niedziela, 29 lipca 2012

Fatum E. Kopacz...

Nie ukrywam, że gdy po triumfie na kortach Wimbledonu zobaczyłem A. Radwańską przyjmowaną na salonach Marszałek Sejmu i gdy obie panie wymieniały się prezentami, to... przemknęła mi myśl, że naszej wspaniałej tenisistce - z tegoż powodu - może "powinąć się noga" na Olimpiadzie. Podobnie zresztą jak zobaczyłem B. Komorowskiego na trybunach Euro2012, to miałem niejasne przeczucie, że nasi piłkarze szybko zakończą Mistrzostwa Europy.

O moich niepokojach dotyczących występu A. Radwańskiej na Olimpiadzie nie pisałem wcześniej, ale ja osobiście nigdy nie podałbym ręki takiej ze wszech miar wedle mnie: pierwotnie złej personie, wiedźmowatej obłudnicy i kłamczuchy, jaką jest E. Kopacz. Tym bardziej nie przyjmowałbym od niej żadnych prezentów.

Jedynym gestem jaki jestem w stanie uczynić wobec E. Kopacz czy B. Komorowskiego to pomodlić się o ich nawrócenie na drogę wiary, nadziei, dobra i miłości. Gdyby tak się stało, byłbym naprawdę szczęśliwy...

Przez długie dni do Olimpiady tą myśl o ewentualnym fatum Ewy Kopacz musiałem jakoś w sobie tłamsić, ale nie dawała mi spokoju... bowiem ze złem nie powinno się spowinowacać, ale omijać je szerokim łukiem a z wiary w Trójcę Świętą nie trzeba się przecież wstydliwie tłumaczyć, ale dawać jej radosne świadectwo!

Mam nadzieję, że nasza Isia już więcej nie da się wciągnąć w sidła politycznego i ludzkiego zła, i jeszcze nieraz da nam powody do wzruszającego, kibicowskiego szczęścia.

Pozdrawiam

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

sobota, 28 lipca 2012

Polscy niewolnicy...

Krótka refleksja...

Powoli aczkolwiek systematycznie Polacy we własnym kraju stają się coraz bardziej spauperyzowanymi niewolnikami pracującymi za niskie pensje niemal najdłużej na świecie.

Rocznie przepracowujemy legalnie 2015 godzin a np. Niemcy - 1309, Japończycy - 1733, Holendrzy -1288. W stosunku do Niemiec pracujemy dłużej o 54%...

W ubiegłym roku nasze roczne średnie wynagrodzenie wyniosło 13,8 tys. dol. W zestawieniu OECD, które bada 29 z 34 krajów członkowskich - jak podaje za rzeczpospolitą rmf.fm. - zajmujemy ostatnie miejsce. Zarabiamy mniej niż Węgrzy (14,2 tys.) i Estończycy (15 tys.) a dla przykładu Szwajcarzy zarabiają od nas niemal 7 razy więcej (93,2 tys.), a Norwedzy - 6 razy więcej (81,5 tys.).
(źródło - http://www.rmf24.pl/news-polacy-na-szarym-koncu-swiatowej-listy-plac,nId,623208)

Ogólnie zaś średnia płaca w Polsce jest o 70% niższa niż w krajach starej UE, ceny zaś oficjalnie niższe o 40%, czyli realnie -  wedle siły nabywczej naszych wynagrodzeń - zarabiamy o 30% mniej. Wydajność - liczona jako PKB przypadające na 1 przepracowaną godzinę pracy - stanowi 67% unijnej, czyli jest niższa o 33%. Statycznie jest jeszcze niższa w stosunku do krajów starej UE.

Wydawać by się więc mogło, że statystycznie w przybliżeniu zarabiamy mniej zgodnie z mniejszą niż w krajach unijnych średnią wydajnością pracy. Należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że przepracowujemy zdecydowanie od nich więcej godzin (np. od wspomnianych Niemców o 54%), co czyni z nas niemal pracowników-niewolników, którzy pracują bardzo dużo za bardzo niskie pensje.

Do tego dochodzą tzw. "umowy śmieciowe", praca nielegalna lub za pół stawki godzinowej, wysoka inflacja, rosnące bezrobocie i sięgająca 2 mln osób emigracja zarobkowa. W realnym świecie pracowniczym zdarzają się jeszcze inne kuriozalne wręcz zachowania pracodawców... Sam słyszałem o firmie, w której pracownicy - aby nie zostać zwolnionymi - godzą się na darmową pracę w soboty i nie płaci im się za nadgodziny...

Jak długo jeszcze pozwolimy na traktowanie nas wszystkich-Polaków jako taniej siły roboczej?

P.S.

Uzupełniając. Tylko dzięki emigracji zarobkowej Polska dotychczas jeszcze utrzymywała wzrost PKB (pieniądze emigrantów) i utrzymywała stopę bezrobocia na mniej więcej stabilnym poziomie. Tak wygląda prawda o "zielonej wyspie".

Przykre jest to, że młodzi ludzie muszą pracować za granicą, aby w ogóle mieć pracę i w miarę godnie żyć... choć tam niemal zawsze są gorzej opłacani niż rodzimi pracownicy. Zmarnowaliśmy 23 lata. Utracone korzyści znacznie przewyższają bilans osiągnięć. Nie stworzyliśmy klasy średniej (co można uznać za największy grzech niby III RP a tak naprawdę PRL-bis), nie przeprowadziliśmy fundamentalnych zmian systemowych, nie dokonaliśmy reformy finansów publicznych a obecny kryzys jednak jest u nas nieunikniony i cuda kreatywnej księgowości V. Rostowskiego już nam nic nie pomogą, tym bardziej, że już prawdopodobnie przekroczyliśmy drugi próg ostrożnościowy zadłużenia (zobacz: wpolityce.pl)...

Jedyną szansą dla naszej Ojczyzny jest jak najszybsze odsunięcie obecnej ekipy od władzy na rzecz ludzi, dla których dobro Polski, narodowy patriotyzm i sami Polacy są wartościami nadrzędnymi...

P.S.2 (29.07.2012)

Jeszcze gwoli uzupełnienia.

Często brakuje nam argumentów w dyskusji.

To może jeszcze kilka z cokolwiek dziwnego źródła, na którym opierałem część tekstu (z wypowiedzi szefa PiS - polecam całość), choć jest sprzed roku:

"...Warto być Polakiem

Warto być Polakiem, warto by Polska trwała jako duży, liczący się europejski kraj - powiedziałem 19 lipca 2006 r. w Sejmie, wygłaszając exposé. To zdanie streszcza wszystko to, do czego powinien dążyć premier polskiego rządu. Warto być Polakiem, czyli trzeba zrobić wszystko (także, a może przede wszystkim, na poziomie rządu), by polskość była trwałą wartością, aby można było czuć dumę nie tylko wtedy, gdy we wspaniałym stylu wygrywają Adam Małysz czy Justyna Kowalczyk.

Każdy z nas powinien mieć przynajmniej równe szanse wygrywania różnych życiowych premii. Warto odnosić ewidentne i należne korzyści z bycia członkiem wspólnoty nazywającej się "Rzeczpospolita Polska". Warto mieć poczucie ekwiwalentnego i sprawiedliwego udziału w narodowym bogactwie, bo wtedy nie będziemy zazdrościli tym z listy najbogatszych Polaków, którzy zgromadzili majątki warte miliardy złotych.

Warto, żeby w określeniu Polak była wartość dodana, oznaczająca, że to ktoś szanujący tradycję i dumny z osiągnięć własnego narodu, a jednocześnie nowoczesny. Czyli otwarty na świat, wykształcony, z łatwością poruszający się w dziedzictwie światowej kultury i jej współczesnych osiągnięciach, zorientowany w nowoczesnych technologiach, nie tylko jako ich użytkownik, ale też twórca czy konstruktor. Czyli mobilny, ale nie z przymusu, np. w pogoni za pracą, której nie może znaleźć w Polsce.

Warto być kimś łatwo się adaptującym w każdym środowisku, ale tak ukształtowanym, by tkwić w polskości, niezależnie od miejsca zamieszkania. Warto być kimś kompetentnym (także w sensie kompetencji kulturowej) i obowiązkowym, ale z powodu zinternalizowanych wartości, a nie przymusu czy jakiegoś systemu hiperkontroli, z czym ostatnio często mamy do czynienia. Warto być gotowym do służby państwu i narodowi, ale też warto móc korzystać z wygód życia w dostatnim państwie (w tym z własnego, wygodnego mieszkania).

Móc liczyć na sprawne urzędy i dobrą obsługę, zaufać nieskorumpowanemu policjantowi czy prokuratorowi, móc korzystać ze sprawnej i nowoczesnej ochrony zdrowia. Móc korzystać z zasłużonego czasu wolnego oraz z wygodnej bazy sportowej i rekreacyjnej, podróżować po świecie, łatwo się komunikować i mieć na tyle wysokie dochody, by stać go było nie tylko na elementarne formy rozrywki.

Warto być Polakiem, który jako emeryt, tak jak Niemiec, Francuz, Hiszpan, Japończyk czy Czech, nie musi liczyć każdego grosza, a wakacje pod palmami nie będą dla niego tylko oszustwem z reklamówek OFE. Warto, żeby ten, kto sobie nie radzi, znajdował pomoc państwa, nie był skazany na trwałe bezrobocie, biedę i wykluczenie.

Warto być Polakiem dobrze zorganizowanym i wydajnym, ale nie traktowanym w pracy jak niewolnik. Bo już jesteśmy bardzo pracowici. Jest znamienne, że wedle danych OECD przeciętny Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin). To oznacza, że po swojej stronie polscy pracownicy podjęli już ogromny wysiłek, dlatego mają prawo oczekiwać, aby ich praca była dobrze zorganizowana i godziwie opłacana, ale to już zadanie pracodawców, w tym oczywiście państwa.

Wartość dodana to także zadowolenie z pracy (jeśli się ją w ogóle ma, bo obecnie bezrobocie wynosi ok. 13 proc., podczas gdy za rządów PiS w latach 2005-07 spadło z 17,6 proc. do 11,2 proc, a jego stosunkowo niski poziom w 2008 r. - 9,5 proc. - też był skutkiem naszej polityki), a trudno o nie wtedy, gdy pracuje się na czarno lub bez stałej umowy (jak jedna trzecia pracujących Polaków).

Warto być Polakiem, który nie jest narażony na urzędniczą mitręgę, gdy chce prowadzić interesy, czyli brać sprawy we własne ręce. Dziś, niestety, państwo jest dla niego obce. Nieprzypadkowo w rankingu Doing Business 2010, opisującym łatwość robienia interesów, Polska jest na 70. miejscu wśród badanych 183 krajów. Nieprzypadkowo Polska zajmuje niechlubne 164. miejsce pod względem radzenia sobie z pozwoleniami na budowę. Nic nie usprawiedliwia tego, by Polska była dopiero na 121. miejscu w kategorii łatwości płacenia podatków. Tak jak nic nie usprawiedliwia 81. pozycji Polski w kategorii "łatwość zamykania biznesu" czy 77. miejsca w kategorii "wprowadzania w życie kontraktów". Z tą mitręgą trzeba skończyć, a nie tylko o tym gadać, jak w niesławnej komisji "Przyjazne państwo".

Źródło:

http://wyborcza.pl/1,75515,9298053,Tuska_zupa_z_buta.html?as=1&startsz=x

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

wtorek, 24 lipca 2012

Unijno-polskie refleksje z K. Marksem w tle...

Unia Europejska - ponowny utopijny plan socjalistów

Nieraz tak jest, że nawet najbardziej optymalny plan działania, wykreowana i hipotetycznie najefektywniejsza strategia osiągania określonego celu społeczno-politycznego nie zawsze jest w stanie przewidzieć przyszłą rzeczywistość...

Ryzyko jej niepowodzenia jest tym większe, im stopień nieprzewidywalności efektów podejmowanych decyzji jest wyższy a już sięga 100% w przypadku powielania – poprzez zabiegi rewitalizacji – już wcześniej skompromitowanych i realnie nieskutecznych działań.

Według mnie taką utopijną i ex post realnie ośmieszoną marksistowską kopią ZSRR jest dziś w obecnym kształcie Unia Europejska, którą często nazywam Związkiem Socjalistycznych Republik Europejskich (ZSRE).

Od samego początku powstania obecnej Unii Europejskiej jestem jej sceptykiem i uważam, że prędzej czy później musi upaść. Im nastąpi to szybciej, tym tragiczne skutki jej rozpadu będą mniejsze dla całej Europy i jej mieszkańców. I też im szybciej nastąpi jej wewnętrzny rozpad, tym też wcześniej nastąpi całkowite fiasko marzeń chęci rzeczywistej realizacji utopijnej i antyludzkiej idei tworzenia kolejnych unii: Euroazjatyckiej, Północnoamerykańskiej, Południowoamerykańskiej, Afrykańskiej czy też Arabskiej... by wraz z ta dzisiejszą Europejską wykreować jakąś formę Unii Światowej z jedną walutą i jednym, totalitarnym oraz genetycznie jedynie słusznym rządem obejmującym zarządzanie może i wszystkimi mieszkańcami naszej Ziemi...

Obserwując bowiem historię powstawania naszej Europy w obecnym jej unijnym kształcie, nie mogłem zrozumieć i dalej nie potrafię wprost pojąć... bądź infantylnego debilizmu tworzących UE polityków, bądź chorych ich skłonności do totalitarnego zarządzania ludźmi lub też - co najmniej - ich historycznej niewiedzy i bezmyślności graniczącej z hipokryzją.

