piątek, 26 kwietnia 2024

Żyjmy prawdziwym życiem póki je mamy...

Nie mam zamiaru zbytnio epatować przebytym przeze mnie udarem, ale jest to sytuacja
dla mnie wyjątkowa, bo takie zdarzenia jak ten udar zmieniają niemal całkowiclaie oglądla rzeczywistości i zmieniają się preferencje w życiu i dostrzega się zupełnie inne  jego lastrony. Ja i tak miałem szczęœście od Boga, że udar przeszedłem prawie bez dlaużych  konsekwencji: myślę, chodzę trochę kulejąc, mam niedowład policzka i lekkie problemy z mową. 

Ale pamiętajmy, żeby żyć prawdziwie każdego, bo życie bardzo szybko mija a do tego może być przerwane w jedną sekundę.

Im jesteśmy starsi tym chyba coraz szybciej to życie umyka. Nie zauważamy jak szybko kolejne dni stają się już przeszłymi...

W czasach dzieciństwa i wczesnej młodości długim wydaje się z reguły jeden tydzień, miesiąc czy dwa to wieczność a już pełny rok to nieznana nieskończoność. W miarę jednak kolejnych "dziesiątek lat na karku" upływu czasu jednak tak naprawdę nie
zauważamy. Często dostrzegamy go patrząc na dorastające nasze dzieci, które jeszcze niedawno bawiły się w piaskownicy, jeszcze niedawno je z czułością - by czasem nie przełamać - kąpaliśmy i ze wzruszeniem słuchaliśmy ich pierwszych słów... A teraz już studiują, mają własne rodziny, pracują, żyją w biegu - często niestety biegnąc obok życia, tracąc kolejne lata na zdobywanie rzeczy a nie na przeżywaniu życia każdego dnia, każdego dnia wolności od wszystkiego a nie wolności do czegoś, każdego dnia szczęścia, czyli codziennego odczuwania własnego istnienia...

Może warto nieraz zastanowić się nad swoim życiem.  Ale nawet wtedy tak jest, że dalej  biegniemy przed siebie bez chwili zastanowienia i refleksji. Cały czas przesiadujemy na rozmowach komórkowych czy biegamy po Internecie lub oglądamy bezrefleksyjnie setkaki kanałów TV. Nie potrafimy przystanąć choć na chwilę i zastanowić się nad tym kim jesteśmy, dokąd zmierzamy, co jest ważne w życiu a co tak naprawdę tylko takim się wydaje lub zostało nam wmówione i wykreowane.
ak
Może jednak nieraz warto się zatrzymać, spojrzeć w lustro, wyjść z siebie i spojrzeć na tę swoją twarz niejako innymi, obcymi oczami... i zadać sobie pytania: Czy jestem takim jakim chciałem być w młodości? Czy piękne idee i ideały nie uciekły gdzieś w miarę poruszania się w tym, często brutalnym świecie? Czy nie zatraciliśmy własnego Ja? Czy tak naprawdę My to naprawdę My... Ja to naprawdę Ja, czy już raczej Ktoś Nam Obcy?... Może warto wtedy pomyśleć co się z nami stało? Nami jako ludźmi, naszymi wartościami, ideami, marzeniami, naszym człowieczeństwem.ak

Te chwile krótkiego oderwania się od codzienności, często stresującej i wysysającej z nas całe "jestestwo" pracy zawodowej (ku chwale i sukcesowi nie nas samych, ale często np. wielkich korporacji), codziennej troski o spłatę kolejnych rat kredytu i ciągłej walki o kolejne dobra materialne... nie powinny też być np. okresem właśnie owej refleksji i przypomnieniu sobie jak to niedawno było kiedy np. mówiliśmy sobie: Jeszcze tylko kilka miesięcy pracy po 16 godzin...Jeszcze tylko ten samochód i koniec... Ale koniec nie nastąpił.. bo trzeba przecież było go zmienić na lepszy... a do tego wciąż uwieszony ciężar kredytu hipotecznego, który tak naprawdę nas ubezwłasnowalnia  nieraz na całe życie nie pozwalając nam odpocząć... i dalej musimy gonić, gonić... aby go spłacić jak najszybciej a przy okazji awansować zawodowo i dalej o ten kolejny awans znów gonimy. Nieraz się nam wszystko to udaje. I co przestajemy tak gonić?... nie, bo może trzeba zmienić mieszkanie na lepsze i zdobywać coraz więcej nieraz niepotrzebnych rzeczy... gromadzić i gromadzić... i tak bez końca.

