynarodowa pozycja inwestycyjna Polski netto, która oznacza, że Polska jest dłużnikiem netto w stosunku do zagranicy, bardzo się pogłębiła. Według danych NBP, w 2003 roku wyniosła ona minus 74,5 mld euro (38,9% PKB), a w 2017 roku – już minus 290,8 mld euro (61,2% PKB).

Jeszcze gorzej jest z finansami publicznymi. Nie ulega wątpliwości, że polityka unijna zachęca do zadłużania się, co rządy skrzętnie wykorzystują, by lepiej wypaść w oczach wyborców. I tak dług sektora instytucji rządowych i samorządowych, który w 2003 roku wynosił – zgodnie z danymi GUS – 394,1 mld zł, w 2018 roku przekroczył już kwotę 1034,3 mld zł. Stało się to mimo wyprowadzenia 150 mld zł z OFE i różnych sztuczek księgowych Ministerstwa Finansów m.in. wyłączających ze statystyk zadłużenie niektórych instytucji publicznych. A pamiętajmy, że gdyby nie członkostwo w UE, luka w VAT w ogóle nie byłaby możliwa. W tym czasie – według NBP – zadłużenie zagraniczne Polski wzrosło z 85 mld euro w 2003 roku do 312 mld euro w 2017 roku, czyli o 267%. Rekordem jest natomiast wzrost długu samorządów, co bezpośrednio wiąże się z realizacją projektów współfinanowanych przez UE. Otóż zadłużenie to w latach 2003-2018 wzrosło o niemal 370%!

Regulacje najbardziej szkodliwe

Jednak wydaje się, że największy koszt członkostwa Polski w Unii Europejskiej generowany jest przez konieczność przestrzegania unijnych regulacji. To efekt „ciężkiej pracy” tysięcy, różnej maści i proweniencji, lobbystów, którzy w ten sposób deformują unijny rynek w kierunku pożądanym przez swoich zleceniodawców, a na szkodę unijnych gospodarek i mieszkańców kontynentu.

„Sprawozdawczość, nowe normy, regulacje, biurokracja, więcej kontroli, nowe organy nadzoru, kary, utrudnienia, komplikacje, większa inwigilacja…” – europoseł Dobromir Sośnierz wymienia, co można znaleźć w jednym ze sprawozdań Parlamentu Europejskiego. Wymuszona unijnymi regulacjami konieczność montowania coraz nowszych systemów i normy emisyjne w samochodach powodują stopniowy wzrost ich cen. A skrajnie szkodliwym przykładem jest unijna polityka energetyczno-klimatyczna, która już niedługo po likwidacji „darmowego” przydziału praw do emisji CO2 będzie kosztowała Polskę grube miliardy. Przy niej stopniowe rugowanie ziół przez Brukselę jest mało istotnym szczegółem. Dlatego UE – zdaniem także europosła Sośnierza, który wytyka unijnym instytucjom arogancję i zarozumialstwo – tworząc zbyt wiele przepisów, jest zagrożeniem nie tylko dla wolnego rynku, ale także dla wolności obywateli.

W 2017 roku funkcjonowało aż 1076 dyrektyw dotyczących jednolitego rynku. Günter Verheugen, były unijny komisarz ds. przemysłu i przedsiębiorczości, szacował, że przepisy UE kosztują gospodarki krajów członkowskich 600 mld euro rocznie. To podobna suma do tej, jaką przed laty podał francuski profesor Patrick Messerlin. Wyliczył on, że unijne regulacje generują stratę ok. 5-7% PKB. W przypadku Polski przekłada się to na utratę ok. 1,4 bln zł (równowartość 3,5 aktualnych budżetów Polski) w ciągu 15 lat członkostwa.

W związku z tym stawiam tezę, że ta radosna twórczość unijnych instytucji w postaci regulacji, norm i innych przepisów, które utrudniają życie przedsiębiorcom i mieszkańcom jest najbardziej niekorzystną stroną członkostwa. Dlatego realną naprawę UE należałoby rozpocząć właśnie od deregulacji życia gospodarczego. Ale na to nigdy nie zgodzą się unijni władcy z Berlina i Paryża, którzy w ten sposób utrzymują swoją przewagę konkurencyjną nad gospodarkami pozostałej części kontynentu.

Tomasz Cukiernik

--------------------------------------------------


[1] https://krzysztofjaw.blogspot.com/2019/05/czy-naprawde-skorzystalismy-na-ue.html (mój post z maja tegoż roku. Szczerze polecam, bo jest niejako uzupełnieniem tekstu Pana T. Cukiernika oraz rozszerzeniem poza tematy gospodarcze)
[2] http://tomaszcukiernik.pl/
[3] http://www.pch24.pl/europejskie-dotacje-i-polskie-dlugi--historia-uzaleznienia,67886,i.html#ixzz5v4o3QE6d

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com Post jest chroniony prawem autorskim. Może być kopiowany w całości lub w części jedynie z podaniem źródła tekstu na bloggerze lub innym forum, gdzie autorsko publikuję. Dotyczy to również gazet i czasopism oraz wypowiedzi medialnych, w których konieczne jest podanie moich personaliów: Krzysztof Jaworucki, bloger "krzysztofjaw".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze nie są przeze mnie cenzurowane ani wycinane za wyjątkiem tych, które zawierają wulgaryzmy oraz bezpośrednie niemerytoryczne ataki ad presonam.