Karol Marks - protoplasta socjal-komuno-globalistycznego totalitaryzmu

Aby zrozumieć bezsensowność unijnej idei wystarczy sięgnąć do wydarzeń XX wieku i prześledzić nieudane próby tworzenia a'prori (teoretycznie) jakiś wymyślonych superpaństw lub związków państw, które miały przynieść ludzkości "wprost raj na ziemi" a stworzyły piekielną gehennę.

Niewątpliwie ojcem wszystkich tych teoretycznie nowożytnie budowanych państw lub ich związków był niejaki Karol Marks vel. Karl Heinrich Marx urodzony jako Hirschel Marx. On to (wspólnie z niejakim Engelsem) stworzył podstawy marksizmu będącego źródłem zarówno narodowego socjalizmu reprezentowanego przez Narodowosocjalistyczną Niemiecką Partię Robotników (NSDAP), jak i komunizmu reprezentowanego przez Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego (KPZR - kontynuatorki frakcji bolszewików w Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji). Marksizm też był podstawą ideologiczną wszelkich innych totalitaryzmów XX wieku: na Kubie, w Chinach, Korei Północnej, niektórych państwach afrykańskich czy Ameryki Łacińskiej...

Ten myśliciel żydowskiego pochodzenia - którego rodzina wydała na świat wielu rabinów a ojciec-prawnik przeszedł na luteranizm tylko dlatego, żeby ominąć ograniczenia ustawy uniemożliwiającej Żydom dostęp do stanowisk prawniczych i lekarskich – jest przecież też pośmiertnie "ojcem" budowania kolejnej wielkiej wspólnoty szczęśliwości wszelakiej, czyli Unii Europejskiej. Ma to znów być coś na kształt totalitarnego wielonarodowego, bezklasowego i robotniczego ZSRR lub totalitarnej, jednonarodowej i robotniczej IV Rzeszy : jedno państwo, z jednym narodem - Europejczykami, z wyrugowanymi ze świadomości wartościami chrześcijańskimi i wiedzą historyczną, ze scentralizowanym i niewybieralnym rządem (komisarzami - sic!), jednym prezydentem i jednym parlamentem, jako fasadową namiastką demokracji. Wszystko ma być unormowane, znormalizowane, masowe, ujednolicone, zhomogenizowane w zakresie zaspakajania potrzeb i reakcji na określone bodźce zewnętrzne. Ludzie zaś pozbawieni historycznych korzeni mają być wiecznie uśmiechnięci, bezwolni i kierujący się masowym efektem "stadnym" a nie własną indywidualnością. Nawet walutę stworzono na wzór tzw. : "rubla transferowego", ale obecni unioniści twórczo rozwinęli marksistowskie "osiągnięcia" W. Lenina czy J. Stalina...

Powolny upadek utopijnej idei...

No cóż... niestety dla tych chorych unionistów człowieka uformować się do końca nie da a sztuczny twór jakim jest Unia Europejska "wali" się szybciej niżby ktokolwiek się wcześniej spodziewał. Na krach wspólnej unii ci europejscy socjaliści mają tylko jedną receptę: więcej społeczno-polityczno-ekonomicznej integracji, czyli stworzenie niemal jednego superpaństwa, w którym poszczególne kraje utracą indywidualną suwerenność i niepodległość.  Tego nawet, z uzależnionymi wobec siebie krajami, nie próbował ZSRR...

Mam wrażenie, że takim  szybkim rozpadem UE zaskoczeni są także jej krytycy, ale należy też wziąć pod uwagę, że wpływ na tak szybkie unijne tonięcie ma też kryzysowa sytuacja na całym świecie, dążącym zresztą - jak wspomniałem - do rozwiązań unijnych, ale w jeszcze większej skali. Rządzone przez marksistę B. Obamę USA są generatorem (i były) prawie wszystkich kryzysów, w tym też obecnego. Oczywiście nie odnoszę się do USA jako kraju, którego zwykli mieszkańcy są sprawcami kryzysów. Bardziej wskazuję raczej na USA jako siedzibę instytucji finansowych, które mają sprawczy ich charakter oraz USA jako miejsce zamieszkania i wykluwania się "naukowych proroków" w zakresie ekonomii, finansów i zarządzania.

Bardzo ciekawa to zresztą symbioza wzajemnie współzależnych i oddziaływających na siebie na zasadzie sprzężenia zwrotnego obiektów: wielcy finansiści i bankowcy oraz ekonomiczni naukowcy... ich wzajemne przenikanie się tworzy nową jakość jako efekt synergii niekorzystnych dla ludzi praktycznych decyzji finansowych i skomplikowanych teorii tłumaczących, że raczej owe decyzje były naukowo słuszne...

Fasadowa unijna demokracja...

Unia Europejska jest tworem antydemokratycznym, choć przez jej włodarzy demokracja i wolność obywateli są werbalnym deklaratywnym priorytetem. Parlament Europejski jest de facto ciałem doradczym dla niewybieralnej w powszechnych wyborach Komisji Europejskiej, będącej europejskim rządem. Dyrektywy unijne są instrumentem narzucanej, totalitarnej woli europejskich urzędników. Wszechogarniająca tzw. politpoprawność ogranicza wolności obywatelskie, w tym wolność słowa.

Jeżeliby ktoś miał wątpliwości i chciał się odnieść się do gwarantujących uczciwość wyborczą instytucji europejskich, to pragnę przypomnieć demokratyczną farsę wyborczą w Holandii, Francji a przede wszystkim w Irlandii, dotyczącą przyjęcia (odrzucenia) przez te kraje Konstytucji Europejskiej a później Traktatu Lizbońskiego. Warto też wskazać, że i w Polsce wybory winny być unieważnione... casus Wałbrzycha i znalezionych np. kart wyborczych w warszawskim samochodzie...

Polska - znów ratunek dla świata?

Niemniej historia dziejów miewa niesamowite poczucie humoru i lubi się powtarzać... choć nieraz w zaskakujący i niemal metafizyczny sposób. Mam nadzieję, że znów tak będzie i znów Polska stanie się murem nie do przebicia dla utopijnych socjalistycznych totalitarystów.

Może właśnie teraz znów nastaje czas dla Polski? Czas, by znów spowodować krach idei K. Marksa. Może dlatego tak bardzo boją się Polski i Polaków globalistyczni tyrani skupieni wokół syjonistycznych właścicieli międzynarodowego kapitału finansowego? Może dlatego tak bardzo chcą zniszczyć nasz kraj i nas wszystkich?

Polska przecież była tym krajem, tym narodem, który udaremnił rozszerzenie komunizmu na całą Europę (Cud nad Wisłą 1920 roku). Przez wielu historyków była to jedna z najważniejszych bitew w historii ludzkości. Polska też przeciwstawiła się kolejnemu socjaliście, Adolfowi Hitlerowi, uniemożliwiając w ten sposób całkowite opanowanie Europy przez marksistów: stalinowskich komunistów i hitlerowskich, niemieckich nazistów.

Czyżby więc śmierć jednych z największych po 1989 roku polskich patriotów pod Smoleńskiem miała nie wystarczyć?

Przecież marksista-komunista J. Stalin z zemsty za 1920 rok i realizując swój plan przyszłego zsowietyzowania Polski wybił polską elitę w Katyniu i innych miejscach... Przecież marksista-nazista Hitler też pozabijał polskich profesorów i wybitnych Polaków... Przecież po wojnie polscy i sowieccy marksiści-komuniści zlikwidowali i wymordowali niemal wszystkich Polaków "o gładkich dłoniach" zostawiając tylko swoich... Przecież marksista-komunista Jaruzelski zmusił do emigracji w latach 1981-1983 najznamienitszych Polaków zostawiając tylko swoich...

 I co? I to wszystko za mało na tych Polaczków?!!! - myślą sobie zapewne dzisiejsi marksiści-globaliści... Biedni oni są, oj biedni... Wszystko im się wali... I sztuczna waluta Euro, i sama sztuczna, niemiecka Unia Europejska w obecnym kształcie. USA może zbankrutować (i nici z Unii Amerykańskiej), Azjaci zaczynają mieć ogólnoświatową przewagę ekonomiczną a dodatkowo przez te wstrętne przecież pokłady gazu łupkowego w Polsce chwieje się też misternie utkany tuż przed 10 kwietnia 2010 roku Nowy Podział Świata (w tym energetyczny)... Rosja przecież może przestać być jednym z głównych "rozgrywających" tegoż podziału ciągnąc zapewne "za sobą w dół" też Niemcy...

Pomogą nam inni...

Sądzę, że wśród 27 krajów Unii Europejskiej jest wiele, którym zdecydowanie nie podoba się obecny jej kształt i dominacja w niej Niemiec (no może wespół z Francją).... UK, Węgry, Holandia, Finlandia, Hiszpania, Grecja, Irlandia, Portugalia, Włochy, Litwa, Estonia, Łotwa... Zapewne też wielu krajom nie podoba się również "poddańcza " wobec Rosji postawa władz unijnych i uzależnienie energetyczne Europy od tejże Rosji i jej Gazpromu. Właśnie z tymi krajami oraz dodatkowo np. z Gruzją, Ukraina, Białorusią, Kazachstanem, Azerbejdżanem i wielu innymi, możliwe jest zbudowanie alternatywy rozwojowej dla Europy...

 Zależy to w głównej mierze od nas, Polaków. Tak się składa, że znów możemy stać się krajem i narodem, który zastopuje rozwój śmiertelnej dla ludzkości choroby zwanej marksizmem (komunizmem, nazizmem socjalizmem, globalizmem, unionizmem). Może uda nam się to bez walki a jedynie poprzez głos wyborczy oraz późniejsze racjonalne i dla dobra Europy wykorzystanie naszych zasobów naturalnych: gazu łupkowego i wód geotermalnych (a może i ropy)... Może wystarczy jedynie odsunąć na zawsze od władzy marksistów-globalistów-unionistów i pozwolić na realizowanie idei Europy Ojczyzn, której zwolennikiem był śp. Lech Kaczyński a teraz najwyraźniej podobny głos słychać w słowach coraz większej liczby przywódców europejskich, m.in u: Václava Klausa (Czechy) i Viktora Orbána (Węgry) czy też Davida Camerona (UK) i Jyrki Katainena (Finlandia).

Można żyć inaczej...

Naprawdę można inaczej żyć i inaczej budować Wolną i Demokratyczną Europę. Naprawdę można wyzbyć się utopijnej i niszczącej ludzkość lewacko-nazistowsko-globalistycznej idei marksistowskiej bez żadnych wyimaginowanych negatywnych konsekwencji dla nas wszystkich... co pokazują obecnie np. Węgrzy i Finlandczycy a przede wszystkim Islandczycy, którzy postanowili sami rządzić we własnym kraju pozbywając się finansowych, globalnych dyktatorów...

 W naszym kraju PO winna już być tylko niechlubnym zapisem w historycznych księgach dziejów naszej Ojczyzny... natomiast wydaje mi się, iż wielu spośród jej sympatyków i członków może stać się wspólnie z nami budowniczymi Wolnej Polski wśród Wolnych Krajów Europy Ojczyzn....

Pozdrawiam

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com
(rev.)

środa, 18 lipca 2012

Utrata przez Polskę PKO BP w cieniu taśm i "walki" o ZA w Tarnowie...

Wyprzedaż  przez - dla mnie - zdradziecki rząd D. Tuska resztek majątku narodowego trwa w najlepsze.

W cieniu "taśm Serafina" i niby walki o Zakłady Azotowe w Tarnowie, niby polski rząd sprzedając 7,2% akcji PKO BP za przeszło 3 mld zł pozbył się kontrolnego nadzoru właścicielskiego nad największym polskim bankiem. Do dzisiaj bowiem Skarb Państwa posiadał 40,99 % akcji a kontrolowany przez niego Bank Gospodarstwa Krajowego 10,25%. Dawało to przewagę w kapitale akcyjnym, który wynosił ogólnie dla SP  51,24%.

Po sprzedaży wynosi już jedynie 44,04%, czyli poniżej progu 50% dającego możliwość kontroli nad bankiem.  Długookresowo jest to de facto utrata przez Polskę tego największego banku na rzecz zapewne międzynarodowych instytucji finansowych. 


I niech nikogo nie zwiedzie zmieniony ponad rok temu zapis statutowy, który ma niby gwarantować SP w dalszym ciągu nadzór korporacyjny nad bankiem. Strategicznie jest to zapis bardzo łatwo zmienialny a w biznesie liczy się tak naprawdę zawsze jedynie przewaga w kapitale  akcyjnym...


Dziś PKO Bank Polski jest największym i jednym z najstarszych banków w Polsce, który zatrudnia przeszło 27 tys. pracowników oraz dysponuje największą siecią sprzedaży w Polsce. Składa się na nią ponad 1100 oddziałów oraz ponad 1200 agencji. Bank PKO BP prowadzi ponad 6 mln rachunków osobistych, a liczba wydawanych kart bankowych przekroczyła 7 mln.

Pozbycia się kontroli nad nim przeciwny był ś.p. S. Skrzypek, który zginął w niemal pewnym już dzisiaj zamachu w Smoleńsku...

A my zajmujemy się treścią "taśm Serafina" (nagranymi w styczniu 2012 a opublikowanymi w trybie nagłym po pół roku)  wzmocnionymi propagandowo  niby "walką" o ZA w Tarnowie... teraz, gdy rząd D. Tuska tak naprawdę pozbywa się największego polskiego  banku... Tragiczne...

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com

----------------------------------------------------------------------------

Post rozszerzony w dniu 20.07.2012

Dwie informacje: utrata przez Polskę kontroli nad PKO BP oraz przyjęcie grabieżczego i nieefektywnego ekonomicznie (kryzys) planu prywatyzacji winny być najważniejszymi informacjami tego tygodnia ale... zostały skutecznie "przykryte" aferą taśmową...