Często w tej gonitwie zapominamy o rodzinie, dzieciach i nieraz życie płynie i nagle zauważmy, że syn ma już 17 lat a córka 15: cały okres dojrzewania, kiedy dzieci potrzebowały nas najbardziej utraciliśmy i nawet nie wiemy jak z tymi dziećmi dziś rozmawiać i w ogóle o czym, bo ich po prostu już nie znamy.

Oczywiście można tak żyć i na łożu śmierci - leżąc na złotym łóżku i przykryty jedwabiami - rozejrzeć się wokół i z radością stwierdzić, że ten basen, ta posiadłość, ta fortuna na koncie... to spełnienie mojego życia. Można popatrzeć na te "kochające" Ciebie osoby otaczające Twoje łoże i z "troską" w głosie pytające: Jak się czujesz?... Masz wtedy setki telefonów od "przyjaciół"... Często jednak tak naprawdę to Ci wszyscy otaczają troską nie Ciebie a zawartość Twego testamentu... W końcu jak wszyscy umrzesz i po co to wszystko, ta bieganina, pracoholizm, itd?

Często w takich chwilach jakże mogącym sprawić ból jest wymowa takiego np. mojego dwuwersu (kiedyś pisałem wiersze i sztuki):..Idąc krętą ścieżką swojego życia... 

"Wdepnąłem w  kałużę...
Obejrzałem się... a za mną była pustka..."

Zróbmy wszystko, aby wdepnięcie w tą kałużę nie następowało u kresu naszego życia, ale o wiele wcześniej... wcześniej na tyle, żebyśmy jeszcze zdążyli "...zostawić za sobą dobra, miłości i mądrości ślady..."  i dane nam było zaznać prawdziwego szczęścia, "szczęścia odczuwania codziennej własnej wolności od wszystkiego i poczucia, że to My istniejemy..." I nie traćmy tego życia na "bzdety"...

Mi osobiście teraz pomógł Bóg i to drugi raz. Wcześniej pomógł, bo niestety onegdaj wdepnąłem w tą kałużę po same kolana, na szczęście nie "nad trumną" i - dzięki Bogu - stwierdziłem, że tak naprawdę muszę przystanąć i zmienić siebie, wyrzucić pracoholizm i też zmieniać otaczający mnie świat. Żyć tak, aby abym kładąc się do snu mógł stwierdzić: tak… dzisiaj żyłem, byłem, istniałem, coś zrobiłem dla siebie i innych, dałem też komuś uśmiech, dobre słowo, gest, część siebie… no i po prostu już byłem i ponownie myślałem (nie nad smakiem ostatnio zjedzonej grillowanej kiełbasy... oj nie...).

Zawsze chciałem być lekarzem-chirurgiem, bo pochodzę w sumie z lekarskiej rodziny, ale niestety (lub stety) trafiłem na ekonomię a po tym był wyścig szczurów w wielkich korporacjach. Trwałem tak niemal dziesięć lat i się doszczętnie wypaliłem zawodowo. Pomogła mi praca w sektorze ochrony zdrowia i mimo, że byłem tylko od spraw ekonomicznych to i tak moja satysfakcja z pracy była pozytywna. 

Ale przebywanie na oddziale neurologicznym (udarowym) napatrzyłem się wielu tragedii ludzi, którzy przed momentem funkcjonowali jako normalni by w sekundę stracić wszystko i leżeć  jak roślina...

 Niestety jest tak, że gdy jednostka pozbawiona jest możliwości myślenia oraz empatii lub nie potrafi myśleć i czuć siebie i innych, gdy nie zastanawia się nad własnym sobą, losem świata i narodów, gdy nie potrafi dawać i otrzymywać miłości... staje się bezwolnym, pustym komunikatorem racji innych. Przestaje być w ogóle kimś, przestaje być dosłownie warta określenia mianem człowieka!

Warto pamiętać, że gdy nie myślimy i nie potrafimy dawać innym dobra, miłości i mądrości to jesteśmy nikim... tylko rzeczą, przedmiotem - podobnie gdy żyjemy obok życia pędząc "do nieokreślonego przodu".

Ktoś kiedyś powiedział i napisał: "Dokądkolwiek byśmy nie szli, zawsze idziemy ku śmierci... a sztuką życia jest dostrzeżenie i pełne wykorzystanie tego krótkiego przebłysku rozświetlającego pośród bezkresnej ciemności niebo... podczas burzy, tuż przed grzmotem!"