Wyprzedaż przez - dla mnie - zdradziecki rząd D. Tuska resztek majątku narodowego trwa w najlepsze.

W cieniu "taśm Serafina" opublikowanych w trybie nagłym po pół roku i pozorowanej - ze względu na tak naprawdę nierealność przejęcia jak na razie zakładów przez Wiaczesława Moshe Kantora - walki o Zakłady Azotowe w Tarnowie, polski rząd sprzedając 7,2% akcji PKO BP za przeszło 3 mld zł pozbył się kontrolnego nadzoru właścicielskiego nad największym polskim bankiem. Do środy bowiem Skarb Państwa posiadał 40,99 % akcji a kontrolowany przez niego Bank Gospodarstwa Krajowego 10,25%. Dawało to przewagę w kapitale akcyjnym, który wynosił ogólnie dla SP 51,24%.

Po sprzedaży wynosi już jedynie 44,04%, czyli poniżej progu 50% dającego możliwość kontroli nad bankiem. Długookresowo jest to de facto utrata przez Polskę tego największego banku na rzecz zapewne międzynarodowych instytucji finansowych.

I niech nikogo nie zwiedzie zmieniony ponad rok temu zapis statutowy, który ma niby gwarantować SP w dalszym ciągu nadzór korporacyjny nad bankiem. Strategicznie jest to zapis bardzo łatwo zmienialny lub okaże się martwy w przypadku skutecznego wezwania do sprzedaży akcji a tak naprawdę w biznesie liczy się zawsze jedynie przewaga w kapitale akcyjnym...

Obecnie PKO Bank Polski jest największym i jednym z najstarszych banków w Polsce, który zatrudnia przeszło 27 tys. pracowników oraz dysponuje największą siecią sprzedaży w Polsce. Składa się na nią ponad 1100 oddziałów oraz ponad 1200 agencji. Bank PKO BP prowadzi ponad 6 mln rachunków osobistych, a liczba wydawanych kart bankowych przekroczyła 7 mln.

We środę niestety Polska utraciła de facto kontrolę nad niemal ostatnim bastionem narodowej bankowości a zważywszy, że prawdopodobnie PKO BP przejmie też Bank Pocztowy, to dzień 18 lipca możemy uznać za historyczny dzień całkowitej utraty przez Polskę sektora bankowości korporacyjnej i detalicznej. Do sprywatyzowania pozostaje jeszcze bank emisyjny, czyli NBP...

Pozbycie się przez rząd kontroli kapitałowej nad bankiem otwiera drogę do skupowania akcji przez wielkie instytucje finansowe i powolnego przejęcia banku! I to w czasie kryzysu, gdy akcje są relatywnie tanie. Zanosi się więc na operację prawie, że identyczną jak w przypadku PKO SA, które zostało przejęte przez włoski Unicredit. A Unicredit był jednym z głównych dostarczycieli na polski rynek toksycznych, asymetrycznych opcji walutowych (na opcjach polska włączjąc w to utracone zyski i bankructwa mogła stracić sumarycznie około 200 mld. złotych?). Nie zdziwiłbym się więc, gdyby niedługo nastąpiło wezwanie do sprzedaży akcji PKO BP dokonane np. właśnie przez PKO SA i związany z nim UniCredit. Wszak niedawny prezes PKO SA Jan Krzysztof Bielecki zajmuje poczesne miejsce wśród doradców D. Tuska a dla mnie jest szarą o ile nie czarną postacią polskiego sektora finansowego. Ponadto nie od dziś wiadomo, że dla PKO SA PKO BP jest największym konkurentem, ale także jest oczywiście najwiekszym "kąskiem" równiez dla innych międzynarodowych instytucji.

(polecam: http://krzysztofjaw.blogspot.com/2009/06/komu-zalezy-na-utracie-przez-polske-pko.html)

Warto też przypomnieć, że pozbycia się kontroli nad PKO BP przeciwny był ś.p. S. Skrzypek (ówczesny szef NBP), który zginął w - niemal pewnym już dzisiaj - zamachu smoleńskim...

A my zajmujemy się treścią "taśm Serafina" (nagranymi w styczniu 2012!) wzmocnionymi propagandowo niby "walką" o ZA w Tarnowie... teraz, gdy rząd D. Tuska tak naprawdę pozbywa się największego polskiego banku... Tragiczne...

Symptomatycznym jest też, że w "cieniu taśm" rząd przyjął również we wtorek plan prywatyzacji na lata 2012-2013, w którym wskazał niemal 300 spółek do prywatyzacji: m.in. całą energetykę, przemysł chemiczny (m.in. zakłady azotowe w Tarnowie i Puławach - sic!), sektor uzdrowisk i inne.

Te dwie informacje: utrata przez Polskę kontroli nad PKO BP oraz przyjęcie grabieżczego i nieefektywnego ekonomicznie (kryzys) planu prywatyzacji winny być najwazniejszymi informacjami tego tygodnia ale... zostały skutecznie "przykryte" aferą taśmową...

Pozdrawiam

wtorek, 17 lipca 2012

Co wie W. Serafin o śmierci A. Leppera?

Oglądając zapis nagrania Serafin-Łukasik nie trudno odnieść wrażenia, że autorem nagrania może być sam Władysław Serafin lub przynajmniej wiedział, iż jego rozmowa będzie nagrywana. Do takiego wniosku skłania odsłonięcie przez niego kamery na początku  i zasłonięcie jej na końcu  rozmowy.

Moim zdaniem właśnie to, że te czynności są widoczne na nagraniu i mogą wskazywać na W. Serafina jako jego autora, wykluczają, iż to on przekazał je do prasy. Przecież wystarczyłoby - jeżeli chciał obciążyć ministra rolnictwa - aby po prostu wyciął początek i koniec nagrania, aby w żadnym wypadku nie można byłoby go posądzić o jego autorstwo.

Osobiście sądzę, że W. Serafin wiedział o nagraniu, ale nie był jego inicjatorem ani dysponentem.  Może "musiał" się na nie zgodzić?

Stąd uważam, że W. Serafin mówi prawdę oświadczając w TVN24:

"- Nie nagrywałem tej rozmowy, nie mam z tym nic wspólnego. To jest brutalna prowokacja, która mnie poraża. A ludzie, którzy to robią nie mają skrupułów. Nie będę tego komentował, nie biorę udziału w żadnych intrygach w PSL-u. Jest mi przykro, że wielu ludzi ma teraz z tego powodu problemu. Zostałem wkręcony, komuś zależy, żeby zlikwidować kolejnego lidera ruchu ludowego. Janowskiego otruto, Leppera zamordowano, a teraz kolej na mnie..."

Zastanawiająca jest jego niemal desperacka obrona poprzez wskazanie, - prawdopodobnie "dysponentom nagrania" - iż wie na pewno, że A. Lepper został zamordowany. O tym fragmencie jego oświadczenia - wedle mnie kluczowym - nie usłyszałem w żadnym wieczornym wydaniu telewizyjnych wiadomości, które skupiły się na planowanej dymisji Marka Sawickiego. Wydaje się, że sama decyzja o tej - jedynie planowanej - dymisji miała być może właśnie niejako przykryć wagę słów, które - w odniesieniu do śmierci A. Leppera - wypowiedział W. Serafin  oraz prewencyjnie zapobiec dalszym atakom na PSL i oddalić planowaną zapewne zamianę w koalicji rządowej PSL na RPP + SLD.

Rodzą się zatem pytania:

Czego boi się W. Serafin, że posunął się aż do takiej argumentacji i "odkrycia" posiadanej wiedzy o śmierci A. Leppera?

Co wie W. Serafin o śmierci A. Leppera i jakie dowody skłaniają go do stwierdzenia, iż było to morderstwo?

Dlaczego obawia się o własne życie i mówi o ewentualnie planowanej likwidacji kolejnego lidera ruchu ludowego?

Czy prokuratura nie powinna w takim razie z urzędu ponownie wszcząć postępowania w sprawie śmierci A. Leppera i przesłuchać W. Serafina także w kontekście jego obaw o własne życie?
(przecież zamierza zbadać prawdziwość zeznań M. Sawickiego w kontekście też tylko słów z rzeczonego nagrania)

Dlaczego - wobec nie tylko domniemanego, ale niemal udowodnionego - kłamstwa w prokuratorskich zeznaniach, decyzji o swojej dymisji nie podjął premier D. Tusk?

Ciekawe w tym kontekście jest również zachowanie portali internetowych, a w szczególności onet.pl. Jeszcze we wczesnych godzinach popołudniowych w tekście informującym o oświadczeniu W. Serafina można było zobaczyć i przeczytać:


a już wieczorem tylko...

(Żródło: http://wiadomosci.onet.pl/kraj/serafin-leppera-zamordowano-teraz-kolej-na-mnie,1,5191435,wiadomosc.html, godziny: 12.55 i 19.57)

Nietrudno zauważyć, że w onetowym tekście wieczornym pominięto już fragment oświadczenia W. Serafina odnoszącego się do otrucia Janowskiego i morderstwa A. Leppera, choć kuriozalnie zachowano tytuł informacji. Chyba to nie przypadek...

Pozdrawiam



Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad... http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com

środa, 11 lipca 2012

Dlaczego zginął Lech Kaczyński?

Równie ważnym - obok odtworzenia przebiegu niemal pewnego już zamachu smoleńskiego - dla odkrycia o nim prawdy jest znalezienie odpowiedzi na pytanie: Kto najbardziej zyskał, kto był największym beneficjentem śmierci polskiej elity, w tym tej najważniejszej, czyli śmierci ś.p. prezydenta Lecha Kaczyńskiego?


Niemal dwa lata temu, w swoim poście: Coś chyba nie tak z moimi snami i  konfabulacjami? To Oni mieli zginąć?  pokazałem schemat, który wskazywał możliwe przyczyny, które  mogły stanowić powody konieczności zgładzenia części pasażerów lotu do smoleńska, w tym właśnie śp. Prezydenta RP.



Jak widać jest wiele powodów natury wewnętrznej i zewnętrznej wobec Polski, które mogły stanowić powody zamachu smoleńskiego. Dla każdej z osób lub grup osób, którą wskazałem jako cel zamachu można wskazać i szczegółowo omówić każdy powód oddzielnie, zarówno ten wewnętrzny, jak i zewnętrzny (w odniesieniu do ś.p. Lecha Kaczyńskiego, większość zewnętrznych powodów zamachu doskonale opisał Jan Filip Staniłko z Instytutu Sobieskiego:  http://hej-kto-polak.pl/wp/?p=54606 [1]). Niemniej wszystkie z nich  mogą się na siebie nakładać i być współzależne na zasadzie sprzężenia zwrotnego.

W sumie nałożyło się na prawdopodobną konieczność zamachu wiele powodów, ale najważniejszym, który może dać odpowiedzieć na inne oraz przybliżyć moment odkrycia sprawców jest odkrycie kto w Polsce zyskiwał najbardziej na zgładzeniu polskich elit, a szczególnie na śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego.

Otóż - odnosząc się tylko do wewnętrznych powodów zgładzenia śp. Lecha Kaczyńskiego - skłaniam się do postawienia hipotezy, że osobą, która najbardziej - sensu stricto - zyskiwała na śmierci śp. Lecha Kaczyńskiego był B. Komorowski a - sensu largo -  ludzie, którzy postanowili usadowić go na fotelu prezydenta Polski.

Nie wiem czy wszyscy pamiętają tragiczną i do dziś nie wyjaśnioną śmierć G. Michniewicza w grudniu 2009 roku i wcześniejsze zaginięcie i ostatecznie śmierć szyfranta Zielonki oraz lekceważące wypowiedzi B. Komorowskiego dotyczące próby zamachu na śp. L. Kaczyńskiego w Gruzji oraz listopadową (2009 rok) wypowiedź o tym, że "prezydent gdzieś poleci i...".

Nie wiem też czy wszyscy pamiętają nagłą rezygnację z kandydowania na prezydenta D. Tuska i jego propozycję dla śp. L. Kaczyńskiego, aby obaj zrezygnowali z kandydowania*.

Na rzecz kogo mieli wówczas zrezygnować? No oczywiście, że na rzecz B. Komorowskiego! Może ta rozmowa była swoistym ultimatum? D. Tusk przecież nadal żyje i poleciał do Smoleńska oddzielnie...

Gwoli jeszcze przypomnienia...  Nie kto inny jak ostatni szef WSI gen. M Dukaczewski mroził szampana, którym miał czcić zwycięstwo B. Komorowskiego... jeszcze przed wyborami a w styczniu 2010 roku założył stowarzyszenie SOWA (grupujące byłych funkcjonariuszy WSI).

Wygląda więc na to, że po prostu tą funkcję miał i musiał objąć B. Komorowski a ze śp. profesorem Lechem Kaczyńskim nie miał żadnych, ale to żadnych wyborczych szans i może tutaj należy hipotetycznie szukać przyczyn zamachu smoleńskiego...

Przecież znany jest też prawdopodobny fakt umieszczenia przez B. Komorowskiego w internecie jego pokatastrofalnego przemówienia jeszcze przed katastrofą, antykonstytucyjnego objęcia p.o. prezydenta (zanim aktem zgonu poświadczono faktyczną śmierć ś.p. L. Kaczyńskiego)  oraz przejęcie - w celu odnalezienia aneksu do raportu z likwidacji WSI - BBN-u, zaskakująco szybko tuż po niej....

Osobiście więc hipotetycznie sądzę, że konieczność objęcia przez B. Komorowskiego prezydentury mogła być jedną z ważniejszych, wewnętrznych determinant dokonania zamachu w Smoleńsku.