A zastanawiając się cóż to znaczy "pełne wykorzystanie przebłysku" pamiętajmy o słowach: Jana Pawła II – "Człowiek jest wielki nie przez to, co posiada, ale kim jest, nie przez to, co ma, lecz przez to czym dzieli się z innymi", słowach E. Burke: "Wolność bez mądrości i cnoty? To jest zło największe z możliwych" oraz słowach Bł. J. Popiełuszki: ""Zło dobrem zwyciężaj". Tylko to jest dla mnie na dziś pełnią życia.

I mam do Was wszystkich prośbę. Dbajcie o siebie. Monitorujcie swoje ciśnienie, cholesterol., trójglicerydy.... 


Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com


Jeżeli moje teksty nie są dla Państwa obojętne i szanują Państwo moją pracę, to mogą mnie Państwo wesprzeć drobną kwotą. Z góry wszystkim darczyńcom dziękuję!

Nr konta - ALIOR BANK: 58 2490 0005 0000 4000 7146 4814

Paypal: paypal.me/kjahog

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Modlitwa za Polskę...

Witam wszystkich moich Czytelników i Komentatorów, również tych, którzy nie zgadzają się z moimi poglądmi. Piszę do Was ze szpitalnego oddziału rehabilitacji poudarowej. Nie mam dostępu do komputera i korzystam z niego gościnnie, więc moje wpisy będą rzadkie, ale postaram się pisać co jakiś czas. 

Więc do rzczy i w sumie ogólnie, ale likczy  siś treść.

Dzisiaj Polska jest zagrożona. Jej istnienie "wisi na włosku"  jak nigdy od czasów II Wojny Światowej. W takiej sytuacji musimy odwołać się do Boga i Maryji, Królwej Polski. Dlatego też napisałem poniże coś na ksztalt modlitwy za Naszą Pjczyznę Polskę i moich rodaków

Witam wszystkich moich Czytelników i Komentatorów, również tych, którzy nie zgadzają się z moimi poglądmi. Piszę do Was ze szpitalnego oddziału rehabilitacji poudarowej. Nie mam dostępu do komputera i korzystam z niego gościnnie, więc moje wpisy będą rzadkie, ale postaram się pisać co jakiś czas. 


Więc do rzczy i w sumie dość ogólnie, ale treść jest bardzo iostotna.


Dzisiaj Polska jest zagrożona. Jej istnienie "wisi na włosku"  jak nigdy od czasów II Wojny Światowej. W takiej sytuacji musimy odwołać się do Boga i Maryji, Królwej Polski. Dlatego też napisałem poniżej coś na ksztalt modlitwy za Naszą Ojczyzn, Polskę i moich rodaków


MODLITWA ZA POLSKĘ I POLAKÓW


Boże Ojcze, Jezusie Chrystusie - Jego Synu i Maryjo – Matko Boża i Królowo Polski


W imię Ojca I Syna I Ducha Świętego...


Sprawcie, aby nasz kraj ponownie nie zniknął z mapy świata. A to nam grozi ze strony niemieckiej Unii Europejskiej, która chce zbudować Superpaństwo, czli ZSRR-bis, które ja nazywam Związkiem Socjalistycznych Republik Eoropejskich (ZSRE). W takim Superpańatwie nie będzie już wolnych, suwerennych i niepodleglych państw a będą jakieś landy, regiony czy województwa. Decyzje będą podejmowane przez jakiś super rząd czyli KE. Nie będzie żadnej waluty narodowej, wtym polskiego złotego.


Pamiętajcie, że Polska jest ostoją katolicyzmu I w ogóle crześcijaństwa w Europie. Jest największym krajem katolickim I chrześcijańskim w Europkie. I to na nas sapoczywa utrzymanie chrzcijaństwa w Europie.

A Polska to piękny I dumny kraj. Dla prawdziwych Polsków zawsze piękny, choć bywa i brzydki, ale i tak przez nich kochany.  Dla wielu mi podobnych jest umiłowanym Domem Rodzinnym – macierzą będącą obiektem tęsknoty i westchnień, odniesieniem do najważniejszej przesłanki naszej tożsamości. I często przecież im jesteśm od niejn dalej (np. na stałej lub czasowej emigracji) od tej naszej Polski, tym staje się Ona dla nas piękniejsza, idealizujemy ją, gdzieś tam wewnętrznie zaczynamy doceniać jej dla nas ogromne znaczenie, przypominamy sobie już tylko raczej pozytywne z nią wspomnienia... Tęsknimy i może nieraz też żałujemy, że... ją opuściliśmy... że nie zrobiliśmy dla niej tego, co mogliśmy najlepszego i na co było nas stać. Bardzo często chyba też w takich przypadkach mamy poczucie, że nie docenialiśmy jej piękna i znaczenia, gdy byliśmy jej i ona była dla nas...