W celu przyjęcia bądź obalenia takowej hipotezy koniecznym wydaje się odpowiedź na pytania: 


Kto namaścił B. Komorowskiego na prezydenta Polski i dlaczego mogą to być ludzie szeroko związani z WSI/GRU?

Kto wymusił na D. Tusku jego rezygnację z kandydowania na prezydenta RP i dlaczego skłaniał śp. Lecha Kaczyńskiego do podobnej rezygnacji?

Dlaczego tym  ludziom tak zależało na umieszczeniu B. Komorowskiego na tym stanowisku i czy tylko dlatego, żeby przejąć aneks do raportu z likwidacji WSI i dlatego, że był jedynym posłem PO, który przeciwstawił się likwidacji WSI?

Dlaczego B. Komorowski był przeciwny likwidacji WSI i czy dlatego, że był do tego przez nich zobligowany?

Kto zarządza dziś B. Komorowskim i dlaczego może to być np. jego żona o nazwisku panieńskim Dziadzia, która to jest córką Hany zd. Rojer (Wolf i Estera Rojer to dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony matki)?

Czy na postępowanie - przed i po niemal pewnym zamachu smoleńskim - B. Komorowskiego ma wpływ komunistyczno-ubecka przeszłość rodziców jego żony?

Dlaczego do dziś nie znamy treści aneksu do raportu z likwidacji WSI i  dlaczego nikt - nawet A. Macierewicz i PiS - nie walczy o jego ujawnienie?

Pozdrawiam

* Tak, mówił o tym Ś.P Lech Kaczyński w "Ostatnim wywiadzie" Łukasza Warzechy (ostatnia rozmowa Ł.Warzechy z Prezydentem odbyła się 7.04.2010 roku): „…było jeszcze spotkanie , podczas którego pan premier Tusk zaproponował mi, żebyśmy obaj wycofali się z kandydowania w wyborach prezydenckich. Propozycja była bardzo kusząca: on pozostałby premierem, a ja byłym prezydentem (śmiech)”.
(dziękuję blogerowi 35stan za wskazanie tej wypowiedzi śp. Lecha Kaczyńskiego) 

P.S.
W tekście wykorzystałem fragmenty jednego z ostatnich moich postów: A może celem zamachu w Smoleńsku było powstanie też Judeopolonii? (1)

----------------------------------------------

[1] fragment książki Jana Filipa Staniłko pt.: "„Katastrofa: bilans dwóch lat” (http://www.sobieski.org.pl/wp-content/uploads/Stani%C5%82ko-red.-Katastrofa-PDF.pdf)


"Z punktu widzenia Berlina, Lech Kaczyński był wyjątkowo trudnym i niewygodnym partnerem. Domagał się on bowiem pełnego głosu dla krajów tzw. Nowej Europy w decydowaniu o kształcie Unii Europejskiej, co budziło irytację starych państw Unii.


Katastrofa smoleńska a geopolityka Lecha Kaczyńskiego

Z punktu widzenia Berlina, Lech Kaczyński był wyjątkowo trudnym i niewygodnym partnerem. Domagał się on bowiem pełnego głosu dla krajów tzw. Nowej Europy w decydowaniu o kształcie Unii Europejskiej, co budziło irytację starych państw Unii. Utrudniał odbudowę, ponad głowami krajów leżących pomiędzy, bliskiego sojuszu niemiecko-rosyjskiego, który od czasu rozbiorów Polski był tradycyjną formą relacji tych dwóch państw. Po rozpadzie Związku Sowieckiego Niemcy, akceptujące dotąd protektorat USA i cieszące się darmowym parasolem bezpieczeństwa, ponownie uznały Rosję za kraj sobie przyjazny i stopniowo zaczęły dążyć do wyprowadzenia wojsk USA ze swojego terytorium. Tymczasem Lech Kaczyński, dążył do coraz silniejszej obecności USA na terenie Polski i ogólnie dawnego bloku sowieckiego. Ewentualne przesunięcie amerykańskich sił z Niemiec do Polski, w połączeniu z asertywną polityką największego kraju w Europie Środkowej, byłoby mocno niekorzystne dla Berlina, który systematycznie stara się budować dominującą pozycję w regionie, rozbudowując więzi gospodarcze, inwestując w lokalne elity i kreując politycznych liderów. W tej sytuacji Berlin stawał się też naturalnym partnerem dla Rosji.
Jeśli chodzi o politykę Moskwy, działania Lecha Kaczyńskiego uderzały praktycznie we wszystkie istotne punkty rosyjskiej strategii odbudowy wpływów po rozpadzie ZSRR. Po pierwsze, Rosja – w momencie słabości – zgodziła się warunkowo na wejście krajów środkowoeuropejskich do NATO, ale za cenę braku trwałych instalacji sojuszu oraz nieobecności dużych amerykańskich zgrupowań taktycznych w tej części Europy. Budowa amerykańskiej tarczy antyrakietowej, z jednej strony łamałaby to kuluarowe porozumienie, z drugiej zaś została w rosyjskich kręgach wojskowych uznana za działanie potencjalnie zachwiewające równowagą potencjałów militarnych (atomowych), ustanowioną jeszcze w czasach zimnowojennych. Stąd tak niechętne i agresywne zachowania Moskwy wobec wysiłków rozmieszczenia w naszym kraju instalacji tarczy antyrakietowej, jak groźba wycelowania w Polskę rakiet atomowych oraz rozmieszczenie w obwodzie kaliningradzkim rakiety Iskander. Po drugie, działania Lecha Kaczyńskiego zmierzały do zakwestionowania przyjętej w latach osiemdziesiątych rosyjskiej strategii budowania imperialnych wpływów za pomocą utrzymywania monopolu na dostawy nośników energii. Strategia ta – zwana doktryną Falina (od nazwiska szefa Wydziału Europy Wschodniej KPZR, Pawła Falina) – zastąpiła tzw. doktrynę Breżniewa, której ostatnim aktem był wprowadzany w Polsce przez gen. Jaruzelskiego stan wojenny. Zastosowaniu doktryny Falina w dziedzinie dostaw gazu poświęcony był np. doktorat Władimira Putina. Budowa gazoportu w Świnoujściu, próby uruchomienia rurociągu Sarmacja (Odessa-Brody), czy budowania skoordynowanej regionalnej polityki energetycznej państw Europy Centralnej i Azji Centralnej, uderzały w podstawy rosyjskiego monopolu energetycznego.
Po trzecie wreszcie, polityka Lecha Kaczyńskiego zmierzała do politycznego zintegrowania krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Działania prezydenta nie przyniosły spodziewanych szybkich skutków, bo też tego typu wysiłki rzadko kończą się szybkim powodzeniem, jednak w oczach rosyjskich strategów i elit politycznych ich logika była całkowicie jasna i niebywale szkodliwa dla rosyjskich zamierzeń. Prezydent Kaczyński dążył bowiem do zbudowania trwałej koalicji Polski – jako lidera Europy Środkowej – nie tylko z krajami tzw. nowej Europy, ale również z krajami tzw. BUMAGI, czyli Białorusi, Ukrainy, Mołdawii, Azerbejdżanu, Gruzji i Armenii. Ta strategia zbudowana była na tradycyjnym polskim myśleniu geopolitycznym, którego korzenie sięgają czasów jagiellońskich. Po dojściu do władzy Donalda Tuska te założenia polskiej polityki zagranicznej zostały natychmiast zakwestionowane przez rząd. Minister Radosław Sikorski w swoich publicznych wypowiedziach kilkukrotnie wyśmiewał założenia strategii geopolitycznej Lecha Kaczyńskiego, nazywając ją „prometejską” (choć tak nazywali ją także jej przedwojenni autorzy) i przeciwstawiał jej strategię całkowitego niemal skoncentrowania się na sprawach Unii Europejskiej – wpisania interesu europejskiego w interes polski. Lech Kaczyński wyznawał tu w istocie przeciwną filozofię. Podobnie jak większość silnych krajów UE, uważał, że to interes państwa narodowego – Polski – powinien zostać uznany i uszanowany przez innych graczy i wpisany w interes europejski.
Elity polskie a elity rosyjskie
Niestety dla prezydenta Kaczyńskiego, ta asertywna koncepcja polskiej geopolityki nie była życzliwie przyjmowana przez krajowe elity intelektualne oraz media, a co za tym idzie również nie rozumiał jej ogół obywateli. Perspektywę tę trudno w Polsce propagować, ponieważ opiera się ona na założeniu twardego targowania się o swoje interesy na forach międzynarodowych oraz na uznaniu za konieczny wysiłku budowania silnych struktur realizujących ambitne zamierzenia. Innymi słowy, jest to filozofia oparta na założeniach tradycyjnego realizmu w stosunkach międzynarodowych. Tymczasem jako Polska, nie posiadamy ani utrwalonej narodowej strategii geopolitycznej, ani wykształconych w realistycznym duchu elit politycznych i państwowych.
Z jednej strony jest to problem kulturowo-historyczny. Sprowadza się on w dużej mierze do źródła przyczyn i skutków utraty niepodległości u zarania XIX w. Polacy nie wypracowali swojej doktryny międzynarodowej, tak jak zrobili to np. Rosjanie, Niemcy, Francuzi, czy Szwedzi. Literatura poświęcona definiowaniu pryncypiów polskiej geopolityki w oparciu o paradygmat realistyczny, stworzona na przestrzeni ostatnich pięciu wieków zmieściłaby się na jednej półce. Co więcej, ta literatura jest generalnie dzisiaj raczej trudno dostępna i po prostu nieznana. Nie uczy się w oparciu o nią ani dyplomatów, ani żołnierzy, ani akademików zajmujących się bezpieczeństwem. Innymi słowy, polskie elity zajmujące się sprawami międzynarodowymi w praktyce często nie rozumieją polskich interesów i posługują się schematami i mapami mentalnymi wytworzonymi w oderwaniu od nich. Polską dyplomację i kadrę oficerską, z którą weszliśmy w nowe realia po 1989 r. ukształtowała konsekwentna i przemyślna polityka sowieckiego hegemona. Istniała właściwie nieprzerwana historyczna ciągłość kadrowo-rodzinno-intelektualna między tzw. kujbyszewiakami, których Stalin przygotowywał w latach 40. do roli namiestników podbitej Polski, a elitą oficerów WSI, sztabu generalnego i polskiej dyplomacji. Do połowy lat 60. kadrami i sztabem Ludowego Wojska Polskiego kierowali radzieccy generałowie, którzy przekazali tę władzę gen. Jaruzelskiemu, czyli specjaliście od komunistycznego wychowania wojskowego. Biografia generała pokazuje, że poza nazwiskiem i pochodzeniem klasowym, był to w praktyce po prostu generał rosyjski. Gen. Jaruzelski był przy tym patronem najważniejszych oficerów polskiej armii a nominacje generalskie były z nim konsultowane jeszcze długo po 1989 r.
Elita armii i dyplomacji krajów satelickich kształciła się na moskiewskich uczelniach, ale Rosjanie dbali o to, by wykształcenie strategiczne zawsze pozostawało ich monopolem. Stąd polska generalicja składa się ze specjalistów od taktyki, a polska dyplomacja ze specjalistów od praw człowieka, procesów rozbrojeniowych i akcji humanitarnych. Do tej pory około połowy wysokich rangą dyplomatów jest absolwentami MGIMO – moskiewskiej akademii dyplomatycznej – a duża cześć polskiej generalicji nadal składa się z absolwentów Akademii im. Klimenta Woroszyłowa. Polska po 1989 r. nie zbudowała od podstaw szkół kształcących – suwerennie myślące i uczące się trudnej sztuki definiowania interesów strategicznych – kadry dyplomacji i wojska, lecz po prostu poprzestała na szkołach odziedziczonych po starym systemie, tj. będącym zapleczem MSZ, wydziale Stosunków Międzynarodowych UW, którego patronem był należący do ZSL prof. Józef Kukułka oraz zsowietyzowanej Akademii Obrony Narodowej.
Z kolei opozycyjne kadry dyplomatyczne, wprowadzone do MSZ po 1989 r., nosiły silne znamię poglądów swojego patrona – prof. Bronisława Geremka, człowieka szerokich horyzontów, ale nieuleczalnego frankofila i wieloletniego członka PZPR, ze znaczącym epizodem pracy dla systemu pod koniec lat 60., gdy szefował Instytutowi Kultury Polskiej w Paryżu. W tej sytuacji szefowie polskiej dyplomacji po 1989 r. nawet jeśli pochodzili z obozu prawicowego nie mogli liczyć na komfortową sytuację, w której podlegający im aparat twórczo rozwijał ich myśl. Wręcz odwrotnie, zazwyczaj zajmował się on torpedowaniem ich nazbyt śmiałych idei. Aparat ten był zresztą tradycyjnie źleopłacany, zdemoralizowany i zazwyczaj marzył o możliwości przeniesienia się ze struktur krajowych do jakichś lepiej płatnych ciał międzynarodowych – kiedyś ONZ, później UE.
Trudno zatem dziwić się, że myślenie geopolityczne Lecha Kaczyńskiego napotykało na taki opór. Miało ono bowiem charakter w istocie kontrkulturowy. Polskie elity państwowe oraz intelektualne nie zmieniły z dnia na dzień swojej tożsamości, ani też nie podlegały istotnej wymianie i tak jak niegdyś ich naturalnym kanonem myślenia jest spolegliwości wobec naszych historycznych hegemonów oraz nadmierna czułość na zewnętrzną krytykę. W tej sytuacji polskie społeczeństwo hołdujące raczej sentymentalno- naiwnej wizji polityki międzynarodowej, nie ma okazji nauczyć się bardziej dojrzałego myślenia o interesach zagranicznych swojego kraju i polityce je realizującej. Z tej perspektywy, dość jasno widać, że elity rosyjskie są praktycznie negatywem elit polskich. Należy pamiętać, że w przypadku elit polskich problem zawsze polega na ich ignorancji w sprawach międzynarodowych, natomiast w przypadku elit rosyjskich ich problemem jest kompulsywny imperializm. Narodowa tożsamość Rosji ukształtowała się w ścisłym związku z ideą imperialną, a w przeciwieństwie do Wielkiej Brytanii, kraj ten nie przeszedł bolesnego procesu powolnej dekolonizacji.
Rosja swoje kolonie – zwane satelitami – w Europie Centralnej straciła ledwie 20 lat temu. Był to proces gwałtowny, bo wynikający z wewnętrznego kryzysu w samym ZSRR. Utrata kontroli nad tzw. blokiem sowieckim nastąpiła najpierw w wyniku załamania w gospodarce radzieckiej i wymuszonego przejścia na rozliczenia handlowe w tzw. twardych walutach, a następnie w wyniku załamania się politycznej transformacji i będącego jej skutkiem rozpadu ZSRR. Oznacza to, że elity rosyjskie gdy tylko kraj odzyskał sterowność powróciły do tradycyjnego myślenia w kategoriach stref uprzywilejowanych interesów, czyli tzw. bliższej zagranicy. Oznacza to także, że – tak jak w krajach będących koloniami dawnych potęg zachodnioeuropejskich – w Polsce i innych dawnych krajach satelickich pozostała sprzyjająca Rosji cześć lokalnych elit.
W procesie budowy imperium Rosjanie wypracowali przez ostatnie trzy stulecia niebywale zaawansowaną kulturę myślenia strategicznego. Poczynając od rozbiorów Polski, poprzez rywalizację z otomańską Turcją, wojny z Napoleonem, Kongres Wiedeński podbój Kaukazu i Syberii, rosyjskie elity doskonaliły strategie imperialne. Z racji wielkości swojego kraju, horyzont ich myślenia obejmuje całą Eurazję. Rosjanie w ostatnich stu latach toczyli wojny z najsilniejszymi państwami świata – Japonią, Niemcami i USA. Ich myśl wojskowa, obok niemieckiej i amerykańskiej stanowi szczytowy dorobek intelektualny XX w. w tej dziedzinie. Rywalizacja zimnowojenna – obejmująca wszakże cały glob – pozostawiła Rosji olbrzymi aparat analizy i kadr dyplomatycznych. Pozostawiła też rzecz właściwie unikalną w skali świata, gigantyczny aparat służ specjalnych. Należy pamiętać, że państwo bolszewickie powstało w wyniku spisku, stąd myślenie bolszewickie zawsze opierało się na strategiach spiskowych. Co więcej, Rosja bolszewicka oparta była o odziedziczony po swojej carskiej poprzedniczce aparat opresji. To w obrębie tego aparatu – jego wojskowej (GRU) i cywilnej części (KGB) – zachowały się i rozwijały kanony myślenia strategicznego oraz zaawansowane techniki podboju, manipulacji, dezinformacji, czy wreszcie skrytobójczej likwidacji wroga.
Należy również pamiętać, że dzisiejsze elity Rosji to po prostu aparat służb specjalnych, który zrzucił z siebie kontrolę zgniłej i zdemoralizowanej partii komunistycznej. Rosja jest państwem rządzonym przez zawodowych agentów służ specjalnych. Jak wykazali jakiś czas temu O. Kryshtanovska i S. White rosyjskie elity polityczne i finansowe w 70% składają się z dawnych lub obecnych pracowników KGB i GRU. Liczba pracowników FSB od 1999 r. wzrosła od nieco ponad 70 tys. do ponad 350 tys. funkcjonariuszy w 2008 r. Prof. Włodzimierz Marciniak na jednej z konferencji użył takiego oto określenia: „Rosja to grupa przestępcza, która próbuje przekonać świat zewnętrzny, że jest państwem.” Rosyjskiemu establishmentowi, który składa się z agentów, żołnierzy oraz obsługujących ich finansistów, z pewnością nie przyświeca dzisiaj jakakolwiek prometejska idea na podobieństwo komunizmu. Jego najwyższą wartością jest po prostu pieniądz. Zawołanie dzisiejszej elity rosyjskiej mogło by brzmieć „In money we trust”, bowiem jest to nihilistyczna wspólnota połączona wysoką skłonnością do przemocy oraz zamiłowaniem do bogactwa.
Przemoc, dezinformacja, manipulacja
Znakiem firmowym ekipy Władimira Putina jest szczególny rodzaj soft power oparty o stosowanie przemocy. Rosjanie często dobrze rozumiejąc wewnętrzne problemy swojego państwa – jego zacofanie i skorumpowanie – uważają, że skutecznym narzędziem realizacji swoich interesów będzie rozpowszechnienie opinii o ich bezwzględności w stosowaniu przemocy. Tak jak Amerykanom obsesyjnie zależy na utrzymywaniu poczucia atrakcyjności, tak Rosjanom z ich charakterystycznymi dla mentalności sowieckiej kompleksami, rodzącymi poczucie stałego zagrożenia ze strony wrogów otaczających Rosję ze wszystkich stron, zależy na tym, aby się ich bano.
I tak poczynając od upadku Michaiła Chodorkowskiego, którego los stał się czytelnym sygnałem dla reszty postnomenklaturowych oligarchów (często żydowskiego pochodzenia, jak np. Roman Abramowicz, czy Wiktor Wekselberg), aby porzucili ambicje polityczne - władza w Moskwie co jakiś czas wysyła dyscyplinujące sygnały i buduje swój kapitał lęku. Los Zelimchana Jandarbijewa, byłego prezydenta Czeczenii, zamordowanego w katarskiej Dausze przez dwóch agentów FSB był ostrzeżeniem dla innych polityków o separatystycznych ambicjach, aby porzucili nadzieję. Los Anny Politkowskiej, był ostrzeżeniem dla środowisk dziennikarskich, aby nie były nazbyt dociekliwe w śledzeniu interesów finansowych elit. Los płk. Aleksandra Litwinienki – byłego zawodowego porywacza i specjalisty od przesłuchań – ostentacyjnie zabitego wyszukaną trucizną w Londynie, był ostrzeżeniem dla innych zmęczonych swoją trudną pracą lub ogarniętych wyrzutami sumienia agentów, aby skoro już uciekają na Zachód nie informowali wszystkich o kulisach poczynań aktualnych władców Kremla. (Nie jest przypadkiem, że inni podobni uciekinierzy – Suworow, czy Gordijewski – zajmują się pisaniem książek historycznych).
Ciekawe, że większość powyższych spraw prowadził ten sam prokurator, który obecnie zajmuje się prowadzeniem… śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej – Jurij Czajka. Zasłynął on m. in. przypisaniem morderstwa Litwinienki siedzącemu pod granicą mongolską Chodorkowskiemu. W tym kontekście całkowicie zasadnym jest zatem postawienie pytania, czy katastrofa smoleńska również nie wpisuje się w ten ciąg „komunikatów”. Ludzie poważni, rozumiejący rosyjskie metody działania lub po prostu myślący, jak dorośli muszą postawić sobie pytanie: Czy prezydent Kaczyński mógł zginąć, w ramach ostrzeżenia dla wszystkich przywódców krajów postsowieckich, aby nie podejmowali nazbyt ambitnych przedsięwzięć strategicznych, stojących w sprzeczności z rosyjskimi dążeniami imperialnymi? Uderzenie w pasterza, prowadzi wszak do rozpierzchnięcia się stada. W zwichrowanym umyśle polskiego inteligenta pojawi się w tym momencie natychmiastowa lękowa reakcja wyrażona w formie zarzutu, że przecież jest to myślenie spiskowe. Odpowiedź właściwa brzmi następująco: tak, jak najbardziej jest to myślenie spiskowe i jest ono najzupełniej zasadne, ponieważ z jednej strony spiskowo myślą i działają sami Rosjanie85, a z drugiej strony, hipotezy spiskowe z zasady są podstawowym sposobem ochrony własnej wolności. Nie jest wszak przypadkiem typowo republikańska obsesja spiskowa, którą hołubią zarówno lewicowi, jak i prawicowi Amerykanie. Naiwność polegająca na dezawuowaniu hipotez spiskowych, cechująca myślenie współczesnych Europejczyków, świadczy z kolei o ich zdziecinnieniu i zatracie instynktu politycznej wolności.
Problem tak naprawdę leży w zupełnie innym miejscu. My po prostu nie wiemy i najprawdopodobniej nigdy się nie dowiemy, czy był to zamach będący wynikiem spisku, czy po prostu zwykły wypadek, spowodowany ludzkim błędem lub techniczną awarią. Tak, jak do tej pory nie wiemy, co zdarzyło się na Gibraltarze 1943 r. i tak, jak długo oficjalnie nie mieliśmy prawa wiedzieć, co zdarzyło się w Katyniu. Innymi słowy, nawet jeśli katastrofa smoleńska jest zwykłym wypadkiem, Rosjanie zrobili wszystko, by mogła ona ostatecznie wyglądać na zamach – wycięli drzewa, pocięli wrak, nie przekazali nagrań z wieży itp. A zrobili tak, ponieważ jest to zgodne z ich tradycyjną polityką wyciągania dla siebie korzyści z każdej możliwej sytuacji. Cały rozwój wydarzeń, działania Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego i Komitetu Śledczego Prokuratury Generalnej zdają się potwierdzać tezę, że celem rosyjskich władz nie jest bynajmniej zachowanie wiarygodności, ale ponowne potwierdzenie aktualności starej sowieckiej zasady: „Nie muszą nas szanować, wystarczy, żeby się nas bali.”