Utratę tej Ojczyzny i żal za popełnione błędy zapewne odczuwało wielu Polaków wtedy, gdy Polska na przeszło 100 lat straciła niepodległość i zniknęła z mapy świata zagrabiona przez Zaborców. Podobne odczucia towarzyszyły wielu naszym Rodakom (nie mówię tu o zdrajcach i konformistach życiowych oraz ideowych), gdy na przeszło 40 lat Polska znów straciła niepodległość zagrabiona tym razem przez jednego z byłych Zaborców, tym razem pod hasłami "ogólnoświatowej szczęśliwości" zwanej komunizmem czy też realnym, marksistowskim socjalizmem. Ale jednak Polska była na mapie świata.

Boję się, że i tym razem popełniamy znów ten sam błąd tracąc niepodległość i suwerenność na rzecz tym razem nie ZSRR, ale jego twórczego rozwinięcia, który ja nazywam ZSRE (Związek Socjalistycznych Republik Europejskich). Dzisiejszy proces naszego zniewolenia (i nie tylko naszego) jest niestety bardziej niebezpieczny, bowiem odbywa się nie poprzez walkę zbrojną a walkę, w której orężem jest manipulacja socjotechniczna i puste werbalne frazesy o demokratycznej formie jednoczenia się ludzi...

Pozwólcie nam na to abyśmy znów zwyciężyli naszych wrogów dajcie nam, siłę patriotyzmu uwalniającego nas z jarzma unijnej, totalitarnej dyktatury i utraty naszej Ojczyzny...

Wlejcie w nasze dusze dumę z Polski, dumę z tego, że jesteśmy Polakami! Dumę z naszej wielowiekowej historii, tolerancji, tradycji, symboli, ziemi, tożsamości narodowej, języka, kultury i sztuki. Dumę z naszych lasów, jezior i gór, łanów zbóż, polskiej waluty, wypracowanego naszymi rękoma majątku narodowego i dumę z naszych Ojców i Dziadków, którzy za tą Polskę oddali swe życie.

Nie pozwólcie aby na świecie postrzegali nas jako agresorów czy nienwidzących Żydów (antysemitów). Nigdy nie byliśmy agresorami a Żydom pomagaliśmy zawsaze od czasów Kazimiwerza Wielkiego do czasu I w czasie II WŚ.

Wstrząśnijcie moimi rodakami. Polska to nasze państwo i musimy być z niego dumni. Winna być naszym obowiązkiem.

Uchrońcie nas od zalewu ideowych lewaków hołdujących ideologii gender I LGBTQ+. Niech ta minimalna w granicach 2% populacja wstrętnych dewiantów spełnia swoje zachcianki w domowych pieleszach a nie terroryuje I gorszy nasze dzieci na ulicach a niedługo już w szkołach.

Nie pozwólcie aby w Polsce mordowano nienarodzone dzieci czy dokonywano masowwej eutamazji.

Uchrońcie nas przed komunistycznymi wpływami A. Gramsciego, A. Spinellego czy w :Polsce rzSzkoły Frankfurckiej. To komunistyczne ideały dotyczące I chcące zmienić nasze myślenie I nasze dusze. Komuniści przecież od zawsze są wściekłymi wrogami chrześcijaństwa. Stara Europa już przez ich idee upadła duchowo I musi osiągnąć dno, aby się zmienić. Polska jest do uratowania, ale bez Waszego wsparcia to się nie uda.

Królowo Polski, Maryjo! Za Twoim wstawiennictwem już wielokrotnie nasza Ojczyzna zyskiwała wiele. Masz “chody” u swojego Syna Jezusza Chrystusa a nasz kraj przecież szczególnie sobie updobałaś. Dziś w Polsce rządzi antypolskie zło a Ty potrafisz zgnieść pod swoimi stopami Szatana, który boi się Ciebie zawsze. Więc wiesz, że Polska potrzebuje Twojego wstawiennictwa I działania. Chroń moją Ojczyznę!!!


Amen...


P.S. Przepraszam za literówki i na razie nie będę mógł odpowiadać na komentarze za co również przepraszam...


Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...

© Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)

http://krzysztofjaw.blogspot.com/

kjahog@gmail.com


Jeżeli moje teksty nie są dla Państwa obojętne i szanują Państwo moją pracę, to mogą mnie Państwo wesprzeć drobną kwotą. Z góry wszystkim darczyńcom dziękuję!

Nr konta - ALIOR BANK: 58 2490 0005 0000 4000 7146 4814

Paypal: paypal.me/kjahog


niedziela, 14 kwietnia 2024

Widziane ze szpitalnego okna...

Na zdrowie

"Szlachetne zdrowie,
Nikt się nie dowie,
Jako smakujesz,
Aż się zepsujesz".

Jan Kochanowski, Fraszki.

Być może moi Czytelnicy i Komentatorzy nieco się dziwili, że nie pisałem tekstów dotyczących wyborów samorządowych ani też oceniających ich wynik.

Wydaje mi się, że jestem usprawiedliwiony bo...  w nocy ze środy na Wielki Czwartek doznałem udaru niedokrwiennego mózgu (zawału mózgu). 

Jak to jest groźne to wiedzą osoby, które spotkały się z konsekwencjami udarów. Dla niewtajemniczonych to mamy dwie formy udarów: udar niedokrwienny i udar krwotoczny. Pierwszy polega na braku przepływu krwi do jakiejś części mózgu, co powoduje obumarcie komórek mózgowych a drugi polega na nagłym rozlaniu się krwi w mózgu, co powoduje też obumarcie komórek mózgowych. Tak więc każdy udar niszczy wybrane komórki mózgowe. 

W wyniku udarów może nastąpić paraliż nóg czy dłoni, może też zostać zaatakowany ośrodek mowy, gdzie praktycznie trzeba się uczyć wszystkiego od nowa. Najtrudniejszy jest atak na komórki nerwowe odpowiadające za myślenie i logiczne postrzeganie rzeczywistości. Tacy pacjenci po prostu są jak wegetujące rośliny i często też mają afazję.

Ja - co uważam za cud - mam trochę trudności z mówieniem oraz paraliż jednego policzka. Logiczne myślenie pozostało bez zmian, narządy ruchu są sprawne.  Ale... raczej to nie jest cud, ale danie mi przez Boga Ojca, Jego Syna Jezusa Chrystusa za wstawiennictwem Maryi szansę na uporządkowanie swojej przeszłości, gdzie nieraz krzywdziłem innych, też najbliższych. 

Koniec epatowania moją chorobą, bo chciałem napisać o czymś innym. O życiu i cieszenia się każdym dniem jego trwania.

Jeżeli ktoś otarł się o śmierć czy trwałe inwalidztwo i został  jednak w zdrowiu to zaczyna postrzegać inaczej świat. Już nie liczą się błahe sprawy a raczej samo życie i jego piękno. Każdy więc dzień jest nowym rozdziałem w życiu i to życie nie przepływa nam przez palce. 

I takie okrycie piękna życia widziałem i zobaczyłem ze szpitalnego okna. Szpital gdzie przebywałem jest otoczony lasem i wtedy słucha się śpiewu ptaków, szumu drzew, dzięcioła bez opamiętania stukającego w pnie drzew. Jest też i słońce, które powoduje radość a nawet ekscytację.

Nieraz nasze życie "przepływa nam przez palce" i w tej gonitwie za konsumpcjonizmem nie zauważmy tego jego piękna. Nowy samochód, nowy telewizor czy smartfon.. to nasze cele życia aż do ziemskiej śmierci, gdzie tych wszystkich rzeczy nie możemy schować do grobu.

Może jednak warto się zatrzymać w tej gonitwie w tym zastanowić nad tym co dziś zrobiliśmy i co zrobimy jutro, zobaczyć koniec dnia i pomyśleć o nowym, może innym i lepszym dniem od dzisiejszego... a przynajmniej dającego taką nadzieję...

Nasze indywidualne przebywanie na tym ziemskim padole jest relatywnie - w stosunku do całej historii ludzkości - bardzo krótkie, zdecydowanie za krótkie...

Jest niczym chwilowe lśnienie na niebie pojawiające się podczas trwania burzy tuż przed grzmotem... Cały kunszt życia polega tak naprawdę na dostrzeżeniu owego błysku i wykorzystaniu go w pełni do zobaczenia jak największych połaci rozświetlonego nim tegoż nieba...