Obok kapitału strachu, innym tradycyjnym narzędziem działania Rosjan jest dezinformacja. Jak ujął to w jednym z wywiadów prof. Włodzimierz Marciniak: „Widać wyraźnie, że sytuacja jest nowa, a instrukcje stare, o czym świadczy ta ilość dezinformacji ze strony rosyjskiej: te opowieści o czterech podejściach do lądowania, o winie pilota. Przypomnę, że o czterech podejściach do lądowania mówił sam naczelny dowódca wojsk lotniczych.” Rosjanie reagują zazwyczaj według tego samego schematu. „Dezinformować i zaprzeczać. Cokolwiek by się zdarzyło, iść w zaparte i rozsiewać mgłę. Taka jest zasada tego systemu, by – jeśli naprawdę coś się stało – nie dojść winnego. Zresztą winni zawsze są obcy: polscy piloci, czeczeńscy terroryści, Gruzini, wszystko jedno, byle nie my.” Rosyjskie kłamstwa są w tym samym stopniu również narzędziem polityki wewnętrznej – tak było przy katastrofie w Czernobylu, jak i przy niedawnej katastrofie elektrowni wodnej sajańsko-szuszeńskiej, tak samo było sześć lat temu przy Biesłanie i przy tragedii okrętu „Kursk”. Pierwszą reakcją jest zawsze dezinformacja. Dopiero potem ocenia się, jak można to wykorzystać. Ostatecznie pamiętać należy, że Rosjanie do najwyższych poziomów doprowadzili sztukę manipulacji. Po zastopowaniu najpierw armii Tuchaczewskiego u bram Warszawy w 1920 r., a następnie po zdezawuowaniu potęgi pancernej Stalina przez Alberta Wholstettera i jego doktrynę wzajemnie gwarantowanego zniszczenia atomowego, Rosjanie wiedzieli, że podbój świata nie może się udać wyłącznie za pomocą siły. Dlatego komunizm wzniósł się na wyżyny sztuki manipulacji, rozwijając laboratoria broni psychotronicznej, eksperymentując z hipnozą, rozwijając techniki manipulacji oparte o psychologię poznawczą oraz psychologię społeczną. Komunistyczne służby specjalne animowały, rozsiewające moralną zgniliznę i ideologię, postępowe grupy literackie czy filozoficzne oraz utrzymywały całe siatki agentury wpływu, które stosowały zaawansowane techniki manipulacji informacją barwnie opisane w słynnej powieści Wladimira Volkoffa „Montaż”.
Jedna z najciekawszych technik manipulacji, opisanych w powieści Volkoffa, nosi nazwę „trójkąt” i polega na doprowadzeniu do sytuacji, w której rząd danego kraju zostaje opuszczony przez społeczne elity, poprzez wzbudzenie w owych elitach poczucia winy. Warunkiem powodzenia tej techniki jest zrozumienie danej społeczności lepiej, niż rozumie ona siebie samą. Trudno uniknąć skojarzeń z polską sytuacją, gdzie od czasów powojennych elity zmagają się z syndromem historycznego poczucia winy (np. winy za powstanie warszawskie) a jednocześnie kompulsywnie zwalczają narodowy kompleks ofiary (np. ofiary zbrodni katyńskiej). Również za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego i tuż po jego śmierci ukazywały się w prasie krajowej i zagranicznej pisane przez wpływowych pisarzy i publicystów niezliczone artykuły o narodowej megalomanii, jałowym machaniu szabelką, czy odgrzewaniu mesjanistycznych mitów ofiary.
W tej perspektywie problemem polityki Lecha Kaczyńskiego wobec Rosji była właśnie podatność na uruchomienie syndromu ofiary, co Rosjanie skutecznie wykorzystywali odmawiając uznania zasadności zaskarżania umorzenia śledztwa katyńskiego przez polskich obywateli. Wówczas jednak okazało się, że najskuteczniejszym narzędziem walki z taką manipulacją, jest po prostu wejście na drogę sporu prawnego i wygranie sprawy w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Jednak problem pojawiał się również na bardziej generalnym poziomie, mianowicie w dążeniu do zbudowania relacji z Rosją na prawdzie, a w szczególności na prawdzie o zbrodni katyńskiej. Problem nie tyle leżał w słuszności tego rodzaju dążeń, bo jest ona z naszej perspektywy oczywista, co raczej w niemożności przekonania do tego Rosjan. Istnieje bowiem poważne przypuszczenie, że Rosjanie tak pojętej prawdy po prostu nie rozumieją.
Polska prawda a rosyjski relatywizm
Polski sposób myślenia – którego przedstawicielem był także Lech Kaczyński – jest silnie zakorzeniony w filozofii tomistycznej. Jego fundamentem jest przekonanie, że rzeczywistość może być co prawda widziana z różnych perspektyw, ale zawsze jest to ta sama rzeczywistość. Innymi słowy, odsłonięcie, opisanie istotnych faktów historycznych jest warunkiem zbudowania płaszczyzny prawdy historycznej, na której powinny zostać oparte możliwie partnerskie relacje sąsiedzkie. Również wywiedzione z prawa naturalnego zasady sprawiedliwości są takie same dla wszystkich – małych i dużych, słabych i silnych.
Tymczasem w mentalności sowieckiej głęboko zakorzeniony jest relatywizm norm i zasad, które gdzie indziej noszą uniwersalny charakter. Pozwala to Rosjanom wprowadzać w relacje z innymi stałe poczucie niepewności. Lew Gudkow – badacz kolejnych pokoleń ludzi sowieckich – pisze, że w warunkach chronicznej samowoli przełożonych człowiek nigdy nie może polegać na prawidłowym działaniu instytucji formalnych, a to z kolei powoduje zaniżoną samoocenę i brak ufności we własne siły. Chroniczne kompleksy świadomości hierarchicznej kompensowane są przez uczucie przynależności każdej jednostki do czegoś ponadindywidualnego, wielkiego i wyjątkowego – narodu, „dzierżawy” lub imperium. W tym sensie w Rosji społeczeństwo istnieje dla budowy potęgi państwa, a sam Rosjanin niejako stwarzany jest w swojej godności przez bycie elementem potęgi państwowej. Rosjanin wyjęty ze swego państwa zazwyczaj z czasem zatraca swoją tożsamość (np. przywódczyni ukraińskiej opozycji, Julia Tymoszenko, jest Rosjanką).
Pułkownik Edmund Klich zapamiętał zdanie przewodniczącej MAK generał Tatiany Anodiny: „Rosja jest wielka, a Polska to mały kraj”, wypowiedziane w kontekście badania przyczyn katastrofy smoleńskiej. „Dziwiłem się – mówił pułkownik Klich – bo w tej sprawie powinna być równowaga, a nie rozważanie „po wielkości””. Zdziwienie pułkownika nie było uzasadnione, albowiem dochodzenie do prawdy „po wielkości” to właśnie cecha charakterystyczna mentalności sowieckiej, która wcale nie zniknęła wraz z rozpadem Związku Sowieckiego. Kolejne konferencje MAK tylko potwierdzają jej niezwykłą żywotność.
Wiceprzewodniczący MAK, Aleksiej Morozow stwierdził na konferencji po ogłoszeniu raportu Millera, że już sama obecność generała Andrzeja Błasika w kabinie pilotów była formą nacisku, niezależnie od jego zachowania i wypowiadanych słów. Natomiast obecność pułkownika Nikołaja Krasnokutskiego na stanowisku kontroli lotów „była obowiązkowa”, niezależnie od tego, że nie miał ona prawa tam być i że wielokrotnie ingerował on w proces podejmowania decyzji przez kierownika lotów podpułkownika Pawła Plusnina, sprowadzając zagrożenie na lądujące w Smoleńsku samoloty – najpierw Ił-76, a potem Tu-154. Aleksiej Morozow kilka razy powtórzył również opinię, że zgodnie ze statusem „nieregularnego lotu międzynarodowego” kontrolerzy nie mieli obowiązku podawania precyzyjnych danych. Postępowanie kontrolerów było pochodną statusu lotu. „Sam podjął decyzję – powiedział feralnego ranka 10 kwietnia pułkownik Krasnokutski – niech sam dalej…”. Wywody Morozowa odsyłają nas do rzeczywistości, w której nie istnieją uniwersalne kryteria oceny ludzkiego postępowania. Noszą one bowiem cechy sytuacyjne i hierarchiczne. Przyznanie komuś racji, pozytywna ocena jego działania, nie zależą od obiektywnych kryteriów, a od miejsca, jakie dana osoba zajmuje w hierarchii społecznej. Dobra materialne, prestiż, godność, normy etyczne, zdolności, aspiracje, potrzeby, wsparcie i pomoc rozdzielane są w społeczeństwie zgodnie z pozycją zajmowaną w strukturach władzy. Postępowanie pułkownika Krasnokutskiego uznane zostało za prawidłowe, a nawet obowiązkowe, ponieważ wynika to z jego miejsca w hierarchii wojskowej, a nie z obiektywnej analizy sytuacji. Opisywaną w tym miejscu rzeczywistość mentalną potwierdza późniejszy względem katastrofy awans tego pułkownika na wyższe stanowisko służbowe.
Partnerstwo czy sparingpartnerstwo?
Dotychczasowe relacje z Rosją po 1989 r. konsekwentnie budowane były w oparciu o realistyczną doktrynę, której zręby stworzyli autorzy paryskiej „Kultury”, a która swoimi korzeniami sięga jeszcze XVI w. Koncepcja ta, zakładająca, że w polskim interesie leży istnienie między Polską i Rosją pasa niezależnych i przyjaznych nam państw, okazała się jednak w 2007 r. fałszywa. Przynajmniej w ocenie nowego polskiego rządu i większości medialnych komentatorów. W konsekwencji zarówno prezydent Kwaśniewski na kijowskim Majdanie, jak i prezydent Kaczyński na placu w Tbilisii okazali się być rusofobicznymi awanturnikami, owładniętymi prometeistycznym szałem. Natomiast prezydent Komorowski po katastrofie smoleńskiej obdarowujący orderami Rosjan i ich polskich „przyjaciół” okazać się musiał mądrym realistą.
Prezydent Komorowski wpisał się w liczne wówczas głosy, mówiące o głębokiej potrzebie zmiany w relacjach pomiędzy Polską a Rosją. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że te przymilne gesty przyjaźni miały mocno służalczy charakter. Od kilku bowiem dobrych lat, polski rząd kierowany przez Donalda Tuska usilnie lecz bezskutecznie stara się dowieść kwadratury koła, tzn. zabiegał o zbudowanie partnerskich relacji na rosyjskich warunkach. Tymczasem takie partnerstwo w stosunkach polsko-rosyjskich polega na tym, że to strona rosyjska wciąga nas w niekończące się spory, w toku których musimy udowadniać swoje racje, prosić o poświadczenie prawdy, domagać się ujawnienia lub przekazania dokumentów, jednym słowem stawiać się w roli petenta. Rosja natomiast rezerwuje dla siebie rolę suwerena, który albo nasze oczekiwania uwzględni, albo je odrzuci.
Jak mówi prof. Włodziemierz Marciniak, tak uprawiane partnerstwo stanowi w istocie sparing i dlatego lepiej będzie mówić o sparingpartnerstwie. Zasadnicza użyteczność sparingu dla Rosji polega na tym, że obniża on status Polski poniżej naszych osiągnięć, możliwości i ambicji, podwyższając zarazem status słabego rosyjskiego państwa postkomunistycznego do rangi państwa silniejszego, które dzięki budowanemu w partnerstwie z Polską wizerunkowi mocarstwa może poszukiwać na arenie międzynarodowej silniejszego od siebie sojusznika. Problem polega również na tym, że wielu polskich polityków lubi sparing. Widocznie pozycja podporządkowana mentalnie im odpowiada. Sparing ma bowiem tę zaletę, że oprócz boksowania zakłada także dopuszczanie bliżej, zapraszanie do wspólnego świętowania, czułe objęcia i wzajemne ocieplanie wizerunku, co zawsze można przedstawiać jako sukces.
Sukcesy rzekomo wolnej od historycznych kompleksów Polski na drodze do partnerstwa z Rosją są jednak trudno dostrzegalne. Dużo łatwiej można pokazać rosyjskie sukcesy w egzekwowaniu od rządu Donalda Tuska oczekiwanej spolegliwości. Są to m. in.: wycofanie sporu o mięso produkowane w Polsce ze szczebla unijnego na poziom bilateralny i uwarunkowanie jego wwozu do Rosji absurdalną biurokracją, pozostawienie samotnej Litwy w jej próbach warunkowego zatrzymania negocjacji umowy partnerskiej UE-Rosja, rezygnacja z przekopania Mierzei Wiślanej w zamian za ponowne otwarcie cieśniny pilawskiej przez Rosję, ale za każdorazową jej zgodą, bezprawne odcięcie od informacji kancelarii prezydenta Kaczyńskiego przez MSZ i jednostronne uzgadnianie wspólnych obchodów katyńskich z Rosjanami, oddanie Gazpromowi faktycznej kontroli nad gazociągiem Jamał i rezygnacja z zaległych opłat przesyłowych, brak reakcji na sprzedaż Rosji przez Francję wielozadaniowych okrętów desantowych typu Mistral, czy wreszcie faktyczne przyjęcie polityki historycznej Putina (milczenie ws. zbrodni na Polakach w latach 30., faktyczne uznanie Katynia za część wielkiej czystki, uznana przez min. Sikorskiego symetria między Katyniem, a śmiercią rosyjskich jeńców w 1920 r., absurdalny pomnik ku czci czerwonoarmistów w Ossowie). Jest to tylko część z długiej listy faktycznych szkód wyrządzonych przez ekipę Tuska, która niemal całą polską politykę zewnętrzną podporządkowała wewnętrznym rozgrywkom i własnej popularności. Świadomie nie wymieniam wydarzeń dwuznacznych takich, jak wizyta premiera Putina na Westerplatte, czy bezprecedensowe zaproszenie ministra Ławrowa na naradę polskich ambasadorów. Nie mówię też o oczywistych zaniechaniach, które można by dziś – w czasach „znakomitej atmosfery” – nadrobić. Wszak w Rosyjskim Państwowym Archiwum Wojskowym w Moskwie wciąż spoczywa archiwum Legionów Polskich, całe niemal archiwum wywiadu II RP, archiwum rządu, Sejmu czy nawet Kancelarii Prymasów Polski. Ale za kompulsywnym parciem do poprawy relacji polsko-rosyjskich kryją się jeszcze dwa inne powody. Po pierwsze, zmiana ta wychodziła też naprzeciw cichemu oczekiwaniu państw zachodnich, dążących do gospodarczego zbliżenia z Rosją. Swoisty „przymus przyjaźni” jest zatem także wynikiem lokajskiej relacji Tuska w stosunku do Angeli Merkel. Podobnie też zainicjowane przez Davida Camerona partnerstwo Wielkiej Brytanii oraz państw skandynawskich i bałtyckich zawiązało się bez udziału Polski. Jednym z motywów powstania tego sojuszu był niepokój wywołany planowanymi zbrojeniami w Rosji ($800 mld). Tymczasem rząd polski, ustami goszczącego we Francji prezydenta Komorowskiego, sprzedaż francuskiej (ale także niemieckiej i włoskiej) broni do Rosji pochwala i niczym się nie niepokoi.
Relacje handlowe między Polską a Rosją mają nie większą rangę, niż nasze relacje handlowe z Czechami. A gdyby jeszcze odjąć z wyraźnie ujemnego dla nas bilansu ropę i gaz, rynek rosyjski mógłby dla nas praktycznie nie istnieć. W sensie gospodarczym wojna o warty bodaj 30 mln dolarów rynek mięsa nie miała sensu. Ale przecież nie o handel w niej chodziło, a o zmuszenie państw starej Unii do objęcia ochroną interesów nowych państw członkowskich. Administracja premiera Kaczyńskiego uporem i konsekwencją doprowadziła do sytuacji, w której po szczycie Merkel-Putin w Samarze to Rosja zaczęła być traktowana jako kraj eurofobiczny, choć cena jaką trzeba było za to zapłacić było ugruntowanie opinii kraju rusofobicznego. Obecnie zaś pod oświeconym kierownictwem ministra Sikorskiego Polska zyskuje na popularności, bo nie robi kłopotów, tylko skwapliwie – jak to swego czasu ujął prezydent Chirac – „korzysta z okazji by siedzieć cicho”. Ale mimo to upokorzenia bynajmniej się skończyły. Wręcz przeciwnie. Trzy lata temu Rosjanie wprowadzili wizy tranzytowe dla Polaków, przyjaznemu rządowi grozili wycelowaniem w Warszawę głowic balistycznych, rozmieścili w obwodzie Kaliningradzkim rakiety Iskander, mimo, że USA z projektu stacjonarnej tarczy antyrakietowej się wycofały. W ostatnich miesiącach problemy analogiczne do mięsnych, dotknęły polskich eksporterów owoców a także firmy transportowe, po tym jak Rosja zmniejszyła limit pozwoleń przewozowych. Wszystko to jednak niknie w obliczu tego gigantycznego upokorzenia, jakim jest sprawa katastrofy smoleńskiej i dotyczącego niej śledztwa. W kluczowym momencie tuż po katastrofie, gdy Donald Tusk opracowywał strategię wizerunkową, premier Putin opracowywał strategie prawne. Stąd nie jest dziś zaskoczeniem, że to Rosjanie ustalili i narzucili nam reguły prowadzenia dochodzenia. Lot wojskowy w oparciu o konwencję międzynarodową dotyczącą lotów cywilnych badała działająca w konflikcie interesów organizacja powołana przez Wspólnotę Niepodległych Państw (tj. MAK). Jako że nie jest ona podmiotem prawa międzynarodowego przedstawiła ona swoje ustalenia rządowej komisji rosyjskiej, która się z nimi zapoznała, ale oficjalnie ich nie przyjęła. Nie można zatem w tej sprawie nikogo pozwać. Przy okazji również tradycyjnie już okazało się, że Rosjanie zniszczyli ważne dowody (wycięli drzewa, pocięli wrak) a pozostałe kontrolują (czarne skrzynki, czy 5000 elementów z miejsca katastrofy zebranych rękami polskich archeologów) i jakoś nie spieszą się z ich oddaniem.
Irytujące oczekiwanie na przyjazne gesty ze strony Moskwy skończyło się tradycyjnym rosyjskim gestem „nierównej przyjaźni” – upokarzającym siarczystym policzkiem.
Rząd najpierw chował przed Polakami niekorzystne dla Rosjan informacje, potem oburzał się na nierzetelność rosyjskiego raportu, nad przygotowaniem którego nie miał żadnej kontroli, by wreszcie uznać, że wersja, w której winny katastrofie jest pijany polski generał, nie jest aż taka bardzo zła. Okazało się, że rząd Tuska – na krajowym podwórku niezrównany mistrz piaru i gierek mediami – ma tym razem przed sobą nie byle kogo, bo prawdziwego maga manipulacji percepcją. Rosją rządzi i samodzierży wszak ekipa wywodząca się z KGB – służb specjalnych, które tworzenie złudzeń doskonalą od dziesiątek lat. Rosyjski PR ma przy tym swój specyficzny trumienny styl.
Niezależnie zatem od tego, co wydarzyło się 10. IV 2010 w Smoleńsku, skutki tej katastrofy są niebywale korzystne dla Rosji. Po pierwsze, to Rosjanie ustalają warunki prawdziwości raportu z katastrofy i to oni puścili w świat pierwszą, kluczową interpretację tego wydarzenia. Po drugie, to Rosjanie trzymają dziś w ręku przełącznik do temperatury politycznej w Polsce. Udało im się doprowadzić do tego, do czego dążą w Polsce od 300 lat, tj. do podzielenia sceny politycznej i rozniecenia wojny wewnętrznej. Po trzecie, udało im się poniżyć Polskę zarówno w oczach krajów Zachodu, jak i krajów BUMAGI (Białoruś, Ukraina, Mołdawia, Armenia, Gruzja, Azerbejdżan), których politycznym patronem starał się być prezydent Kaczyński. Po czwarte wreszcie, Rosjanom udało się te kraje zastraszyć – wszyscy rozsądni ludzie będą wszak zadawać sobie pytanie, czy był to zamach, czy jednak nie. I nawet jeśli była to zwykła awaria, to niszczenie dowodów przez Rosjan właśnie pozostawieniu takiej niejasności miało służyć. Zza chmury pompatycznej retoryki „równorzędnego partnerstwa” wyłania się zatem obraz upokorzonej Polski stojącej sam na sam wobec Rosji. Łasząc się do Rosji i Niemiec zraziliśmy lub rozczarowaliśmy do siebie większość państw naszego regionu. A przecież nasi regionalni sąsiedzi są naszymi najlepszymi sojusznikami, ponieważ sojusze z nimi nigdy nie będą dla nas egzotycznymi, przetrwanie jednego, zależne jest od przetrwania drugiego. Każde realne ustępstwo z polskiej strony, spotyka się co najwyżej z symbolicznym gestem strony rosyjskiej, bez podjęcia żadnych kroków wiążących ją prawnie. Zwrot w relacjach z Rosją przyniósł nam aplauz niekompetentnych publicystów i pochwały zachodnich dyplomatów, przestępujących z nogi na nogę, w kolejce do rosyjskiego kufra z pieniędzmi. Wszak Europa potrzebuje rynków zbytu, bo jej udział w handlu międzynarodowym systematycznie spada, a konkurencyjność maleje. Jednak konsekwencją tego zwrotu jest powolna utrata szacunku ze strony Amerykanów, niska widoczność polskiego interesu w Europie i brak jakichkolwiek realnych korzyści w relacjach z Moskwą. Chyba, że mówimy o sukcesach, które zdefiniowali i przedstawili nam do akceptacji sami Rosjanie. Wówczas wszystko staje się sukcesem.
Jan Filip Staniłko, Instytut Sobieskiego