Można zobaczyć ten błysk, i chłonąć widoczne dzięki niemu piękne widoki naszego życia. I starać się każdego dnia świadomie odczuwać własne istnienie, każdego dnia zostawiać za sobą nasze ślady... ślady naszej bytności na ziemi, które zostaną choć we wspomnieniach innych albo też będą zawarte w naszych, stworzonych przez nas dziełach wszelakich.... Wtedy to naprawdę My żyjemy... i chwytamy każdy dzień (carpe diem).

Można też albo celowo zamknąć oczy i funkcjonować pośród otaczających nas ciemności, lub tylko ulec ułudzie światła, którego wygląd i rozświetlające możliwości przyjmujemy z opowieści innych.  Wtedy też żyjemy, choć życiem innych...

Można też po prostu zasnąć, przespać burzę... i nic nie czuć, nic nie słyszeć, nic nie widzieć a nawet zamknąć swoje wnętrze na opinie i zdania wyrażane przez innych...  Wtedy tak naprawdę nie przeżywamy naszego życia, nie żyjemy a przechodzimy obok niego zadowalając się prymitywną powierzchownością kolejnych dni.

Ludzie myślący, działający, aktywni, dążący do prawdy, dający siebie innym, rozwijający w sobie człowieka i ludzkie wartości... żyją naprawdę. Ci, co nie potrafią mieć własnego zdania i przyjmują bezkrytycznie świat jaki jest oraz w swoim działaniu ograniczają się jedynie do jego akceptacji... też choć subiektywnie odczuwają jakąś własną formę życia. Natomiast Ci, co śpią i bezmyślnie przyjmują wszystko, co im się narzuca... konformistycznie wzbraniając się przed krytyczną oceną rzeczywistości a raczej konsumpcyjnie ją afirmując... tylko wegetują i po nich nic nie zostanie... nawet wspomnienie...

Zastanówmy się nieraz nad naszym życiem... Może warto w nim coś zmienić... Może warto zajrzeć do swojego wnętrza i zobaczyć kim tak naprawdę jesteśmy: Czy jeszcze ludźmi, czy już tylko konsumentami dóbr? Czy zostawiamy za sobą ślady dobra, miłości i mądrości oraz wspomnienie o nas jako ludziach, czy też jedynym śladem po nas będzie tylko samochód i kilka garniturów...

I w tej naszej drodze życia warto też pamiętać, że dokądkolwiek byśmy nie szli, zawsze idziemy ku doczesnej naszej śmierci... a w jej obliczu warte jest tylko to, co tkwi wewnątrz nas samych a nie to, co zdążyliśmy zewnętrznie zgromadzić... Więc walczmy o to, żeby idąc krętymi drogami naszej ziemskiej egzystencji w momencie wdepnięcia "w kałużę" i obejrzenia się za siebie... nie zobaczyć jeno pustki...

A dlaczego uważam, że mój udar jest też szansą na uporządkowanie swojej przeszłości?

Jestem wychowany jako katolik. Za młodu byłem wychowywany zgodnie z katolickimi wartościami. Byłem nawet ministrantem i lektorem czytającym czytania w czasie Mszy Świętej. Poranna i wieczorna modlitwa była codziennością a uczestnictwo w Eucharystii radosnym zobowiązaniem.

Jako dziesięciolatek pamiętam reakcję moich rodziców, gdy wybrano Papieża Polaka. Pamiętam te łzy szczęścia i jakąś podniosłą atmosferę, której uległem i sam miałem łzy w oczach. Sąsiedzi z bloku informowali się nawzajem, że stało się coś wielkiego, każdy był wzruszony i szczęśliwy a te ich gorące łzy rozpalały ich polskie serca. Niedługo po wyborze uczestniczyłem we Mszy Świętej dziękczynnej za naszego Papieża.

Obracałem się też w kręgach katolickich i tylko nieraz musiałem konfrontować się z agnostykami bądź ateistami, choć wtedy dla mnie te pojęcia były tożsame. Były to najczęściej dzieci komunistycznych włodarzy, sbeków, itp. Prowadziliśmy nieraz wzburzone dyskusje, które często kończyły się zerwaniem znajomości, ale też wielu otwierałem oczy z otaczającego ich zakłamania.

Oczywiście cała moja rodzina była antykomunistyczna i kiedy nastąpił wybuch Solidarności to byli szczęśliwi i czynnie do tej Solidarności się włączyli i ja również. Pamiętam jaki wtedy był entuzjazm, pamiętam te radosne twarze, że Polska się odradza i to, że św. Jan Paweł II był tym, który prosił aby Duch Święty zstąpił na tą ziemię, żeby ją odnowić.