---------------------------------------------

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com

wtorek, 10 lipca 2012

Trzeba wstać z klęczek i walczyć o przyszłość Polski!

Dosyć już tego:

- dług publiczny sięga biliona złotych a zadłużenie zagraniczne 250-300 mld USD,
- czeka nas "pęknięcie rozdmuchanego balona tzw. zielonej wyspy gospodarczej", kończy się czas kreacji i księgowych cudów V. Rostowskiego,
- wydłużono wiek emerytalny,
- ceny za D. Tuska wzrosły o 46% a wysoka inflacja obniża realny poziom płac, które są jednymi z najniższych w UE,
- zastraszająco rośnie bezrobocie - na koniec 2012 roku bez pracy może być aż 2,2 mln Polaków a to tylko tzw.: bezrobocie oficjalne,
- polscy pracownicy nagminnie są wykorzystywani poprzez podpisywanie z nimi tzw. "umów śmieciowych",
- za rosyjski gaz płacimy jedną z najwyższych stawek w świecie,
- zniszczono system oświaty poprzez obniżenie poziomu nauczania i zmniejszanie ilości obowiązkowych godzin nauczania takich przedmiotów jak: historia, j. polski czy matematyka; dodatkowo radykalnie zmniejsza się ilość szkół na wsiach i w małych miejscowościach,
- niszczy się polskość, tradycję, wiarę, narodowe wartości, pauperyzuje i atomizuje się polskie społeczeństwo,
- niszczy się polską rodzinę i wprowadza prawo, które może skutkować adopcją dzieci przez pary homoseksualne,
- nastąpiło uzależnienie polskiego systemu prawnego i systemu sprawiedliwości od rządzących a "seryjny samobójca" grasuje w Polsce od samego początku tzw. transformacji; dodatkowo redukuje się liczbę sądów ograniczając dostęp do nich mieszkańców małych i średnich miast oraz wsi,
- plany zagospodarowania przestrzennego Polski do roku 2030 spowodują degradację cywilizacyjną Polski z wyłączeniem kilku wielkich aglomeracji miejskich,
- obniża się konkurencyjność polskiego rolnictwa oraz prowadzi się prace na rzecz wprowadzenia możliwości powszechnej uprawy nasion i roślin GMO,
- postępuje celowa degradacja systemu ochrony zdrowia Polaków zmierzająca do powszechnej jego prywatyzacji i powodująca utrudnienia w bezpłatnym dostępie do leczenia,
- zaostrza się demokratyczne prawa wolnościowe (ustawa o zgromadzeniach),
- następuje totalitaryzacja systemu społecznego w Polsce,
- zniszczono polski przemysł i wielokrotnie perfidnie okłamywano Polaków w zakresie prywatyzacji majątku narodowego (np. sławetny katarski, stoczniowy inwestor),
- wyprzedaje się resztę polskiego majątku narodowego a teraz przymierza się do sprzedaży polskich lasów,
- rezygnuje się z resztek polskiej suwerenności na rzecz UE i dodatkowo deklaruje się uczestnictwo Polski w spłacie długów innych państw strefy Euro (nie będąc w niej) oraz w dofinansowaniu banków,
- następuje chyba powolny, kolejny rozbiór Polski, tym razem pomiędzy kondominium niemiecko (UE)-rosyjskie i Izrael (mityczna Judeopolonia),
- zmusza się nas do obowiązkowych szczepień,
- planuje się wprowadzenie podatku katastralnego skutkującego strukturalnym wywłaszczeniem Polaków,
- dokonano mafijnego przekrętu na budowie infrastruktury związanej z Euro2012 (bankructwo generalnych inwestorów, brak zapłaty dla podwykonawców),
- dokonano najpewniej zamachu na elity państwa polskiego pod Smoleńskiem i do dziś ukrywa się o tym prawdę i okłamuje Polaków,
- zmonopolizowano politycznie wszelkie media, które stały się prorządowymi instrumentami propagandy i inżynierii społecznej przy jednoczesnej dyskryminacji mediów niezależnych (np. TV Trwam) i niezależnych dziennikarzy,
- nie stworzono możliwości powstania w Polsce silnej klasy średniej a obecne działania rządu polskiego tłamszą polską przedsiębiorczość,
- kwitnie korupcja, "układy i układziki", nepotyzm,
- nie dokonano powszechnej lustracji i dekomunizacji, przez co do dzisiaj rządzą nami ludzie związani z komunistycznymi partiami i służbami specjalnymi...

... i wiele innych rzeczy, które już dawno powinny spowodować powstanie oddolnego, powszechnego ruchu sprzeciwu, pospolitego ruszenia Polaków.

Nie mamy już na co czekać i oczekiwać, że zmiany dokonają funkcjonujące w Polsce partie polityczne. Może niektóre z nich ( np. PiS) po powszechnym, oddolnym sprzeciwie Polaków staną się wyrazicielem ich żądań, ale to my wszyscy winniśmy dać wyraz swojemu niezadowoleniu i spowodować upadek polityczny obecnie nami rządzących oraz doprowadzić do przyspieszonych wyborów.

Nadszedł czas na nasz głos, na zapełnienie ulic... Nich naszym orężem będzie polskość, duma, honor i umiłowanie naszej Ojczyzny. Jeżeli my dziś nie staniemy się wielcy i będziemy milczeli oraz siedzieli w domach, to przyszłe pokolenia już nie będą żyły w Polsce!

"Naród bez dziejów, bez historii, bez przeszłości, staje się wkrótce narodem bez ziemi, narodem bezdomnym, bez przyszłości. Naród, który nie wierzy w wielkość, i nie chce ludzi wielkich, kończy się."
Prymas Stefan Wyszyński

Pozdrawiam

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

Kolejna gra propagandowa T. Lisa, M. Olejnik i im podobnych...

Z pewnym niepokojem zauważyłem wczoraj lekkie lekceważenie i wyśmiewanie T. Lisa i M. Olejnik, którym wytknięto grzebanie się w niektórych życiorysach... i to bez żadnych podstaw, co musiało skończyć się właśnie szyderczym wyśmianiem profesjonalizmu obu tych dziennikarzyn.

Przestrzegam przed takim podejściem do tematu i do tych osób.

Zarówno T. Lis, jak i M. Olejnik są zbyt socjotechnicznie sprawnymi mainstreamowymi, medialnymi funkcjonariuszem rządowymi, aby ich działania miały okazać się jałowe. Skłaniam się raczej do konstatacji, że jest to początek  realizowania pewnej gry propagandowej mającej na celu doprowadzić do absurdu - podobnie jak kiedyś temat lustracji - naturalną w demokracji konieczność transparentności życia kandydata na stanowiska publiczne obejmującą m.in. przeszłość i teraźniejszość jego samego,  środowisk go wspierających a także jego rodziny.

Takie "prześwietlanie" kandydata nie ma nic wspólnego z jego jakimś prześladowaniem za winy innych, ale jest raczej demokratycznym sprawdzianem jego prawdomówności  i reprezentowania przez niego odpowiednich zasad etyczno-moralnych niezbędnych do sprawowania funkcji zaufania publicznego. Jest też działaniem prewencyjnym zmniejszającym możliwość wystąpienia nepotyzm, korupcji czy też "konfliktu interesów" w czasie sprawowaniu określonego urzędu przez kandydata.

Ponadto zapewne jest to próba kreacji kolejnego tematu zastępczego kierującego społeczne zainteresowanie nie na tragizm obecnych rządów PO i wciągnięcia opozycji do bezproduktywnej walki na życiorysy, by w ostateczności ponownie zbiorowo i histerycznie wskazywać  na oszołomstwo oraz stosowanie "mowy nienawiści" przez patriotyczną część elit polskiego społeczeństwa.

Mam nadzieję, że PiS i prawe polskie środowiska nie dadzą się tym razem sprowokować tym medialnym propagandystom i w końcu doprowadzą do - niestety spóźnionej - pełnej lustracji i dekomunizacji w Polsce wszystkich środowisk. Wtedy może takich osób jak T. Li(z)s czy M. Olejnik oraz wielu innych nie musielibyśmy znosić w naszym życiu społeczno-politycznym.

Pozdrawiam

P.S.1.
A'propos prawdy o przeszłości rodzin funkcjonariuszy publicznych, jeden z blogerów (niestety teraz nie jestem w stanie wskazać jego nicka, za co przepraszam) w jednym ze swoich komentarzy napisał trafnie, że  oczywiście np. dzieci nie odpowiadają za czyny swoich rodziców, ale prawdą jest też, że  przynajmniej niektóre z tych dzieci, nie zrobiłyby żadnej kariery w Polsce, gdyby nie ich wpływowi przodkowie,  (szczególnie z kręgów służb i partii komunistycznych) a bywa, że byli to często zdrajcy, wysługujący się okupantom! Dlaczego mamy o tym nie wiedzieć?

P.S.2
Dziś kolejna rocznica niemal pewnego już zamachu smoleńskiego. Wspomnijmy w naszej codziennej modlitwie jego ofiary. Cześć ich pamięci! Łączę się duchowo ze wszystkimi, którzy dziś oddadzą im hołd poprzez uczestniczenie w marszach, mszach świętych i innych formach  ich uczczenia.

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
Mój autorski blog: http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

poniedziałek, 9 lipca 2012

Cuda na s24!

Swoje posty publikuję na różnych forach nawet na takich, gdzie uznawany jestem za moherowego, prawicowego i oszołomskiego intruza.

Wielokrotnie już tłumaczyłem dlaczego tak czynię. Jednym z powodów jest to, że lubię merytoryczną dyskusję z moimi adwersarzami. Często  wzbogaca ona i rozwija intelektualnie, ale nieraz przeradza się niestety w ataki ad personam i trollowanie, co przy okazji pozwala poznać mentalno-etyczno-umysłową miernotę dużej części tych, którzy popierają obecny, quasi totalitarny rząd D. Tuska wspierany podobną prezydenturą B. Komorowskiego. W takich, zupełnie niemerytorycznych, dyskusjach mam nieraz wrażenie, że część tych miernot najchętniej dałaby mi w pysk lub po prostu ocenzurowałaby określony mój tekst lub go wycięła i wysłała w niebyt. Wybaczam im z nadzieją, że może kiedyś miernotami być przestaną...

Lubię też takie fora internetowe, gdzie zdarzają się po prostu cuda i nawet gdybym chciał, to nie mogę sobie pogaworzyć z interlokutorami na temat treści moich tekstów bo... one szybko cenzorsko znikają. Ale to dobrze, bowiem lubię takie symptomatyczne cuda i zawsze mam nadzieję, że się więcej nie powtórzą...

Jeden z tych cudów przydarzył się mojej - opublikowanej  w ostatnią sobotę,  późnym wieczorem - notce: A może celem zamachu w Smoleńsku było powstanie też Judeopolonii? (1)


Tekst sobie był a później zdarzył się cud i w miejscu tekstu pojawiło się takie toto:



Zrobiło mi się smutno... Bo te cuda jednak powtarzają się cyklicznie na s24 i to nie tylko na moim blogu.

Zawsze jednak w takich cudacznych przypadkach - mimo wszystko - mam ciągle nadzieję, że już więcej się nie wydarzą i wcale nie dlatego, że zapewne mimo woli i nie intencjonalnie realistycznie spełniają one część marzeń tych  mentalno-etyczno-umysłowych miernot, które w czasie dyskusji ze mną  dałyby mi w pysk lub po prostu ocenzurowałyby określony mój tekst lub go wycięły i wysłały w niebyt... Raczej chyba z powodów takowych, iż naprawdę wcale nie potrzebuję, żeby administracja s24 chroniła mnie - takimi jej działaniami - od tych miernot. Naprawdę taka troska jest mi zupełnie zbędna, ale rozumiem dobre intencje i gdzieś tak w duchu  nawet czuję się niegodny i zażenowany aż taką dbałością o mój komfort i samopoczucie... Nie trzeba...

Pozdrawiam,
((też wszystkie  mentalno-etyczno-umysłowe miernoty, po raz kolejny mając nadzieję, że szybko takimi być przestaną :))

P.S.

Jest jeszcze jeden powód mojej radości. Każda taka ingerencja przekonuje mnie, że być może trafiłem w jakiś czuły punkt odkrywając coś istotnego (jakąś prawdę) w działaniach dzisiejszej, niemal już antypolskiej, totalitarnej i ze wszech miar zakłamanej oraz zdeflorowanej władzy...

A tak pięknie przecież brzmią słowa:  "Prawdziwa cnota krytyk się nie boi"...

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
Mój autorski blog: http://krzysztofjaw.blogspot.com/
kjahog@gmail.com

niedziela, 8 lipca 2012

Smutnie wygląda nasza przyszłość..

Krzysztof Ligęza w jednym ze swoich komentarzy, dotyczącym kłamstw D. Tuska w czasie jego prokuratorskiego  przesłuchania, napisał: ""Ponieważ po 1989 roku nie zrobiliśmy tego, co konieczne, teraz otrzymujemy to, co oczywiste. Postawa Donalda Tuska i jego wybory (symbolicznie, symbolicznie) to tylko egzemplifikacja procesu pt. "Aksjologia zawsze upomina się o swoje"".

Rzeczywiście... Nie powinniśmy się w ogóle dziwić obecnej degrengoladzie etyczno-moralnej tzw. elit PRL-bis. Nie ma skutków bez przyczyn. Dzisiejszy stan naszego państwa jest właśnie taki, ponieważ oparte jest ono na szumowinach ludzkich nie zdekopmunizowanych i nie zlustrowanych zaraz na początku przemian. To zaniechanie jest grzechem pierworodnym III RP, ale jakże miało być inaczej, skoro przełom 1989 tworzyli ludzie dawnego systemu komunistycznego i ich TW?

Historia uczy, że nie ma czegoś takiego jak: "Rewolucja bez rewolucji". Ustrój totalitarny można skutecznie obalić jedynie odsuwając na stałe jego beneficjentów od wpływu na rządy post-totalitarne. Inaczej te same jednostki i ich grupy będą zawsze dążyły do odbudowania swojego stanu posiadania sprzed rewolucji i niemal zawsze im się ten proceder powiedzie. Wiedziano o tym w dawnej Czechosłowacji, wiedziano w Niemczech, gdzie hydrze ścięto głowę od razu i do dziś nie pozwolono jej odrosnąć... Tego nie zrobiono w Polsce i mamy, to co mamy..

Szukając jeszcze przyczyn dzisiejszego stanu Polski można się cofnąć do 1940 roku i ludobójstwa w Katyniu, zabójczej dla Powstania Warszawskiego bierności Armii Sowieckiej oraz wymordowaniu "Polski mądrej i tej walczącej" w latach 1944-1953. Zbudowaliśmy PRL na wymordowaniu patriotycznej elity państwa polskiego i oparliśmy ją na etyczno-moralnych kanaliach bez żadnego gruntownego wykształcenia, patriotycznej postawy i poczucia honoru... I cały PRL i dziś to... potomkowie tych prymitywów etyczno-intelektualnych.

I naprawdę. Nie ma co się dziwić obecnemu stanowi umysłów i wyznawanej hierarchii wartości obecnie nami rządzących? No bo przecież pustak nic nie może urodzić jeno też pustkę, prymitywizm intelektualny też rodzi podobny prymitywizm lub jeszcze gorszy, również określony i determinujący ów prymitywizm system wartości reprezentowany przez całą niemal klasę polityczną PRL-bis, a szczególnie PO i D. Tuska z ferajną... rodzi jeszcze gorsze pod tym względem etyczno-moralne szumowiny.

Cóż nam pozostaje?

Aby przywrócić żywotność i urodzajność zachwaszczonej ziemi, należy wpierw usunąć chwasty... niezależnie jak długo rosły i jak są ogromne. Później należy zaorać pole i użyźnić ziemię. Tylko wtedy można siać i sadzić oraz oczekiwać zdrowych i wartościowych plonów. W Polsce trzeba zacząć - mimo upływu lat - od usunięcia starych chwastów i ich młodszych latorośli... usunięcia - jak to w polityce - politycznego i demokratycznego.

Obawiam się jednak, że już jest za późno niestety. Przecież Ci ludzie (stare chwasty) już powoli odchodzą, ale wcześniej zdążyli urządzić PRL-bis dla swoich młodych i przyjaciół... W polskim ogrodzie nie widać już niestety niczego poza wstrętnymi badylami i zielskiem wysysającym naszą Ojczyznę z życiodajnych soków.  To jak siatka mafijnej ośmiornicy zaciskająca chyba już pętlę na Polskę na zawsze!

Smutne...

Pozostaje jedynie modlitwa i nadzieja na przebudzenie narodu...

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com

sobota, 7 lipca 2012

A może celem zamachu w Smoleńsku było powstanie też Judeopolonii? (1)

Nie wiem czy wszyscy pamiętają lekceważące wypowiedzi B. Komorowskiego dotyczące próby zamachu na śp. L. Kaczyńskiego w Gruzji oraz listopadową (2009 rok) wypowiedź o tym, że "prezydent gdzieś poleci i...".  Nie wiem też czy wszyscy pamiętają nagłą rezygnację z kandydowania na prezydenta D. Tuska i jego propozycję dla ś.p. L. Kaczyńskiego, aby obaj zrezygnowali z kandydowania*. Na rzecz kogo? No oczywiście, że B. Komorowskiego!

Po prostu tą funkcję miał i musiał objąć B. Komorowski a ze śp. profesorem Lechem Kaczyńskim nie miał żadnych, ale to żadnych  wyborczych szans i może tutaj należy też szukać przyczyn zamachu smoleńskiego?. Przecież znany jest też prawdopodobny fakt umieszczenia przez B. Komorowskiego w internecie jego pokatastrofalnego przemówienia jeszcze przed katastrofą, antykonstytucyjnego objęcia p.o. prezydenta (zanim aktem zgonu poświadczono faktyczną śmierć ś.p. L. Kaczyńskiego)  oraz przejęcie - w celu odnalezienia aneksu do raportu z likwidacji WSI - BBN-u tuż po niej....

Osobiście sądzę, że konieczność objęcia przez Komorowskiego prezydentury mogła chyba determinować też część działań zmierzających do ewentualnego zamachu...

Ja wielokrotnie mówiłem i pisałem, że B. Komorowski to jedna z najczarniejszych postaci dla Polski., na którą należy bacznie zważać. Pisałem o tym wielokrotnie. Przypomnę choćby słowa z jednego z moich takich postów na jego temat (Zwodniczy kamuflaż Prezydenta i jego Protektorów!):

""Nie dajmy się jednak zwieźć temu kreowanemu obrazowi Bronisława Komorowskiego! Uważam dalej, że pod tą fasadą kryje się jeden z najniebezpieczniejszych ludzi dla Polski, Polaków i ogólnie naszej Ojczyzny! Może należy się zastanowić, czy cała obecna prezydentura B. (k...) nie jest jednak przemyślana a tworzona narracja ma odwrócić od zadawania trudnych pytań i "przykryć" prawdziwe i tragiczne dla Polski oblicze Bronisława Komorowskiego? (...) Jeszcze we wrześniu 2010 roku w notce: "Wolski widział w "śpiochu" Myśliwym cechy jeneralskie... wiedział co mówi!" pisałem na temat ówczesnego kandydata na prezydenta: 

Pamiętacie jak to Wolski chwalił "śpiocha" Myśliwego jaki to z niego byłby świetny jenerał!

A my się śmialiśmy, chociaż ja zawsze powtarzałem i przestrzegałem przez "śpiochem" Myśliwym:

1) Generalissimus? B. Komorowski - nasz (ich) Namiestnik?...,
2) Uwaga na Pełniącego Obowiązki Bronisława Marszałka Komorowskiego! ,
3) Narracja B. Komorowskiego: "Jestem wykształciuchem"! ,
4) Uwaga na animalizację myśliwych - pasjonatów!
5) B. Komorowski - Zrewitalizowany Nowy Produkt na rynku politycznym

(...konieczny epilog notek... Trzej przyjaciele... PROROCY i CZARODZIEJE? )


Przeczytajcie i wyciągnijcie wnioski dlaczego Wolski tak wierzył w "śpiocha" Myśliwego, dlaczego SOWOWY generał M. Dukaczewski otwierał szampana opijając zwycięstwo "śpiocha" Myśliwego jeszcze przed ogłoszeniem wyników wyborów prezydenckich, dlaczego "śpioch" Myśliwy  sobie jeździł z J. Palikotem polować na głuszce w Rosji na zaproszenie KGB, dlaczego Palikot teraz tworzy partie prezydencką.


Przeczytajcie teraz pierwszy wyraz tytułu pierwszej ze wskazanych powyżej moich notek. Wystarczy. Wolski uczył się od GRU od lat 40-tych XX wieku. Zajęło mu to kilkadziesiąt lat zanim wprowadził Stan Wojenny.  Widocznie "śpioch" Myśliwy okazuje się przerastać "umiejętnościami" Wolskiego, za co go Wolski słusznie pochwalił w telewizorni"".


Można jednakże zadać i inne pytania, które być może winny skierować też podejrzenia dokonania zamachu smoleńskiego w zupełnie innym, niż dotychczas, kierunku (oczywiście tylko jako podstawy do postawienia hipotez do zweryfikowania):

Kto namaścił B. Komorowskiego na prezydenta Polski?

Kto zarządza dziś B. Komorowskim i dlaczego może to być np. jego żona o nazwisku panieńskim Dziadzia, która to jest córką Hany zd. Rojer (Wolf i Estera Rojer to dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony matki)?

Dlaczego ożyła dziś idea budowy w Polsce Judeopolonii z herbem jak poniżej...

i językiem hebrajskim jako drugim urzędowym językiem w Polsce...

ScreenUp miniaturka

Może w końcu potencjalnym celem ewentualnego zamachu smoleńskiego było - oprócz kondominium rosyjsko-niemieckiego - powstanie na terenie Polski Judeopolonii?

Pozdrawiam
cdn...

* Tak, mówił o tym Ś.P Lech Kaczyński w "Ostatnim wywiadzie" Łukasza Warzechy(ostatnia rozmowa Ł.Warzechy z Prezydentem odbyła się 7.04.2010 roku): „…było jeszcze spotkanie , podczas którego pan premier Tusk zaproponował mi, żebyśmy obaj wycofali się z kandydowania w wyborach prezydenckich. Propozycja była bardzo kusząca: on pozostałby premierem, a ja byłym prezydentem (śmiech)”.
(dziękuję blogerowi 35stan za wskazanie tej wypowiedzi śp. Lecha Kaczyńskiego) 

P.S.


Musimy w końcu poznać treść aneksu do raportu WSI! Może też i "samobójca" krąży właśnie wśród osób, które poznały jego treść? Dlaczego A. Macierewicz i PiS nie walczą o jego ujawnienie?

Zostaw za sobą dobra, miłości i mądrości ślad...
http://krzysztofjaw.blogspot.com/ kjahog@gmail.com