Wtedy też zetknąłem się po raz pierwszy z gazetami, czasopismami i książkami dotychczas zakazanymi. Uczyłem się też historii od ludzi, którzy nagle zaczęli mówić, co to był komunizm, co to był Katyń, kim naprawdę byli bojownicy polskiej wolności po II WŚ (dziś: żołnierze wyklęci, niezłomni). Jako, że moja ciocia w dużym mieście była sekretarzem w Solidarności, to tych pozycji miałem mnóstwo i czytałem je namiętnie. To wówczas - jako dopiero 12 latek - zostałem już świadomym antykomunistą i posiadłem już wiedzę dlaczego. To wtedy zostałem ukształtowany politycznie i tak trwa to do dzisiaj.

Później był Stan Wojenny, który zmiażdżył polskie marzenia o wolności. Roznosiłem ulotki, wybijaliśmy z kumplami szyby w komisariatach milicji, nosiłem oporniki na swetrze (ówczesny symbol oporu), uczestniczyłem w tajnych kompletach w kościołach i comiesięcznych manifestacjach sprzeciwu wobec SW (oj dostało się nieraz pałą po plecach)  i nawet na lekcji rosyjskiego zaintonowałem "Rotę", za co mój ojciec miał dość duże problemy w pracy i nie tylko a moje problemy zaczęły się na dobre w technikum, gdzie wychowawcą mojej klasy był szef Podstawowej Organizacji Partyjnej i skaptował do ZSMP całą klasę oprócz mnie i jeszcze jednego kolegi. Leciał z zapisami w dzienniku aż do mnie a ja odpowiedziałem, że nie mogę należeć do ZSMP, bo należę do Ligi Ochrony Przyrody... wyobrażacie sobie jaką miał czerwoną twarz i niemal piana z ust mu nie uleciała. Oj... miałem z nim później przeboje, bo nauczał 3 przedmiotów zawodowych i zawsze musiałem być perfekcyjnie przygotowany a na nich były i różniczki i całki i liczby zespolone, itd., bowiem moje średnie wykształcenie to technik aparatury kontrolno-pomiarowej, automatyki przemysłowej i metalurgii metali i poziom matematyki na automatyce był bardzo wysoki.

No i nadeszły szalone lata mojego dojrzewania. przypadające na okres 1983-1988. Pojawiły się pierwsze miłości i szalone randki, gdzie dotyk dłoni kochanej dziewczyny wystarczał na cały dzień a jej spojrzenie było wspaniałym snem na jawie i te oczy wyrażające wszystkie kolory tęczy. Telefony (stacjonarne) i długie listy, to było naprawdę wspaniałe. Do dziś mam swoje archiwum z tamtych lat. A do tego pochłaniałem wszelkie książki, nawet trzy czy cztery tygodniowo i po nocach. Zacząłem pisać wiersze i wierszem odwzajemniałem miłość tej jedynej, która była jedyną nieraz na długo a nieraz przemijała jak mgła poranna pozostawiając za sobą jedynie wilgotność zielonych traw moich wspomnień. Był to też okres fascynacji Witkacym, którego sztuki i książki przeczytałem wszystkie i sam... zacząłem nawet pisać abstrakcyjne i sarkastyczne sztuki na wzór Witkacego...

A to wszystko okraszone muzyką i fascynacją polskimi zespołami lat 80-tych. Byłem fanem i Republiki i Lady Pank czy TSA oraz Oddziału Zamkniętego, byłem Pankiem i zwolennikiem New Romantic, bywałem na koncernach zespołów polskich i zagranicznych jak Depeche Mode w Warszawie. Zainteresowałem się też tańcem break-dance do tego stopnia, że założyłem swoją grupę taneczną i wystąpiliśmy nawet w najbardziej wtedy znanym programie rozrywkowym TV "Jarmark" a później dawaliśmy występy niemal w całej Polsce. To też był czas szalony: w tygodniu szkoła a w weekend wyjazdy na "tańcowanie" i imprezy do białego rana, też okraszane alkoholem. To mi nie przeszkadzało w nauce, bo szybko się uczyłem i nie sprawiało mi to żadnych kłopotów, ale ziarno  odchodzenia od wiary już powoli wtedy zaczęło kiełkować, bowiem zacząłem się obracać wśród artystów różnej maści a tam osób wierzących było bardzo mało a ja jako młody chłopak chciałem im imponować i dorównać.

Ale nawet zanim to ziarno zaczęło kiełkować to jeszcze zdążyłem być na Mszy Świętej w Częstochowie w roku 1983, którą odprawiał Nasz Papież oraz na pogrzebie Błogosławionego Jerzego Popiełuszki, po którym napisałem wiersz:

"Miałem 16 lat i świat krętych dróg życia przed sobą...
Wszystko było możliwe, nic nie było przeszkodą...

Świat widziany ze szczytów gór dawał skrzydła anielskie...
I kazał lecieć ku pełni kolejnych dni nieskończonych, zdawały się wieczne...
Śmierć nie istniała...

Słońce oblane blaskiem purpury...
Kolor drogi mlecznej, zew dalekiej natury...
I tylko ten ciągły stukot pociągu... już Warszawa...

I tłumy szły, tłumy ich szły z gniewnym smutkiem...
Transparenty, znaki V, z ciszy krzykiem...
Śmierć zaistniała we mnie...

I nagle czerń nieba i te łzy zraszające serce...
Jego już nie ma wśród twarzy dających ciepło...
Jego, który swą prawością zło dobrem zwyciężał
Jego, który dawał nadzieję

A tłumy wracały w skupieniu...
Już wiedząc, że zwyciężył pośmiertnie...

Szedłem z nimi... już inny... zmieniony na zawsze...
Bo zostawił za sobą we mnie prawości i mądrości ślad

A ja widząc te tłumy zrozumiałem, że warto tak żyć
Dziękuję Ci za to księże Kapelanie!"

I właśnie tym wierszem zakończyłem swoją przygodę z gorącym katolicyzmem, bo pojawiły się inne drogi przeze mnie nie odkryte. Wspomniany okres dojrzewania był czasem mojego buntu wobec teraźniejszości i przeszłości. Z perspektywy czasu wiem, że to jest niemal norma, ale wtedy faktycznie myślałem, że zmienię ten świat tak, jak ja chcę. Pojawiła się pycha... a ona jest najgorszą rzeczą jaka może się zdarzyć człowiekowi i to niezależnie od wieku.

Oprócz tego wszystkiego odkryłem też pasję chodzenia po górach. Przeszedłem wszystkie polskie i czeskie szlaki górskie. Te szczyty i doliny były niczym blask wschodzącego letniego słońca, który rozświetlał swoim pięknem i nieskończonością istnienia.

Pomimo tego natłoku nowych wrażeń, jeszcze gdzieś tam w sercu tkwiło katolickie wychowanie i ta "moja skorupka", którą za młodu nasiąknąłem nieraz przeważała i starałem się być dalej katolikiem, albo mi się tylko tak wydawało. Co prawda uczestniczyłem w niedzielnych Mszach Świętych, chodziłem do rytualnej spowiedzi, przyjmowałem komunię, ale były to rzeczy raczej machinalne i dla mnie trochę absurdalne, bo... zacząłem czuć się nowoczesnym a religia tej nowoczesności była przeszkodą. Tak to sobie wykoncypowałem i zacząłem w ostatniej klasie szkoły średniej uważać się za agnostyka.

A później były studia poza miejscem zamieszkania, gdzie mogłem już bez nadzoru rodziców robić wszystko to, co mi się podobało i to był okres kiedy faktycznie powoli i systematycznie zacząłem odchodzić od mojej rodzinnej wiary. Wtedy wydawało mi się, że mogę rozpocząć nowe życie bez balastu przeszłości a że w owym czasie byłem poniekąd sangwinikiem/ekstrawertykiem (teraz to wiem) to  zbudowanie przeze mnie swojego świata nie było trudnością. Próbowałem jakoś pogodzić moją głęboko katolicką przeszłość z teraźniejszością i ugruntowanie w  sobie tego, że jestem agnostykiem było wybawieniem dla mnie i uspakajało moje wnętrze duchowe.

Powróciłem do wiary w 2010 roku a wyrazem tego były piesze pielgrzymki na Jasną Górę: pierwsza przepraszająca a druga prośbą o łaski dla mnie i mojej rodziny. Wcześniej też byłem na kilku pielgrzymkach do obecnego w Polsce  papieża św. Jana Pawła II.

I być może ten mój udar dał mi szansę na naprawę swojej przeszłości i inne spojrzenie na rzeczywistość.  

P.S. Niniejszym chciałbym serdecznie podziękować za opiekę moją lekarkę prowadzącą oraz  cały personel Oddziału Neurologicznego Wojewódzkiego Szpitala  Specjalistycznego we Włocławku.  

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
© Krzysztof Jaworucki (krzysztofjaw)
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com